Rezerwa rewaluacyjna to wynik dewaluacji złotego, a nie przyrostu zasobów dewizowych
Trudno sobie wyobrazić, by wśród Polaków atakujących Somosierrę, tonących w Elsterze, broniących różnych redut, nie znalazło się choćby kilku specjalistów od nieco mniej bohaterskiego skoku na kasę. Oczywiście, bardziej eleganckiego niż skoki kasiarzy czy prymitywnych bandytów. Od czegóż mamy domorosłych, nie skażonych nauką specjalistów w zakresie finansów publicznych, a także tych, którzy wiedzą, pod jakimi wzniosłymi hasłami dobrać się do pieniędzy perfidnie ukrywanych w banku centralnym. Nie zabierałbym głosu w sprawie tak już ogranego pytania o zasadność wykorzystania tzw. rezerwy rewaluacyjnej Narodowego Banku Polskiego, gdyby nie nieporadność licznych komentarzy w mediach.
Jak wiadomo, zadaniem banku centralnego jest tworzenie pieniądza i troska o to, by dobrze służył on gospodarce i każdemu z nas. Pieniądz jest dobry wtedy, gdy ludzie nie boją się oszczędzać i kalkulować opłacalności przedsięwzięć, nie tylko na jutro, ale i na pojutrze. Pieniądz, o który troszczy się Narodowy Bank Polski, to nie tylko banknoty i monety w kasach i portfelach, czyli tzw. obieg pieniężny. To także depozyty w bankach, to całość zasobów pieniężnych gospodarki. Kiedyś martwiono się tylko o stopień pokrycia obiegu pieniężnego złotem, ale trzydzieści lat temu złoto przestało być pieniądzem i trzeba było pomyśleć o innych sposobach zabezpieczenia kreacji pieniądza przez banki centralne. To właśnie rezerwy dewizowe, rezerwy obcych walut, pełnią dziś tę funkcję.
Jeśli całkowita podaż pieniądza wynosiła w maju 2003 r. około 320 mld zł, a złotówkowa wartość rezerw dewizowych 119 mld zł (31 mld USD), to z łatwością wyliczymy, że pokrycie naszych zasobów złotówek wynosi około 37 proc. To pokrycie dobre, zapewnia płynność wypłat i stabilność pieniądza, ale trzeba o nie dbać. Rezerwy pojawiły się przecież w wyniku zakupu obcych walut przez NBP, który zapłacił za nie złotówkami. Komu zapłacił? Głównie tym, którzy kupują polskie obligacje i bony skarbowe emitowane po to, by sfinansować deficyt budżetowy. Im większy deficyt budżetowy, tym więcej dolarów i euro NBP musi skupować od tych okropnych kapitalistów, u których się zadłużamy.
Czym więc jest rzekoma rezerwa rewaluacyjna? To po prostu różnica między dzisiejszą złotówkową wyceną rezerw dewizowych NBP a niższymi cenami zakupu tych dewiz przez NBP na przykład rok czy dwa lata temu. Jeśli kiedyś płaciliśmy za dolary po 3 zł, a dzisiejsza ich cena wynosi 3,80 zł, to w wyniku dewaluacji złotówki, spadku jej wartości w stosunku do dolara, wycena naszych rezerw dewizowych formalnie wzrosła. 30 mld USD przy kursie 3 zł za dolara jest warte 90 mld zł, a przy kursie 4 zł za dolara - 120 mld zł. Nic więc łatwiejszego, jak powiększać rezerwę rewaluacyjną szybszą deprecjacją złotówki. Gdyby kurs złotego spadł do 6 zł za dolara czy euro, to mielibyśmy już rezerwę rewaluacyjną w wysokości 90 mld zł przy tej samej wielkości rezerw dewizowych. Naprawdę nie potrzeba wielkiej wiedzy, by zobaczyć, że ta rezerwa jest pozorna. To przecież wynik dewaluacji polskiego złotego, a nie przyrostu zasobów dewizowych.
