Za nami majowy długi weekend. Jak twierdzą ekonomiści, nie stać nas na taki luksus. Padają zastraszające liczby, mówi się o miliardach złotych, jakie na wielkiej majówce straciła gospodarka. Pewnie tak jest, ale czy większym problemem dla polskiej gospodarki nie są biurokracja, głupie przepisy, które doprowadzają do bankructwa firmy, wysokie koszty pracy, nietrafione albo przepłacone – jak autostrady – państwowe inwestycje? Co i tak zakończyło się falą upadłości w branży budowlanej. Nie bagatelizuję strat, jakie wynikają ze słodkiego leniuchowania przy grillu, ale też nie zamierzam lamentować.
Szczególnie gdy dostałem „Rachunek od państwa” – nie mylić z równie bolesnym rozliczeniem PIT. Oto Forum Obywatelskiego Rozwoju, fundacja Leszka Balcerowicza, podsumowało wydatki państwa za rok 2013. Według wstępnych szacunków wyniosły one 628 mld zł. Tak więc na jednego mieszkańca naszej ukochanej ojczyzny przypada średnio 18 301 zł. Proszę nie przeglądać nerwowo wyciągów bankowych i informacji o stanie kont. Nie znajdą państwo na nich pokaźnych darowizn z pozdrowieniami od Ministerstwa Finansów. Wręcz przeciwnie, to my zrzucamy się na wydatki państwa, to z naszych podatków pochodzą pieniądze, które państwo rozdaje. Co dostajemy w zamian? Moc atrakcji, i to nie tylko w postaci kolorowych telewizyjnych spotów za grube miliony. W państwowej ofercie mamy dogorywający system emerytalny i polowanie na OFE, co powoduje, że nasze przyszłe emerytury będą wysokie i pewne jak wygrana w kasynie. Dla miłośników mocnych wrażeń państwo udostępnia opiekę zdrowotną z kolejkami do specjalistów, które dostarczają większych emocji niż przejażdżka rollercoasterem w parku rozrywki. Dla zmotoryzowanych rząd udostępnił setki nowych przydrożnych punktów fotograficznych. Zdjęcia nie są może najtańsze, ale za to w promocji dostajemy punkty. W ofercie specjalnej państwo ma też dla nas 560 parlamentarzystów i rosnącą rzeszę urzędników. Każdy obywatel w ramach zajęć praktyczno-technicznych może sobie odpłatnie posegregować śmieci, które i tak trafią na nielegalne wysypiska. Są i pociągi, które być może już wkrótce będą jeździły tak szybko jak przedwojenne albo choć te z czasów PRL. Co do ich punktualności, to szczególnie zimą wciąż obowiązywać ma system chybił trafił, co przecież samo w sobie dostarcza podróżnym dodatkowych atrakcji. Zresztą, sorry, taki mamy klimat. O czym pierwszoklasiści dowiedzą się w nowym roku szkolnym z darmowego elementarza, na który zrzucą się podatnicy, ale to już wydatki tegoroczne.
Nie chodzi mi o narzekanie dla samego narzekania, ale o zachowanie przez nas, wyborców, czujności w gorączce wyborczej kampanii. Politycy są w stanie obiecać wszystko wszystkim, ale i tak rachunek zapłacimy my. Gdy ktoś obiecuje zwiększenie wydatków, niech powie, komu trzeba zabrać. Jasno i bez znieczulenia. To samo dotyczy obniżenia podatków, choć oczywiście jak każdy chciałbym płacić jak najniższe. Zdaję sobie jednak sprawę, że życie na kredyt to rozwiązanie krótkotrwałe i obarczone dużym ryzykiem.
Dlatego nie wierzę w bajki o bilionach złotych i proste recepty na cud gospodarczy. Dlatego wkurzają mnie politycy prowadzący kreatywną księgowość i przekonujący, że mniej znaczy więcej i na odwrót. Denerwuje mnie, gdy sięgają do mojej kieszeni albo chcą, bym dłużej pracował, choć nie mają skutecznego pomysłu, co zrobić, by ta praca była. Mam dość słuchania o kolejnych wieloletnich programach, projektach będących nieustannie na etapie konsultacji i analiz koncepcyjnych. Zmieniających się wraz z kolejnymi rekonstrukcjami i rządowymi roszadami. Od samego mieszania herbata nie zrobi się słodsza. Chcę, by politycy traktowali siebie i nas poważnie. Ukraiński kryzys pokazał, że są do tego zdolni. Tylko czy potrzebne są aż tak nadzwyczajne wydarzenia, byśmy mogli się o tym przekonać?
Mimo tych wszystkich zastrzeżeń nie uważam, by Polska była krajem, w którym nic się nie udało. Nie zgadzam się z tymi, którzy opisują wszystko w czarnych barwach i mówią o katastrofie czy upadku państwa. Trzeba być ślepym albo głupim, by nie dostrzec, jak bardzo – i to na lepsze – zmieniła się Polska od przełomu 1989 r. Oczywiście nie wszyscy skorzystali na tych przemianach po równo. Po drodze nie brakowało afer i nadużyć. Prawdą jest, że wciąż zbyt wiele osób żyje w biedzie, ale też jeśli uczciwie rozejrzeć się dookoła, to większości Polaków obiektywnie żyje się lepiej niż przed ćwierćwieczem. Oczywiście każdy chciałby więcej i po równo. W tej sprawie odsyłam jednak do specjalistów, którzy przez 40 lat z okładem próbowali budować nad Wisłą ludową krainę szczęśliwości i równości. Skończyło się tym, że większość była równa w biedzie, a nad nimi grupa tych równiejszych. ■
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.