Kiedy jako 12-latek usłyszałem po raz pierwszy o federalistycznej koncepcji Międzymorza Józefa Piłsudskiego z lat 20. XX w., wydawała się ona pomysłem równie abstrakcyjnym co uniwersalistyczne plany Ottona III sprzed tysiąca lat, by odnowić Cesarstwo Rzymskie przez unię Czterech Cór (Germanii, Galii, Italii i Słowiańszczyzny). Był rok 1977, a federacja wolnych państw Europy Środkowej i Wschodniej, połączonych wspólną ideą polityczną, by nigdy więcej nie dać się podporządkować imperializmowi rosyjskiemu, była mrzonką. ZSRR jawił się jako moloch nie do ruszenia; nie tylko podbił i zwasalizował państwa, które miały wejść w skład wymarzonej przez Piłsudskiego federacji, lecz także dominował na zachód od Polski – w Niemczech Wschodnich, a za dwa lata miał militarnie uderzyć w Afganistanie.
Jednak historia uczy jednego: stałość jest ułudą głupich. Gdybyśmy przeciętnego mieszkańca Starego Kontynentu z 1900 r. zapytali, jak będzie wyglądał wiek XX, odpowiedź byłaby jasna: Europa musi rządzić światem i nikt jej w tym nie zagrozi. Tymczasem po 20 latach kontynent leżał w ruinie, a imperia rosyjskie, austro-węgierskie, niemieckie i osmańskie zniknęły z mapy. W 1920 r. wolne państwo polskie – nieistniejące przez cały wiek XIX – budowało swoją pozycję w Europie. Działo się to w okolicznościach dramatycznych, by wspomnieć tylko Cud nad Wisłą z sierpnia 1920 r. „Nie trzeba się łudzić, nawet jeżeli zawrzemy pokój, zawsze będziemy celem napaści ze strony Rosji” – mówił Piłsudski w wywiadzie udzielonym „Kurierowi Porannemu” tuż po Bitwie Warszawskiej. Wiedział już, że jego koncepcja wielkiej federacji Polski, Litwy, Łotwy, Estonii, Białorusi, Ukrainy, Czechosłowacji, Węgier, Rumunii, Jugosławii i Finlandii, wsparta na „trzech kaukaskich rzeczpospolitych”, czyli Azerbejdżanie, Armenii i Gruzji, spełnić się nie może. Powodów było bardzo wiele, wśród nich narodowe egoizmy – w tym polski – jawią się jako podstawowe. Cóż, nikogo nie można zmusić do przenikliwości ocierającej się o geniusz; pozostaje jednak faktem, iż wszystkie wyżej wymienione państwa znalazły się 25 lat później w sferze wpływów sowieckich i wegetowały w niej przez blisko kolejne pół wieku.
Dzisiejsze ukraińskie przesilenie każe widzieć w marszałku Piłsudskim wybitnego wizjonera. Adam Skwarczyński, jeden z czołowych ideologów obozu piłsudczykowskiego, pisał: „Albo Polska na ogromnym tzw. Międzymorzu stojąc musi być potężna, albo zakwestionowana jest racja jej bytu. Sami Międzymorza tego od morza Bałtyckiego po Czarne nie zajmiemy. Więc tylko zorganizowaną przez nas federacją, stanowiącą całość swym życiem gospodarczym, ustrojem politycznym i społecznym, i wspólnotą kultury wypełnić je możemy”. Celem tak rozumianej federacji były demokratyzacja Europy Wschodniej i zabezpieczenie Polski przed ponowną agresją ze strony Rosji/Sowietów (imperialistyczna potrzeba podporządkowania tej części Europy jest konstytutywną cechą naszego wschodniego sąsiada bez względu na ustrój). Wolna Ukraina była w zamyśle Międzymorza elementem równie podstawowym co Polska. Przekonywał Skwarczyński: „Są dwa klucze do spraw dziejowych, które rozwijać się mają na obszarze olbrzymiego trójkąta Europy Wschodniej. Kijów jest kluczem południowo-wschodnim jego ramienia”. Wiedzą to również Rosjanie, dlatego odzyskanie wpływów na Ukrainie jest dla nich sprawą podstawową. Nie bez powodu Władimir Putin gotów był – za cenę ponownego połączenia Rosji i Ukrainy – przenieść stolicę z Moskwy do Kijowa. Bo Rosja nie może się zadowolić Krymem. Obecne przepychanki na półwyspie to raczej epizod polityki wewnętrznej, sygnał dla mieszkańców rosyjskiego interioru: ciągle jesteśmy mocni. Józef Piłsudski mówił we wrześniu 1920 r. w wywiadzie udzielonym francuskiemu „Le Temps”, brzmiącym zadziwiająco współcześnie: „Położenie, w jakim znajduje się Rosja, czyni ją niebezpieczną dla sąsiadów. Ustrój jej pozbawiony jest wszelkiej trwałości. Nie odpowiada on uczuciom ludności. Ażeby zapewnić sobie autorytet wewnątrz, ludzie stojący na czele tego ustroju będą szukali zaczepki na zewnątrz. Użyją siły względem narodów, które ich otaczają”.
Po blisko stu latach od sformułowania przez Piłsudskiego koncepcji Międzymorza brzmi ona nad wyraz aktualnie. Jej realizacja może się teraz powieść, bo dziś wymarzona przez marszałka federacja już istnieje – jest nią Unia Europejska, czyli współczesna wersja uniwersalistycznego cesarstwa, które tysiąc lat temu wyśnił Otton III. Jeżeli Kijów znajdzie się w orbicie europejskiego uniwersum, Polska zapewni sobie w miarę bezpieczny los na kolejne lata. Ale nie na zawsze. Bo stałość – jak już wiemy z historii – jest tylko ułudą głupich. ■
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.