Tymczasem jeden z moich przyjaciół powiedział niedawno: „Podoba mi się PO, bo jest bezideowa. Nic nie narzuca, po prostu pozwala żyć". Tego samego dnia, gdy szedłem na spotkanie z Tuskiem, wybitny bezpartyjny polityk rzucił mi do słuchawki: „Pamiętaj, że nawet najgorsza Platforma jest lepsza niż najlepszy PiS”. W takich skrajnościach akcja się rozgrywa.
Teraz nastąpi zmiana tematu, ale tylko na chwilę. Otóż jestem wielbicielem internetu, największego wynalazku ludzkości od czasów koła i druku. Na moich oczach w koryta internetowej rzeki wpłynęło pokolenie dzieci, które z internetem się zrosły i dziś jako dorośli mają z nim wspólne DNA. Nie jest to pan Napieralski (podoba mi się ksywa Napijarski), który usiłuje się przyfastrygować na grubo do sieci, czym wzbudza śmiech. Pokolenie internetu to zupełnie inna rasa ludzi.
Jedną z naturalnych cech internetu jest powstawanie pozbawionych granic społeczności. Na jednym tylko Facebooku spotkać można zwolenników wsadzania do więzienia oprawców zwierząt, z których jakiś procent przyłączył się również do grupy tolerancji wobec wyznawców islamu. Pozostali, twardzi katolicy i ateiści, spotkają się w grupie „wolność dla pornografii", skąd jakaś ich część trafi do koła miłośników motoryzacji, a inna część do miłośników rowerów. Jest pewne, że znaczący procent rezydentów wszystkich wyżej wymienionych społeczności znajdzie się także w grupie zwolenników elektrowni atomowych, choć równie wielki procent wyląduje w grupie przeciwników atomu. Na koniec okaże się, że wszyscy oni stanowią pokaźną grupę ludzi rozkochanych w tanim zimnym piwie. Tak oto współcześni obywatele jednoczą się wobec jednych i rozchodzą wobec drugich spraw, a nie gromadzą wobec jednej całościowej wizji świata. Gdzieś są sprzymierzeńcami, gdzieś przeciwnikami. Zdolność komunikowania się dzięki sieci pozwoliła stworzyć miliony struktur poziomych i partie muszą się teraz do tego dostosować.
Skrzyknięcie tłumu w celu obalenia władz w Egipcie okazało się dziecinnie proste, jednak tłumy, które przybyły na plac w Kairze, to była zbieranina sprzeczności. Wszyscy razem stawili się w jednym konkretnym celu: obalenia Mubaraka. Czy mogliby założyć partię polityczną? Skądże! Ale ten jeden problem dali radę rozwiązać. Tymczasem sądzę, że wkrótce zaczną powstawać partie jawnie bezideowe, zdolne pogodzić te sprzeczności.
Już dziś partyjne dekalogi programowe tracą sens. Wystarczy, że światową gospodarką tąpnie nagły kryzys i ugrupowanie liberalne, które głosiło ideę niskich podatków, będzie musiało je podnieść. Wystarczy, że nauka dowiedzie, iż aborcja jest konieczna, by zapobiec straszliwej epidemii – i program partii chrześcijańskiej będzie musiał skręcić w tę stronę, choćby na chwilę, dla ochrony ludzkości. Obywatele coraz częściej będą się grupować wokół konkretnych inicjatyw, a czerwone czy zielone książeczki zapełnione ideami znikną.
Platforma jawi mi się jako taka właśnie partia nowej generacji i proszę się nie śmiać, bo wcale nie żartuję. Taki jest dziś świat. Działający nagle, pod wpływem sytuacji, bez jakichkolwiek pryncypiów i stałych wytycznych. Dziś tak, jutro siak. Dziś z tym, jutro z tamtym. Tego dzisiaj nie wolno, ale jutro kto wie. Za nieodległy czas każde ugrupowanie będzie postępować tak samo: będzie przeczyć samo sobie, zmieniać kurs, odszczekiwać swoje hasła i przestanie to być naganne.
Na tym tle partie takie jak PiS czy PSL wydają się kręcić w przeciwnym kierunku niż kula ziemska. I nic na to nie pomogą protesty tychże.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.