Jak sobie duzi Andrzejek i Renatka wyobrażają skorzystanie z tej rzekomej rezerwy? Oczywiście, jak skok na kasę! Trzeba im przecież umorzyć długi bankowe, zapewnić darmowe kredyty (umarzane) i zwiększyć wydatki budżetowe na co tylko się da! Deficyt budżetowy przestaje się liczyć! Im więcej pieniędzy z rezerwy rewaluacyjnej wpłaci Narodowy Bank Polski do budżetu, tym szybciej zlikwidujemy deficyt budżetowy! Jeżeli jeszcze założymy, że ów zastrzyk nie spowoduje powrotu inflacji - to żyć nie umierać! Niestety, operetki różnie się kończą, ale teoria racjonalnych oczekiwań wie swoje. O tym już przy następnej okazji.
Jak wiadomo, zadaniem banku centralnego jest tworzenie pieniądza i troska o to, by dobrze służył on gospodarce i każdemu z nas. Pieniądz jest dobry wtedy, gdy ludzie nie boją się oszczędzać i kalkulować opłacalności przedsięwzięć, nie tylko na jutro, ale i na pojutrze. Pieniądz, o który troszczy się Narodowy Bank Polski, to nie tylko banknoty i monety w kasach i portfelach, czyli tzw. obieg pieniężny. To także depozyty w bankach, to całość zasobów pieniężnych gospodarki. Kiedyś martwiono się tylko o stopień pokrycia obiegu pieniężnego złotem, ale trzydzieści lat temu złoto przestało być pieniądzem i trzeba było pomyśleć o innych sposobach zabezpieczenia kreacji pieniądza przez banki centralne. To właśnie rezerwy dewizowe, rezerwy obcych walut, pełnią dziś tę funkcję.
Jeśli całkowita podaż pieniądza wynosiła w maju 2003 r. około 320 mld zł, a złotówkowa wartość rezerw dewizowych 119 mld zł (31 mld USD), to z łatwością wyliczymy, że pokrycie naszych zasobów złotówek wynosi około 37 proc. To pokrycie dobre, zapewnia płynność wypłat i stabilność pieniądza, ale trzeba o nie dbać. Rezerwy pojawiły się przecież w wyniku zakupu obcych walut przez NBP, który zapłacił za nie złotówkami. Komu zapłacił? Głównie tym, którzy kupują polskie obligacje i bony skarbowe emitowane po to, by sfinansować deficyt budżetowy. Im większy deficyt budżetowy, tym więcej dolarów i euro NBP musi skupować od tych okropnych kapitalistów, u których się zadłużamy.
Czym więc jest rzekoma rezerwa rewaluacyjna? To po prostu różnica między dzisiejszą złotówkową wyceną rezerw dewizowych NBP a niższymi cenami zakupu tych dewiz przez NBP na przykład rok czy dwa lata temu. Jeśli kiedyś płaciliśmy za dolary po 3 zł, a dzisiejsza ich cena wynosi 3,80 zł, to w wyniku dewaluacji złotówki, spadku jej wartości w stosunku do dolara, wycena naszych rezerw dewizowych formalnie wzrosła. 30 mld USD przy kursie 3 zł za dolara jest warte 90 mld zł, a przy kursie 4 zł za dolara - 120 mld zł. Nic więc łatwiejszego, jak powiększać rezerwę rewaluacyjną szybszą deprecjacją złotówki. Gdyby kurs złotego spadł do 6 zł za dolara czy euro, to mielibyśmy już rezerwę rewaluacyjną w wysokości 90 mld zł przy tej samej wielkości rezerw dewizowych. Naprawdę nie potrzeba wielkiej wiedzy, by zobaczyć, że ta rezerwa jest pozorna. To przecież wynik dewaluacji polskiego złotego, a nie przyrostu zasobów dewizowych.
Jak sobie duzi Andrzejek i Renatka wyobrażają skorzystanie z tej rzekomej rezerwy? Oczywiście, jak skok na kasę! Trzeba im przecież umorzyć długi bankowe, zapewnić darmowe kredyty (umarzane) i zwiększyć wydatki budżetowe na co tylko się da! Deficyt budżetowy przestaje się liczyć! Im więcej pieniędzy z rezerwy rewaluacyjnej wpłaci Narodowy Bank Polski do budżetu, tym szybciej zlikwidujemy deficyt budżetowy! Jeżeli jeszcze założymy, że ów zastrzyk nie spowoduje powrotu inflacji - to żyć nie umierać! Niestety, operetki różnie się kończą, ale teoria racjonalnych oczekiwań wie swoje. O tym już przy następnej okazji.
Więcej możesz przeczytać w 27/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.