Tak czerwonych, że ich widok zapierał dech. Choć dojrzałych owoców było zatrzęsienie, to na krzewach przeważały niezapylone kwiaty. To właśnie wokół nich latał pszczeli rój. Pracowite owady zbierały nektar na malinowy miód dla potomstwa, a ja patrzyłam na nie z wdzięcznością, choć nie myślałam o cudownym smaku malinowego miodu. Cieszyłam się, że dzięki pszczołom mogę rozkoszować się tak nieprawdopodobną ilością ogromnych, dojrzałych malin. Nie miałam koszyka, a owoce szybko przestały mieścić się w dłoniach. Kupiłam więc koszyk ze słomy upleciony przez tamtejsze kobiety i ani się obejrzałam, jak zebrałam pięć kilogramów zniewalająco pachnących owoców. Co z nimi zrobić? Można je po prostu nieco schłodzić, przełożyć do szklanego półmiska, posypać cukrem pudrem i w tej fantastycznej formie podać gościom do zjedzenia na zakończenie przyjęcia. Szalenie elegancka forma. Moja babcia z malin przyrządzała niesamowicie bogatą w smak galaretkę. Zebrane owoce pracowicie przecierała przez sito i do każdej szklanki powstałego w ten sposób gęstego soku dodawała dwie szklanki drobnego cukru. Tak powstały syrop doprowadzała do wrzenia, odstawiała z ognia, zdejmowała szumowiny i doprowadzała do wrzenia ponownie. Powtarzała tę czynność przynajmniej cztery razy, aż redukowany syrop przestawał swobodnie ściekać z łyżki. Wtedy wlewała go do słoików i odstawiała w chłodne miejsce, żeby galareta samoistnie stężała. Resztki malin, które nie trafiły do galaretki, przesmażała na malinowe powidła. Z tych powideł z kolei możemy zrobić tyrolskie cudo zwane Linzertorte. Przepis na tort lincki pochodzi z XVII w. i w różnych odmianach uwielbiany jest do dziś, nie tylko przez Austriaków. Kruche ciasto przygotujemy z 250 g mąki i 250 g uprażonych i zmielonych orzechów laskowych. Do tego dodajemy 350 g masła, 250 g cukru pudru, 2 całe jajka, 2 żółtka, odrobinę cynamonu i soli. Siekamy, dzielimy ciasto na dwie części i porządnie schładzamy. Najpierw lekko pieczemy sam spód ciasta, potem zapiekamy raz jeszcze z powidłami i na końcu układamy na wierzchu kratkę z pasków pozostałego ciasta, malujemy ją żółtkiem i ponownie wsadzamy do pieca.
Moim zdaniem ten wykwintny placek jest o niebo lepszy od dużo bardziej znanego tortu Sachera. Ze świeżo zebranych malin można też szybko przyrządzić zniewalający smakiem suflet. Maliny przecieramy i redukujemy z cukrem, ubijamy pianę z ośmiu białek i mieszamy z nią ostudzony syrop. Zapiekamy i podajemy w towarzystwie cukru pudru i bitej śmietany. Proste i genialne. Uwielbiam maliny. Lubię je zbierać, bo nie trzeba się po nie schylać jak po poziomki czy truskawki. Malinowy krajobraz najpiękniejszy jest późnym popołudniem, gdy słońce jest już nisko nad horyzontem, a każda malina wyświetla się na krzaku jak ognik, jak cudowny klejnot, mieniąc się rubinowym światłem. Mam nadzieję, że nabrał Pan już ochoty, Panie Prezydencie, na prawdziwą malinową ucztę. Zapraszam w okolice Nałęczowa, tu kilogram własnoręcznie zebranych malin kosztuje tylko 2 zł. Wszystko dzięki ciężkiej pracy nie tylko ludzi, ale przede wszystkim pszczół, które dzięki jednej Pana decyzji mogą albo pracować dalej, albo... wyginąć.
Pana decyzja dotycząca dopuszczenia do obrotu w Polsce genetycznie modyfikowanych nasion będzie miała wpływ na mnie, na moje dzieci i wnuki. Moje stowarzyszenie Kolorowych, do którego należy już w całej Polsce prawie 100 tys. osób, opowiada się z całą mocą przeciwko niecnym planom zabicia raju, którego w Polsce i tak zostało już przecież niewiele. Protestujemy przeciwko zarabianiu na naszym zdrowiu. Proszę zawetować tę katastrofalną ustawę. Proszę nie odbierać nam prawdziwych smaków i zapachów. 75 proc. Polaków nie chce tej ustawy. Ja nie chcę tej ustawy i pozostaje mi wierzyć, że i Pan jej nie chce. W załączeniu przesyłam odgłosy zbierających nektar pszczół i aromat świeżych malin skąpanych w blasku zachodzącego słońca.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.