Jest region w Europie, w którym tylko zamordyzm może zapewnić względnie trwały pokój
Jest region w Europie, w którym tylko zamordyzm może zapewnić względnie trwały pokój
Jacek Pałasiński, z Banja Luki
Większość mieszkańców Banja Luki stwierdziła w sondażu, że jest przeciwna wizycie papieża. Mieli mu za złe, że "urządza katolicki zlot" w sercu regionu, który z takim wysiłkiem starali się wyczyścić etnicznie: spośród 180 tys. katolików wygnali 170 tys.; z 23 tys. muzułmanów - 17 tys. W parafii księdza Karola Wyszetyckiego przed wojną było 3 tys. wiernych, teraz jest czterystu. - Wróciło 89 osób, ale to byli starzy ludzie, dziesięciu już umarło - skarży się ksiądz. Karol Wyszetycki ma wizytówkę z napisem "proboszcz parafii Budżek", ale próżno szukać tej parafii na planie miasta. "Czyściciele" przemianowali ją na Lazarevo. - Czujemy się jak Żydzi w Niemczech po II wojnie - mówi ksiądz.
W maju 2001 r. muzułmanie rozpoczęli odbudowę zniszczonego przez Serbów słynnego meczetu Ferhadija. Zanim postawili kamień na kamieniu, zebrało się kilka tysięcy Serbów i rozpoczęło się polowanie na ludzi. Jeden z muzułmanów zginął, a kilkuset zostało rannych. No i meczetu nie ma. W okolicznych miasteczkach jednak meczety rosną jak grzyby po deszczu. W okręgu Doboj w ostatnim roku wybudowano ich już 60. Serbowie nazywają je pershingami, wyśmiewając się ze smukłych minaretów. Sami w centrum Banja Luki stawiają właśnie wielką cerkiew z brązowej cegły. Obok niej ogromna dzwonnica. - Żeby żaden pershing nie był od niej wyższy - komentują nagabywani przechodnie.
Pobłogosławić morderców
Pacyfikacji nastrojów nie posłużyła decyzja biskupa Franjo Komaricy, by odprawić mszę pontyfikalną na wzgórzu Petrićevac pod Banja Luką. Właśnie tam stał klasztor franciszkański, który zyskał w Bośni złą sławę. 7 grudnia 1942 r. z tego klasztoru wyszły na akcję oddziały chorwackich ustaszy, pobłogosławione przez franciszkanów. Kiedy wróciły, w Banja Luce i trzech okolicznych miasteczkach naliczono 2730 trupów, w tym 500 dzieci.
W klasztorze na Petrićevacu mieszkał też Brat Szatan, jak nazywano zakonnika Miroslava Filipovicia Majstorovicia, który przez cztery miesiące był komendantem obozu koncentracyjnego w Jasenovacu. Chorwaci zamordowali tam około 40 tys. osób. Po wojnie w procesie w Belgradzie Majstorovicia skazano na śmierć i - mimo że nie był już zakonnikiem i kapłanem, bo Watykan zawiesił go a divinis - powieszono go w habicie.
Z powodu wyboru miejsca na mszę do Banja Luki nie przyjechał Pavle, patriarcha serbskiej Cerkwi. Z tej samej przyczyny z papieżem nie spotkał się metropolita Nikolaj. Wypominają biskupowi Komaricy, że jest spokrewniony z jednym z franciszkanów błogosławiących wyruszających na rzeź ustaszy.
W miasteczku Drakulić, którego wielu mieszkańców zginęło z rąk ustaszy, w czasie papieskiej mszy zorganizowano symboliczny protest: 300 osób zebrało się z zapalonymi świecami, by przypomnieć ofiary masakry. Był chleb i sól, tyle że na chlebie widniały cztery litery "C" (od słowa "Serbia" zapisanego w cyrylicy), symbol nacjonalizmu i oporu. Był człowiek w zadrukowanej podkoszulce: z przodu symbole czetników, z tyłu karykatura papieża i napis "pa-pa" - co miało znaczyć nie "papież", ale "do widzenia".
