Miały być mistrzyniami, jeszcze zanim się urodziły. Całkowicie odmieniły kobiecy tenis. Znikały i wracały. Zawsze po to, żeby wygrać. Właśnie zaczyna się turniej w Wimbledonie. Siostry Williams znów wracają.
Legenda głosi, że wszystko zaczęło się 32 lata temu, kiedy Richard Williams, szef firmy ochraniającej domy w Compton, murzyńskim getcie Los Angeles, oglądał telewizję. Na ekranie zwyciężczyni turnieju tenisowego odbierała czek na 40 tys. dolarów. Pochodzący z Luizjany Williams zrobił wielkie oczy. Jego matka zbierała bawełnę i straszyła syna, że jeśli nie będzie się uczył, skończy na tej samej plantacji. Richard nie ukończył college’u, ale grał na tyle dobrze w koszykówkę, że został dostrzeżony przez drużynę Harlem Clowns. Jego kariera nie trwała jednak długo, pieniądze się rozeszły. W końcu wylądował w „kalifornijskim piekle", gdzie 80 proc. mieszkańców żyło z pomocy społecznej.
„Sport!" – przemknęło mu przez myśl, gdy oglądał tenisistkę z czekiem. Że też wcześniej na to nie wpadł. Trzy córki – Yetunde, Isha i Lyndrea – były już za duże, zresztą nie przejawiały talentu do sportu. Richard zerwał się z kanapy i przybiegł do żony. – Kochanie, musimy zrobić jeszcze dwoje dzieci i nauczyć je grać w tenisa! – zawołał. W odstępie 15 miesięcy urodziły się Venus i Serena.
Więcej możesz przeczytać w 25/2011 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.