Wszystko dookoła jest szarobure. Zmęczeni, zniechęceni ludzie. Pusta lodówka, dziurawa droga i obskurny szpital. W tle słychać rzewną muzykę i głos lektora: „Lekarze i pielęgniarki, żeby z czegoś żyć, pracują na kilku etatach, pacjentów nie stać na lekarstwa, szpitale bankrutują”. To wizja Polski z wyborczego spotu największej opozycyjnej partii.
Nie, nie chodzi o PiS i obecną kampanię wyborczą. Taki obraz kraju w 2007 r. kreśliła Platforma Obywatelska, a jej lider zapewniał, że wie, jak zrobić, by „żyło się lepiej. Wszystkim”. Także pacjentom, lekarzom i pielęgniarkom. Obiecywano likwidację NFZ, wprowadzenie dodatkowych prywatnych ubezpieczeń zdrowotnych i oczywiście wyższe wynagrodzenie dla personelu medycznego. Rok 2014, 26 marca – „Gazeta Wyborcza” na pierwszej stronie alarmuje – „Pacjentów coraz więcej, a… pielęgniarek brak”. Dziś średnia wieku pielęgniarek w Polsce wynosi 47 lat. Młodych kadr brakuje. Główny powód to niskie płace. Jeśli nic się nie zmieni, wkrótce chorzy pozostaną bez fachowej opieki. Przytaczane przez gazetę dane są niepokojące. Na ponad 280 tys. zarejestrowanych pielęgniarek tylko 6 proc. nie przekroczyło 30. roku życia. W ciągu ośmiu lat na emeryturę odejdzie 30 proc. pielęgniarek. Za dziesięć lat w zawodzie zostanie ich tylko 184 tys., a będziemy potrzebować 340 tys. Zajmujemy ostatnie miejsce w Unii Europejskiej, jeśli chodzi o liczbę pielęgniarek w przeliczeniu na tysiąc mieszkańców. Zresztą równie fatalnie wypadamy, gdy chodzi o lekarzy. A to niejedyne problemy służby zdrowia. Protestują zadłużone szpitale, protestował też NFZ, któremu zabrakło ponad miliarda złotych w kasie w 2013 r. Wciąż wielu pacjentów musi wybierać: leki albo jedzenie. Jak wynika z badań, w zeszłym roku co czwarty pacjent stanął przed takim dylematem i nie kupił potrzebnych lekarstw. Podobno dzięki nowemu systemowi refundacji budżet dużo oszczędza.
Tylko gdzie są te pieniądze? Nie przybyło lekarzy ani pielęgniarek, nie skrócono kolejek. Co więcej, chorzy musieli się pożegnać z niektórymi lekami, rozkwitł też nielegalny eksport, tanie lekarstwa z Polski zaczęły wyjeżdżać za granicę. Dobrze, że dokręcono śrubę koncernom farmaceutycznym, niestety zrobiono to nieudolnie i przez miesiące trwały prace, by naprawić, co zepsuto. Czy naprawiono? Tu zdania są podzielone. Skoro pod rządami PO miało być tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? Skoro Ewa Kopacz była tak znakomitym ministrem zdrowia, to po co ją wymieniono na Bartosza Arłukowicza? Pan minister bez wątpienia jest specjalistą od obietnic i zapowiedzi. Stał się mistrzem w mówieniu o planach, przygotowaniach, analizach, opracowaniach i prezentacjach. Pod koniec 2012 r. w obecności samego premiera Bartosz Arłukowicz złożył bardzo konkretne deklaracje, przedstawiając plan, który miał w pięciu krokach zreorganizować system świadczeń zdrowotnych. Oto ten plan, którym na swojej stronie internetowej wciąż się chwali kancelaria premiera:
1. Decentralizacja NFZ – likwidacja centrali Funduszu;
2. Wzmocnienie niezależności i kompetencji oddziałów regionalnych;
3. Wyprowadzenie poza NFZ wyceny i oceny procedur medycznych – likwidacja Agencji Oceny Technologii Medycznych oraz Centrum Monitorowania Jakości w Ochronie Zdrowia;
4. Wprowadzenie elektronicznej karty pacjenta – od 1 stycznia 2014 r.;
5. Wprowadzenie dodatkowych ubezpieczeń.
Co z tych zapowiedzi zrealizowano? Nic. Co gorsza, nic nie wskazuje na to, by ich realizacja nastąpiła szybko. Najwyraźniej premierowi nie przeszkadza, że jego minister w jego obecności naopowiadał bajek. Zresztą, czym się przejmować, BartoszArłukowicz złoży nowe obietnice, np. skrócenia kolejek w onkologii. Szkoda, że tylko tam. Ale i tak trzymam kciuki, by się udało, bo przecież z zapowiadanej przez ministra „sieci leczenia raka” nic nie wyszło. Minister zdrowia na każdym kroku podkreśla, że jego ambicją jest wprowadzanie zmian jakościowych w służbie zdrowia. To niech pan je wreszcie wprowadza! – chciałoby się krzyknąć. Minister dociskany przez dziennikarzy o swoje niezrealizowane obietnice zwykł odpowiadać filozoficznie, że w służbie zdrowia potrzebna jest ewolucja, a nie rewolucja. Ciekawe, że będąc w opozycji, Bartosz Arłukowicz nie wykazywał takiej cierpliwości. Bezlitośnie krytykował swoją poprzedniczkę Ewę Kopacz i premiera Tuska za opieszałość w leczeniu chorej służby zdrowia. Wytykał kolejki do lekarzy, brak specjalistów, zadłużenie szpitali. Po 15 miesiącach rządów Platformy Obywatelskiej, w lutym 2009 r., Bartosz Arłukowicz ogłosił, że PO nie poradziła sobie z problemami służby zdrowia. Dziś mógłby to spokojnie powtórzyć. ■
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.