Tego dnia siedzieliśmy w kawiarni Szparka z panem Sławomirem Nowakiem, wówczas jeszcze posłem, ale już szefem kampanii wyborczej PO. Polskę po dwuletniej poniewierce ze strony tria PiS- -Samoobrona-LPR czekały wcześniejsze wybory i miałem wrażenie, że dłużej się pod takim rządami żyć się nie da. Dlatego postanowiłem coś podpowiedzieć. Spotkanie odbyło się na moją prośbę.
Nie byłem mądry sam z siebie. Od pewnego czasu śledziłem trwającą w USA kampanię wyborczą kandydata na prezydenta Baracka Obamy, nieznanego szerzej senatora z Illinois, i byłem nią zafascynowany. Przypominała mi inwazję The Beatles na USA w 1964 r. Jej przebieg plus jedno moje intuicyjne spostrzeżenie chciałem teraz Platformie przekazać.
Był to moment dla PO niezwykle ryzykowny. Wściekły naród gotów był odrzucić PiS za wszelką cenę, byleby tylko pojawił się odpowiedni kandydat. Platforma wydawała się kandydatem jedynym i odpowiednim, ale trwająca od długiego czasu wojna na słowa i czyny między obiema partiami mocno wykrwawiła naszą cierpliwość i wzmogła pragnienie spokoju. Politycy nie czuli, że przeciągnęli strunę. Więc teraz niezwykle ważne było, w jaki sposób pretendent się zaprezentuje.
Zasugerowałem, że bez względu na wszystko partia Donalda Tuska powinna oprzeć swoją strategię na odrzuceniu wojny. „Młodzi ludzie mają jej dość, niech pan pamięta, że po raz pierwszy od czasów okrągłego stołu w głosowaniu wezmą udział ludzie, których w tamtym czasie nie było na świecie. Dla nich spory Kaczyński-Wałęsa-Kwaśniewski, SB i IPN to czarna magia, świat zatęchłej przeszłości, jak dla mnie Rudolf Valentino." I posłużyłem się przykładem Baracka Obamy właśnie.
Barack Obama był pierwszym kandydatem nowego pokolenia, które urodziło się i żyło bezustannie z widokiem dynastii Bushów i Clintonów na ekranach telewizorów. Dynastia ta trwała łącznie już 28 lat i wszyscy jej mieli dość. W międzyczasie zjawiło się pokolenie, które dokonało rewolucji obyczajowej i technologicznej – na jej tle dynastia ta wyglądała jak Leonid Breżniew na tle hip-hopu. Było jasne, że nowe pokolenie wyborców zechce się poderwać i uskrzydlone poniesie własnego kandydata wysoko. Obama miał to coś. Analogicznie sytuacja wyglądała w Polsce. Po raz pierwszy mogli skorzystać z prawa głosu (a po raz pierwszy z prawa do głosowania korzysta każdy, bo to jest jak pierwsze legalne wypicie kieliszka alkoholu) ludzie, którzy zechcą postawić na nowych. Ludzie PO – perorowałem – wyglądają młodo i światowo, są do zaakceptowania i nie są zużyci, a kandydaci PiS, Samoobrony i zatęchłego LPR nie mają u nowego pokolenia szans.
Nie wiem, jakie wcześniej miał zamiary pan Sławomir, ale gdy opowiedziałem mu o swoim spostrzeżeniu, powiedział cicho: „O cholera!" Co się stało? – zapytałem. „My już wydrukowaliśmy dość mocne billboardy”. Nie da się ich wycofać? „Już nie, wylądują za kilka dni”. I wylądowały, na szczęście na krótko, bo miały agresywny i zimnowojenny charakter: wielkie czarnobiałe płachty straszyły napisem POGARDA, AGRESJA oraz OSZCZERSTWA i podpisem „Rządzi PiS, a Polakom wstyd”. Wróćmy jednak do tamtej rozmowy.
Pan Sławek miał już hasło kampanijne i ciekawe pomysły, ja nie miałem nic ponad to, co powiedziałem. Wtedy padło pytanie: „Tylko skąd wziąć pieniądze na taką kampanię? Nie mamy za wiele kasy". Odpowiedziałem: „Obama też nie ma (bo wówczas jeszcze nie miał). To pokolenie SMS-ów, YouTube, portali i forów. To jest za friko. Niech pan tam wyśle ludzi z pomysłami. Co mają robić, to już wy wiecie, ja nie mam pojęcia”.
Kampania Baracka Obamy była wynikiem niedającego się powtórzyć splotu okoliczności. Wymiana pokoleń zbiegła się z przełomem technologicznym, którego rozkwit zafascynował wszystkich. Ludzie odkryli nowy świat i penetrowali go z pasją. Do tego świata nie pasował żaden stary polityk. Ludzie Obamy zasypali internet własnymi piosenkami, filmami, grami i obrazkami. Nikt za tym nie stał – strona Obamy serwowała jedynie proste komunikaty i standardowe promocyjne gadżety. Reszta działa się spontanicznie, z radością graniczącą z euforią.
Kiedy więc się pojawił SMS „Zabierz babci dowód", uśmiechnąłem się. Do dziś nie wiem, kto go wymyślił, ale jego siła okazała się większa niż miliony złotych wydanych na billboardy i telewizyjne anonse. I tego, panowie, już nie powtórzycie nigdy. Chyba że macie wehikuł czasu.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.