Polskie żniwa
"Aktivna žrtva" to po tutejszemu "aktywne żniwo". Żniwiarzami są przeprowadzający akcję pod tym kryptonimem żołnierze SFOR, międzynarodowych sił stabilizacyjnych, a plonem pistolety - od damskiej dwudziestkidwójki po obrzynki z dziewiętnastowiecznych fuzji. Najwięcej zbiera się granatów - od kieszonkowych pomarańcz do młotków na długim trzonku. W kolekcji polskiego batalionu stacjonującego w - nomen omen - Doboju, znajduje się też wiele przeciwpiechotnych i przeciwpancernych min oraz kilka nowiutkich skrzyń zawierających granatniki.
Szef sztabu major Ryszard Pietras jest tu już po raz drugi. - Od 1999 r. zmieniło się tu na gorsze - mówi. - Świat zapomniał o Bośni, przestała płynąć pomoc humanitarna. Napięcia etniczne nadal są ogromne, a perspektyw żadnych. Wszyscy marzą o jednym: żeby tylko jak najszybciej stąd wyjechać.
Teraz mówi się, że SFOR ma być zastąpiony przez "policję UE". Od 1 stycznia jeździ już po Bośni 500 eleganckich panów bez mundurów, w białych ubraniach, z których powodu ludzie mówią o nich "lodziarze".
- Jak SFOR stąd wyjdzie, to pierwszego dnia i Serbowie, i Bośniacy zaczną polować na tych gogusiów. A drugiego dnia zaczną się rżnąć między sobą - mówi mi serbski dziennikarz. I pewnie tak będzie. SFOR kosztuje, Bośnia niewielu obchodzi, wszyscy się pchają do Iraku. Wycofali się już Norwegowie, żołnierze z krajów bałtyckich, Duńczycy i Rosjanie, oświadczając, że przeznaczą 26 mln dolarów, które oszczędzą na Bośni, na swoją armię.
Państwo, którego nie ma
Dzisiejsza Bośnia i Hercegowina to twór papierowy. Jego powstanie zadekretowano osiem lat temu przy stoliku w Dayton, żeby zakończyć drażniące zachodnich telewidzów masakry. Powstały granice, które rozdzielają rodziny. Polski dziennikarz, specjalista w dziedzinie byłej Jugosławii, był świadkiem, jak jakiś starszy Chorwat wiózł trumnę ze zwłokami kuzyna na cmentarz do rodzinnej wsi i bardzo się irytował, że go jacyś umundurowani ludzie po drodze zatrzymali i zażądali dokumentów. "To jest inny kraj" - tłumaczyli. "Jebem ti majku, jaki inny kraj - zaperzał się staruszek. - Mam 80 lat i całe życie jeździłem na cmentarz, tam leży cała moja rodzina. Dlaczego teraz mnie nie puszczacie?".
Bośnia i Hercegowina jest najbardziej absurdalnym podmiotem prawa międzynarodowego na świecie. Składa się z dwóch jednostek administracyjnych: Federacji BiH (chorwacko-muzułmańskiej) i Republiki Serbskiej. Obie mają własne flagi, hymny i konstytucje, własne parlamenty, armie i rządy. To jeszcze nic: istnieje trzecia konstytucja, centralna, wydumana w Dayton, centralny rząd, parlament, hymn i flaga, z której nikt chyba nie może być dumny... Przeciętny obywatel BiH musi zapracować na trzy administracje. Nie jest mu łatwo, bo nie ma jednolitego systemu podatkowego. Mówi się o możliwości wprowadzenia VAT w roku 2005. BiH jest - obok Albanii - najbiedniejszym państwem Europy: 1800 dolarów PKB per capita, ponad trzy razy mniej niż w Polsce i prawie dziesięć razy mniej niż średnio w UE!
Gdyby nie Milos�ević, gdyby nie to, że był tak nienawistny wspólnocie międzynarodowej, zapewne stałaby się rzecz najlogiczniejsza: dzisiejszą Republikę Serbską przyłączono by do Serbii i Czarnogóry, a Chorwaci i Muzułmanie musieliby ustalić granice między swoimi wspólnotami: Chorwaci staliby się obywatelami Chorwacji, Muzułmanie stworzyliby własne państwo - Bośnię. Wszyscy zostaliby poddani ścisłej kontroli międzynarodowej, czy przestrzegają praw mniejszości narodowych - bez tego ani grosza pomocy, żadnych szans na przystąpienie do NATO czy Unii Europejskiej. Zamiast tego mamy w Europie region, w którym tylko zamordyzm może zapewnić wzdlędnie trwały pokój.
