PIOTR NAJSZTUB: Dwie paczki dziennie.
A ja paliłem trzy.
I co się panu stało?
Rzuciłem.
Po co?
Bo jakbym nie rzucił, to już bym nie żył. Nagle rzuciłem, z Olafem Lubaszenko, paląc u mnie papierosa na balkonie, w bloku na Ursynowie. Mówię: ty, a jakbyśmy rzucili palenie? On na to: ale jak? No, normalnie, zgasimy papierosa i więcej nie będziemy palić. On mówi: dobra, próbujemy. Mówię: tylko umawiamy się, że zanim sięgniemy po papierosa, ty albo ja, musimy do siebie zadzwonić i powiedzieć: przepraszam cię, jestem ostatnim ch…, nie mam charakteru, nie mam nic, muszę zapalić! Nie było wtedy telefonów komórkowych. Umowa stoi, zgasiliśmy papierosa. I przestaliśmy palić. Straszne to było. Myślałem, że po ścianach będę chodził, wieczorem przeszukałem cały kosz, żeby peta znaleźć… Nie znalazłem! We wszystkich ubraniach, kurtkach nie znalazłem! Położyłem się rozdygotany spać. Następny dzień wytrzymałem, potem już poszło. Olaf do mnie zadzwonił po dwóch tygodniach: nie wytrzymam, nie wyrabiam! I zaczął palić, odpadł. Teraz palę raz w roku, w swoje urodziny, ale wtedy „jaram" po prostu, cygara, papierosy, cygaretki, od rana, jak tylko się przebudzę, do upadłego, do 12 w nocy.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.