W BBC pokazano film o umieraniu „eutanastycznym". Peter Smedley chory na stwardnienie rozsiane udał się z rodziną do jedynego miejsca w Europie, gdzie prawo do godnej śmierci (również dla cudzoziemców) jest zagwarantowane. Do kliniki Dignitas w Szwajcarii. Relację z „wydarzenia” nakręcił Terry Pratchett chory na chorobę Alzheimera. Film miał pobudzić społeczeństwo angielskie do dyskusji nad prawem do eutanazji. Dyskusja w większym stopniu skupiła się jednak na tym, co wolno mediom i czy epatowanie umieraniem może być moralnie uzasadnione. To też ważny problem, ale nie najważniejszy.
Obejrzałam ten film. Dawał do myślenia. Akt samobójstwa wyrafinowanego (wielodniowe przygotowania), złożonego (kilka etapów pobierania trucizny), świadomego (składanie pisemnych deklaracji dobrowolności śmierci przed kamerą) wymaga niewiarygodnej determinacji i odwagi. Ale wolność często stawia takie wymagania.
Szymon Hołownia („Newsweek", 19.06), potępiając eutanazję, pisze, że samobójstwo jest aktem słabości, nie wolności, oraz że życie jest „darem”, a nie przedmiotem naszej własności. To podejście katolickie. Powiedziałabym, że również umieranie za ojczyznę można określić jako akt słabości, bo przecież można by dalej dla niej żyć (na przykład w trudnej niewoli) i że życie to nader dziwny „dar”, skoro nie można nim dysponować zgodnie z własną wolą. To raczej bankowy „depozyt”, na którego straży stoją biskupi potępiający i samobójstwo, i eutanazję z powodów doktrynalnych.
Jeśli mamy prawo do życia, jeśli mamy prawo do wyborów i roszczeń (wobec władzy), które nasze życie mają uczynić godnym, dlaczego nie mamy prawa do godnego umierania? Dla katolików to zrozumiałe. Bóg dał nam życie w „depozyt", a cierpienie, nawet skrajne, ma wartość. Stanowi wyraz naśladownictwa cierpień Jezusa. Bóg w obrębie religii katolickiej w ogóle lubi „naturalność”: kobieta powinna naturalnie poczynać, naturalnie rodzić (najlepiej w cierpieniu, jak nakazuje Biblia), ludzie powinni naturalnie umierać. Jak rośliny i zwierzęta. Kościół dopuszcza jednak już wiele „korekt” niezbędnych do wygodnego życia, które przez dziesiątki lat traktował jako niezgodne z wolą bożą. Katolicy mogą korzystać ze szczepionek, transplantacji, zabiegów chirurgicznych (nawet plastycznych) i robią to wbrew dawnej religijnej ortodoksji. To dzięki postępowi medycyny, tak krytykowanemu niegdyś przez Kościół, „nasz papież” mógł się cieszyć skuteczną medyczną troską przez kilkanaście lat. A dzięki postępowi wolności mógł podjąć decyzję o zaprzestaniu terapii. Co jest formą eutanazji, choć nikt nie śmie użyć tego słowa.
Jeśli celem medycyny jest nie tylko troska o biologiczne życie (by trwało), ale również troska o ludzką jakość tego życia, to dlaczego nie możemy zatroszczyć się o „ludzkie" umieranie, to znaczy umieranie, które jest przedmiotem decyzji, a nie przypadku, które podporządkowane jest pewnym wartościom, a nie „nagiemu, zwierzęcemu” przeznaczeniu? Jeśli lekarz ma się troszczyć o nasze zdrowie, komfort i minimalizację cierpień, to dlaczego nie mógłby uznać, że dobrowolna, asystowana godna śmierć pacjenta nie jest spełnieniem jego zawodowego obowiązku?
W ostatnim tygodniu umarł lekarz, który to rozumiał. Jack Kevorkian, patolog, który skonstruował „maszynę do wspomaganego samobójstwa" i pomagał setkom pacjentów, którzy chorzy, świadomie, przytomnie, uporczywie, za zgodą rodziny – i najczęściej w jej towarzystwie – domagali się śmierci. Kevorkian był wielokrotnie skazywany, wiele lat przesiedział w więzieniu. Nigdy jednak nie zaprzestał tej formy pomocy, która nie mieszcząc się w światopoglądzie religijnym, stanowi wyraz przekonania, że nie tylko życie, ale i śmierć leży w gestii naszej wolnej decyzji. I że niekiedy obowiązkiem lekarza może (powinna?) być pomoc w ludzkim umieraniu, a nie tylko w roślinno-zwierzęcym trwaniu przy życiu.
Może to niesłuszne podejście, może jest inne, może jest wiele innych. Trzeba o tym rozmawiać.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.