Jacek Pałasiński, z Banja Luki
Większość mieszkańców Banja Luki stwierdziła w sondażu, że jest przeciwna wizycie papieża. Mieli mu za złe, że "urządza katolicki zlot" w sercu regionu, który z takim wysiłkiem starali się wyczyścić etnicznie: spośród 180 tys. katolików wygnali 170 tys.; z 23 tys. muzułmanów - 17 tys. W parafii księdza Karola Wyszetyckiego przed wojną było 3 tys. wiernych, teraz jest czterystu. - Wróciło 89 osób, ale to byli starzy ludzie, dziesięciu już umarło - skarży się ksiądz. Karol Wyszetycki ma wizytówkę z napisem "proboszcz parafii Budżek", ale próżno szukać tej parafii na planie miasta. "Czyściciele" przemianowali ją na Lazarevo. - Czujemy się jak Żydzi w Niemczech po II wojnie - mówi ksiądz.
W maju 2001 r. muzułmanie rozpoczęli odbudowę zniszczonego przez Serbów słynnego meczetu Ferhadija. Zanim postawili kamień na kamieniu, zebrało się kilka tysięcy Serbów i rozpoczęło się polowanie na ludzi. Jeden z muzułmanów zginął, a kilkuset zostało rannych. No i meczetu nie ma. W okolicznych miasteczkach jednak meczety rosną jak grzyby po deszczu. W okręgu Doboj w ostatnim roku wybudowano ich już 60. Serbowie nazywają je pershingami, wyśmiewając się ze smukłych minaretów. Sami w centrum Banja Luki stawiają właśnie wielką cerkiew z brązowej cegły. Obok niej ogromna dzwonnica. - Żeby żaden pershing nie był od niej wyższy - komentują nagabywani przechodnie.
Pobłogosławić morderców
Pacyfikacji nastrojów nie posłużyła decyzja biskupa Franjo Komaricy, by odprawić mszę pontyfikalną na wzgórzu Petrićevac pod Banja Luką. Właśnie tam stał klasztor franciszkański, który zyskał w Bośni złą sławę. 7 grudnia 1942 r. z tego klasztoru wyszły na akcję oddziały chorwackich ustaszy, pobłogosławione przez franciszkanów. Kiedy wróciły, w Banja Luce i trzech okolicznych miasteczkach naliczono 2730 trupów, w tym 500 dzieci.
W klasztorze na Petrićevacu mieszkał też Brat Szatan, jak nazywano zakonnika Miroslava Filipovicia Majstorovicia, który przez cztery miesiące był komendantem obozu koncentracyjnego w Jasenovacu. Chorwaci zamordowali tam około 40 tys. osób. Po wojnie w procesie w Belgradzie Majstorovicia skazano na śmierć i - mimo że nie był już zakonnikiem i kapłanem, bo Watykan zawiesił go a divinis - powieszono go w habicie.
Z powodu wyboru miejsca na mszę do Banja Luki nie przyjechał Pavle, patriarcha serbskiej Cerkwi. Z tej samej przyczyny z papieżem nie spotkał się metropolita Nikolaj. Wypominają biskupowi Komaricy, że jest spokrewniony z jednym z franciszkanów błogosławiących wyruszających na rzeź ustaszy.
W miasteczku Drakulić, którego wielu mieszkańców zginęło z rąk ustaszy, w czasie papieskiej mszy zorganizowano symboliczny protest: 300 osób zebrało się z zapalonymi świecami, by przypomnieć ofiary masakry. Był chleb i sól, tyle że na chlebie widniały cztery litery "C" (od słowa "Serbia" zapisanego w cyrylicy), symbol nacjonalizmu i oporu. Był człowiek w zadrukowanej podkoszulce: z przodu symbole czetników, z tyłu karykatura papieża i napis "pa-pa" - co miało znaczyć nie "papież", ale "do widzenia".
Polskie żniwa
"Aktivna žrtva" to po tutejszemu "aktywne żniwo". Żniwiarzami są przeprowadzający akcję pod tym kryptonimem żołnierze SFOR, międzynarodowych sił stabilizacyjnych, a plonem pistolety - od damskiej dwudziestkidwójki po obrzynki z dziewiętnastowiecznych fuzji. Najwięcej zbiera się granatów - od kieszonkowych pomarańcz do młotków na długim trzonku. W kolekcji polskiego batalionu stacjonującego w - nomen omen - Doboju, znajduje się też wiele przeciwpiechotnych i przeciwpancernych min oraz kilka nowiutkich skrzyń zawierających granatniki.
