Czy rodzice niepełnosprawnych dzieci chcą dużo pieniędzy? Nie – biorąc pod uwagę koszty, jakie muszą ponosić. Tak – patrząc z perspektywy kryzysowego budżetu.
W ubiegłym tygodniu przez kilka godzin nad sytuacją opiekunów niepełnosprawnych dzieci dyskutowali posłowie sejmowej komisji polityki społecznej i rodziny. Był minister pracy, rzecznik praw dziecka, obradom przysłuchiwali się też rodzice protestujący od kilku dni w sejmowym korytarzu. Rząd proponuje stopniowy wzrost świadczeń do poziomu płacy minimalnej w 2016 r., rodzice oczekują takiego poziomu od razu. Z pustego w próżne się nie przeleje, dobrze więc, że na natychmiastowy wzrost tego świadczenia pójdą pieniądze z Lasów Państwowych. Jednak przy okazji tej dyskusji przyglądamy się kolejnym wątpliwym wydatkom budżetowym, pochłaniającym miliony złotych. A to tzw. program „Emp@ tia” (50 mln zł na portal), a to gigantyczne pieniądze, które mają pójść na igrzyska olimpijskie w Krakowie. Naturalne, że pojawiają się pytania i wyliczenia, czy tej wielkiej kasy, która idzie nie wiadomo na co, nie można by wydać lepiej, tam, gdzie jej najbardziej potrzeba... Czy to pytania podszyte populizmem? W ustach polityków na pewno. A jednak poczucie niesprawiedliwości wydaje się tutaj uzasadnione.
Poza podnoszeniem świadczeń trzeba jeszcze uszczelniać system, tak by nie wyciekały z niego pieniądze. Pełnomocnik rządu ds. osób niepełnosprawnych powinien przy okazji zrobić solidny przegląd różnych ustaw – może są jakieś przeszkody, które można usunąć, a które nie wymagają dodatkowych pieniędzy?
A dlaczego dyskutujemy o tym dziś, a nie iks lat temu? Czy rząd obudził się dopiero, gdy zdesperowani rodzice przyjechali do Sejmu? To może być zresztą początkiem większej fali protestów zgodnie z przewidywaniami wielu obserwatorów życia publicznego. W ślad rodziców już poszli opiekunowie dorosłych niepełnosprawnych. Wiadomo, że organizują się też rodzice wieloraczków, którzy otrzymują zapomogi w różnej wysokości – w zależności od województwa.
Premierowi zaczyna się więc odbijać czkawką tak skuteczna przez lata polityka polegająca na reagowaniu na kolejne kryzysy, gaszeniu pożarów. Ta reaktywność, przy jednoczesnym braku spójnej strategii w poszczególnych obszarach, doprowadza dziś do kuriozalnej sytuacji, gdy po siedmiu latach rządzenia ministrowie ogłaszają pomysły na reformy. Choćby „sposób na kolejki w służbie zdrowia” ministra Bartosza Arłukowicza. Donald Tusk do tej pory nieszczególnie zresztą zajmował się tymi sprawami – pochłonięty raczej polityką partyjną, gospodarką i sprawami zagranicznymi. Te lata zaniechań dzisiaj zaczynają się mścić.
Jest też inny wymiar protestu w Sejmie: trwającej właśnie kampanii do europarlamentu przywraca on wymiar krajowy. Sytuacja za wschodnią granicą zamroziła wewnętrzne problemy, wszystko wskazywało na to, że tylko Ukraina i bezpieczeństwo Polski będzie zajmować zarówno polityków, jak i wyborców. Platforma znowu złapała wiatr w żagle, Tusk obrał ostry kurs, a jego otoczenie strategię, by pokazywać go jako przywódcę na trudne czasy. Sondaże szybko pokazały, że to skuteczna droga. Być może dlatego, że dla wielu wyborców było to jedyne „usprawiedliwienie”, by kolejny raz oddać głos na Platformę. Która co prawda zawiodła na wielu frontach, ale jak trwoga, to do Tuska – polityka przewidywalnego, z którym liczą się w Europie i który jeszcze w kluczowym momencie ukraińskiego kryzysu pokazał twardą postawę.
Kilkanaście dni temu jeden z polityków z otoczenia premiera mówił mi, że kluczowe pytanie brzmi: o czym będzie ta kampania. Protestu rodziców niepełnosprawnych dzieci nie przewidział. Ale i nieprzewidywalne są dalsze wydarzenia na Ukrainie. Do wyborów jeszcze dwa miesiące. Pytanie: „O czym będzie ta kampania?” wciąż pozostaje otwarte. ■
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.