Człowiek, który celowo krzywdzi drugiego człowieka, zadając mu zamierzony ból, czyni to w głębokim przekonaniu, że taka forma cierpienia na pewno będzie dotkliwa. Na przykład oblewa kogoś kwasem, bo wie, że to będzie cierpienie straszne. A potem staje przed sądem, który posługuje się zupełnie innym kodeksem krzywd i kar, zgodnie z którym największą karą jest pozbawienie wolności. To jest problem, który mnie od dawna nurtuje do tego stopnia, że poświęciłem mu jedną ze swoich sztuk teatralnych. Różne grupy ludzi stosują różne prawa. Wśród gangsterów jeden wysadza drugiego wpowietrze, następnie zabija mu jeszcze dziecko, żeby postawić kropkę nad i. Policja, prokurator oraz sąd są dla niego bandą frajerów i głupich lolków, którzy wżyciu nie skrzywdziliby żadnego człowieka. „Miękcy", jak mówił mi kiedyś jeden z recydywistów. „Miękcy” nie wiedzą, co to prawdziwe życie. Wedle prawa, które stosuje twardziel, odebrać komuś życie jest jedną z zasad gry, absolutnie dopuszczalną. Wedle prawa, które stosują „miękcy”, można go za to co najwyżej aresztować, wsadzić na ileś lat do więzienia, a jeszcze trzeba go wysłuchać, pospierać się z jego adwokatem, spotkać się z jego lekarzem i zaznajomić z jego samopoczuciem, czy aby nie znosi procesu źle i czy smutne dzieciństwo nie pchnęło go na złą drogę. Dwie galaktyki. Obrońcy Osamy bin Ladena (mam na myśli polskich dziennikarzy) dociekali, jak dalece niehumanitarne było „zamordowanie go” (jak mówili), skoro facet był bezbronny. Syn Osamy poszedł dalej i wykrzyczał, że „to straszliwa zbrodnia strzelać do nieuzbrojonego człowieka”. O trzech tysiącach nieuzbrojonych gości wież WTC nie wspomniał. Mnie jednak podczas tych dywagacji przypomniało się zupełnie co innego, mianowicie co mówił mój kolega Stefan, ksywa Łysy. Łysy w czasach komunizmu był BOR-owikiem. Czaił się w pobliżu prof. Henryka Jabłońskiego, przewodniczącego Rady Państwa PRL, co w komunizmie było odpowiednikiem stanowiska prezydenta każdego innego kraju. Trzykrotnie Łysy brał udział w wizytach prezydentów USA w Polsce i wówczas chronił swojego pana. Zaraz po jednej z nich zapytałem go: „Co konkretnie robisz, kiedy jest taka wizyta i powiedzmy Jabłoński wchodzi w tłum?”. Odpowiedział z zimną krwią: „Ja akurat zajmuję się rękami. Patrzę tylko na ręce, które ludzie wyciągają, by dotknąć Jabłońskiego i przybić mu piątkę. Jak tylko w którejś zobaczę coś nieciekawego – łamię ją, potem człowieka glebuję i już”. „Ot tak, bez gadania?” – zapytałem zaskoczony. „A oczym mam gadać przez jedną dziesiątą sekundy?” – brzmiała odpowiedź. Myślenie zawodowych zabójców najcelniej opisał Frederick Forsyth w swojej książce „Dzień Szakala”. Dla człowieka śmierci świat ludzi grzecznych jest tłem, tapetą na ścianie, której obecność uwzględnia się jedynie z przyczyn technicznych – badając na przykład, czy jest łatwopalna. Oni nie troszczą się o dom, kiedy płonie. Oni pilnują, by z niego nikt żywy nie wyszedł. Rozmawiałem kiedyś z 25-latkiem, komandosem z oddziału w rodzaju GROM. „Zabiłbyś?”. „Bez wahania”. „Asam śmierci się nie boisz?”. „A czego tu się bać? Przecież i tak żyjemy tylko chwilowo!”. Ludzie, którzy stosują kodeks ludzi grzecznych, a dziennikarze łacno się do takich zaliczają, najchętniej by zresocjalizowali Adolfa Hitlera. Żal im bin Ladena, żal im Saddama, a kiedy okrutnego władcę ktoś bezwzględnie odstrzeli, to uczestniczą niekiedy współczująco w protestach pod ambasadami krajów rządzonych przez satrapów.
Natomiast ludzie, którzy działając w jednostkach specjalnych, biorą udział w grze na śmierć iżycie, są nauczeni zabijać szybciej niż wróg. Muszą być szybsi niż lecący nóż i tykający granat. Nie mają za zadanie rozmawiać „przez jedną dziesiątą sekundy" i negocjować Bóg wie czego, gdyż w trakcie takich pertraktacji mogą wylecieć w powietrze. Zabić – na tym ta gra polega. Do Osamy nikt nie wysyłał negocjatorów, bo do faceta, który chce zalać oceanem Nowy Jork, psychologów się już nie wysyła. Takich – jak się lakonicznie wyraził poseł Dziewulski – „się likwiduje”. Dziwne rzeczy się dzieją, kiedy do oceny ludzi okrutnych biorą się ludzie szlachetni, kiedy moraliści sięgają po przykazania, by „znaleźć cień człowieczeństwa” w bandziorach, którzy dla odmiany tych moralistów najchętniej by utopili z kamieniami u stóp, a wcześniej zaskoczyli szybkim ruchem maczety. Kiedyś wpadłem na pomysł, że wyroki na zbrodniarzy powinni wydawać zawodowi zbrodniarze z wrogich gangów, plemion i armii. Ci by wiedzieli, jakie kary zastosować. Ja, niestety, podpisałem kiedyś petycję o zniesienie kary śmierci i trzymam się jej nie wiem po co, taki ze mnie twardziel.
ZBIGNIEW HOŁDYS Muzyk, kompozytor, były lider grupy Perfect, dziennikarz
Natomiast ludzie, którzy działając w jednostkach specjalnych, biorą udział w grze na śmierć iżycie, są nauczeni zabijać szybciej niż wróg. Muszą być szybsi niż lecący nóż i tykający granat. Nie mają za zadanie rozmawiać „przez jedną dziesiątą sekundy" i negocjować Bóg wie czego, gdyż w trakcie takich pertraktacji mogą wylecieć w powietrze. Zabić – na tym ta gra polega. Do Osamy nikt nie wysyłał negocjatorów, bo do faceta, który chce zalać oceanem Nowy Jork, psychologów się już nie wysyła. Takich – jak się lakonicznie wyraził poseł Dziewulski – „się likwiduje”. Dziwne rzeczy się dzieją, kiedy do oceny ludzi okrutnych biorą się ludzie szlachetni, kiedy moraliści sięgają po przykazania, by „znaleźć cień człowieczeństwa” w bandziorach, którzy dla odmiany tych moralistów najchętniej by utopili z kamieniami u stóp, a wcześniej zaskoczyli szybkim ruchem maczety. Kiedyś wpadłem na pomysł, że wyroki na zbrodniarzy powinni wydawać zawodowi zbrodniarze z wrogich gangów, plemion i armii. Ci by wiedzieli, jakie kary zastosować. Ja, niestety, podpisałem kiedyś petycję o zniesienie kary śmierci i trzymam się jej nie wiem po co, taki ze mnie twardziel.
ZBIGNIEW HOŁDYS Muzyk, kompozytor, były lider grupy Perfect, dziennikarz
Więcej możesz przeczytać w 22/2011 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.