Szef sztabu major Ryszard Pietras jest tu już po raz drugi. - Od 1999 r. zmieniło się tu na gorsze - mówi. - Świat zapomniał o Bośni, przestała płynąć pomoc humanitarna. Napięcia etniczne nadal są ogromne, a perspektyw żadnych. Wszyscy marzą o jednym: żeby tylko jak najszybciej stąd wyjechać.
Teraz mówi się, że SFOR ma być zastąpiony przez "policję UE". Od 1 stycznia jeździ już po Bośni 500 eleganckich panów bez mundurów, w białych ubraniach, z których powodu ludzie mówią o nich "lodziarze".
- Jak SFOR stąd wyjdzie, to pierwszego dnia i Serbowie, i Bośniacy zaczną polować na tych gogusiów. A drugiego dnia zaczną się rżnąć między sobą - mówi mi serbski dziennikarz. I pewnie tak będzie. SFOR kosztuje, Bośnia niewielu obchodzi, wszyscy się pchają do Iraku. Wycofali się już Norwegowie, żołnierze z krajów bałtyckich, Duńczycy i Rosjanie, oświadczając, że przeznaczą 26 mln dolarów, które oszczędzą na Bośni, na swoją armię.
Państwo, którego nie ma
Dzisiejsza Bośnia i Hercegowina to twór papierowy. Jego powstanie zadekretowano osiem lat temu przy stoliku w Dayton, żeby zakończyć drażniące zachodnich telewidzów masakry. Powstały granice, które rozdzielają rodziny. Polski dziennikarz, specjalista w dziedzinie byłej Jugosławii, był świadkiem, jak jakiś starszy Chorwat wiózł trumnę ze zwłokami kuzyna na cmentarz do rodzinnej wsi i bardzo się irytował, że go jacyś umundurowani ludzie po drodze zatrzymali i zażądali dokumentów. "To jest inny kraj" - tłumaczyli. "Jebem ti majku, jaki inny kraj - zaperzał się staruszek. - Mam 80 lat i całe życie jeździłem na cmentarz, tam leży cała moja rodzina. Dlaczego teraz mnie nie puszczacie?".
Bośnia i Hercegowina jest najbardziej absurdalnym podmiotem prawa międzynarodowego na świecie. Składa się z dwóch jednostek administracyjnych: Federacji BiH (chorwacko-muzułmańskiej) i Republiki Serbskiej. Obie mają własne flagi, hymny i konstytucje, własne parlamenty, armie i rządy. To jeszcze nic: istnieje trzecia konstytucja, centralna, wydumana w Dayton, centralny rząd, parlament, hymn i flaga, z której nikt chyba nie może być dumny... Przeciętny obywatel BiH musi zapracować na trzy administracje. Nie jest mu łatwo, bo nie ma jednolitego systemu podatkowego. Mówi się o możliwości wprowadzenia VAT w roku 2005. BiH jest - obok Albanii - najbiedniejszym państwem Europy: 1800 dolarów PKB per capita, ponad trzy razy mniej niż w Polsce i prawie dziesięć razy mniej niż średnio w UE!
Gdyby nie Milos�ević, gdyby nie to, że był tak nienawistny wspólnocie międzynarodowej, zapewne stałaby się rzecz najlogiczniejsza: dzisiejszą Republikę Serbską przyłączono by do Serbii i Czarnogóry, a Chorwaci i Muzułmanie musieliby ustalić granice między swoimi wspólnotami: Chorwaci staliby się obywatelami Chorwacji, Muzułmanie stworzyliby własne państwo - Bośnię. Wszyscy zostaliby poddani ścisłej kontroli międzynarodowej, czy przestrzegają praw mniejszości narodowych - bez tego ani grosza pomocy, żadnych szans na przystąpienie do NATO czy Unii Europejskiej. Zamiast tego mamy w Europie region, w którym tylko zamordyzm może zapewnić wzdlędnie trwały pokój.
Więcej możesz przeczytać w 27/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.