Cóż. Pozostawiam na boku kwestię ocen, nie jestem krytykiem filmowym, a z firmą Akson wiążą mnie rozliczne stosunki (jako że Michał Kwieciński wraz ze swoim synem Jankiem od niepamiętnych lat „robią” moje „Lubiewo”). Nie jestem też historykiem, co najwyżej mógłbym się na wyrost nazwać aspirującym krytykiem mody. Ale jestem Polakiem i – jak chyba każdy z nas – mam swoją opinię o powstaniu warszawskim. Opinię wyrażoną z dzisiejszej perspektywy, kiedy już wiemy, co było dalej i jak wszystko się potoczyło. Czy można było to przewidzieć? Zapłaciliśmy wielką cenę za to, aby Warszawa przyjęła Rosjan już jako miasto polskie, a dostaliśmy za nią kolejny romantyczny mit i dobry pretekst do robienia filmów, nic więcej. Nie wiem, jak to wszystko wyglądało z perspektywy podejmujących decyzję o wszczęciu powstania. Może w ogóle nie dało się jej podjąć racjonalnie, może po prostu grały emocje. Wiem jedno: gdybym ja robił film o powstaniu, to byłaby ostra trauma, gówno, smród, rzygi i ścieki. Na pewno nie pozwoliłbym sobie na oparcie fabuły na wątku miłosnym dwojga pięknych, młodych ludzi, ponieważ jest to chwyt wykorzystywany w niemal każdym historycznym filmie. Od razu wszystko staje się konwencją, krew – farbą, wybuchy – efektami specjalnymi. Pokazać powstanie bez miłości, bez pięknych i młodych, bez „złego Niemca, który pod wpływem dobrych Polaków sam stał się dobry i darował życie głównemu bohaterowi”... Pokazać brzydotę i nędzę. I jakiś taki metafizyczny punkt dojścia, za którym nie ma już nic. No tak, tylko czy na coś takiego, na takich „Oczyszczonych” Sarah Kane, przyszłyby wycieczki, czy kupiłyby popcorn, colę, naklejki, gadżety z napisem „Pamiętamy”?
To mój problem z wojną w kinie: im więcej efektów, im droższa produkcja, im bardziej wzruszające sceny, tym bardziej to wszystko wydaje się plastikowe i zrobione w Photoshopie. Już widzę ten plan filmowy, te gruzy i wystrojone stylistki ze słuchawkami w uszach, poprawiające coś przy ranie, albo z żelem, starające się bardziej „potargać” włosy... Pod parasolem z logo sponsorów reżyser popija mineralną. Nie wiem, czy tzw. nasze czasy mogą w jakikolwiek sposób powiedzieć coś prawdziwego o takiej przeszłości, jaką było powstanie. Na pewno nie potrafi tego Jan Komasa. Ale proszę się nie martwić! Film i tak jest skazany na sukces! Będzie dobrze. Krytycy pomarudzą, ale powstanie na pewno przez jakiś czas będzie trendy, ponoć nawet powstały już specjalne T-shirty z „raną i dziurą po kuli”. Po prostu nasze czasy nie potrafią inaczej, my nie potrafimy inaczej. Nie potrafimy sprzedać niczego, co nie jest trendy, sexy, cute i słit.
Jakkolwiek by było, w filmie jest kilka scen naprawdę zbyt konwencjonalnych, ogranych w literaturze i kinie. Na przykład scena w banku, gdzie ludzie brodzą wśród pozbawionych nagle swej mocy sprawczej pieniędzy. Ile było takich scen? Na przykład dobry Niemiec i zły Polak. Na przykład seks w sytuacji krańcowej. Banalna i ckliwa aż do bólu jest scena, kiedy główny bohater, Stefan, „ratuje” uwięzioną na wiślanej wyspie Biedronkę. Zbyt to filmowe, zbyt piękne i oczywiście mające wyłudzić wzruszenie. Tak więc projekt artystyczny: pokażmy powstanie z miłością dwojga pięknych, młodych i niewinnych na tle ruin i z nutą nadziei na koniec, mnie nie tylko nie przekonuje, ale nieco przeraża. Właśnie dlatego, że powstanie warszawskie jawi mi się jako zbyt duża trauma i zbyt duża tragedia, aby pozostawiała choć odrobinę miejsca na miłość czy nadzieję, a nawet na mit lub romantyzm. Nie, to był horror bez nadziei i bez miłości. Ludzie po prostu kopulowali, aby „nażyć się na zapas przed śmiercią”, a swąd palących się kanap i topionej gumy to nie jest żaden afrodyzjak. Może w takim razie według moich założeń w ogóle nie można zrobić filmu o powstaniu, który dałoby się pokazać jakimkolwiek wycieczkom szkolnym, politykom i starszym ludziom. Możliwe. Jedno jest pewne: powstał film niepokojąco podobny do innych produkcji historycznych ostatnich lat, na przykład do „1920 Bitwy Warszawskiej” Jerzego Hoffmana...
Ale nie martwcie się, dzisiejsi reżyserzy, powstanie było taką traumą, że zamykało usta większym od was. Po wojnie w kręgach literackich próbowano robić jakieś laurki, jakieś akademie ku czci, poeci borykali się z tematem, a trauma zamykała im skutecznie usta i wciskała w banał. Może jednak najlepszym komentarzem jest minuta ciszy. �
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.