Starachowicka afera to nie wyjątek, lecz reguła: politycy i organy ścigania tuszują afery kompromitujące SLD, zamiast je ujawniać
Liczy się rodzina. To nie policjant, prokurator czy sędzia ma się zajmować rodziną, gdy zdarzy się coś złego. A jeśli już, to swój policjant, prokurator i sędzia, bo obcy wie za mało o rodzinie. (...) Brudów nie pierze się na zewnątrz, bo to nie jest sprawa ludzi spoza rodziny. To sprawa honoru rodziny" - tak funkcjonowanie mafii opisywał Richard Condon w "Honorze Prizzich". Opis ten pasuje jak ulał do starachowickiej afery polityków SLD: wszystko chciano tam załatwić w rodzinie. I przez kilka miesięcy się udawało - do czasu aż uczciwi policjanci mieli dość ukrywania tej sprawy. Sprawa starachowicka wypłynęła, bo prokurator nie skorzystał z sugestii policjantów i nie uznał za nieważną notatki z podsłuchanej rozmowy Andrzeja Jagiełły ze starostą Starachowic. Ktoś miał dość mafijnego układu, który przy użyciu wpływów w policji, prokuraturze, lokalnych władzach, a także za pośrednictwem swojego posła chciał ukręcić łeb sprawie. Starachowice to nie wstydliwy wyjątek, lecz reguła. To tylko rezultat tego, że lokalna mafijna rodzina zbyt opieszale tuszowała sprawę, rozleniwiona tym, że dotychczas zawsze się udawało.
- Starachowicki przykład to parodia sprawowania władzy przez SLD: wszystko tam było postawione na głowie, bo to typowy przykład sitwy, która dba o własne interesy i bezpieczeństwo, a gangsterzy są kompanami polityków - mówi Stanisław Iwanicki, minister sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka. Podobną sprawę ujawniono w ubiegłym roku w Zielonej Górze. Tam do sitwy należeli policjanci z lubuskiego Centralnego Biura Śledczego oraz boss lokalnego gangu Wiesław Łapkowski. Tam przez kilka miesięcy opóźniano dochodzenie i próbowano tuszować sprawę. Nie stała się ona tak głośna jak starachowicka, bo w aferę nie był zamieszany żaden poseł czy znany polityk.
Honor partii, czyli ochrona swoich
Karol Świątkowski reprezentował Leszka Millera w sprawach przeciwko "Gazecie Wyborczej". Gdy był szefem Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, zainwestował pieniądze inwalidów w Polisę, firmę ubezpieczeniową związaną z SLD. Gdy pełnił funkcję likwidatora SdRP, nie wpuścił kontrolerów Urzędu Kontroli Skarbowej do siedziby partii. Pod koniec rządów AWS kontrolerzy złożyli doniesienie do prokuratury, wszczęto śledztwo. Nadzorowała je Katarzyna Bosiakowska, zastępca szefa śródmiejskiej prokuratury w Warszawie. Na początku 2002 r. Bosiakowską, mimo zwolnienia lekarskiego, w trybie pilnym wezwał Zygmunt Kapusta, szef warszawskiej prokuratury apelacyjnej. Świątkowski był wtedy kandydatem na stanowisko wiceministra sprawiedliwości. Według notatki pozostawionej w aktach sprawy, na spotkaniu chciano wymóc na Bosiakowskiej wycofanie aktu oskarżenia z sądu. - Widziałem tę notatkę. Naciski na prokurator Bosiakowską musiały być bardzo mocne, bo nie znam innego wypadku, aby podległy prokurator odważył się zostawić ślad takich nacisków w formie dokumentu - mówi Zbigniew Wassermann, poseł PiS, wiceprzewodniczący sejmowej komisji sprawiedliwości, były prokurator krajowy.
Bosiakowską odstawiono na boczny tor: pracuje w wydziale organizacyjnym prokuratury okręgowej. - Nie mogę mówić o tej sprawie, bo obowiązuje mnie tajemnica służbowa - twierdzi Bosiakowska. Z zatuszowaniem sprawy nie pogodzili się kontrolerzy UKS, jednak gdy władzę objął SLD, nowi szefowie UKS złożyli wniosek o wycofanie oskarżenia. Proces w tej sprawie wprawdzie się rozpoczął, ale obrońcy bombardują sąd kolejnymi wnioskami o umorzenie postępowania albo zwrot do prokuratury. W grudniu 2002 r., kilka dni przed pierwszą rozprawą, prokurator, który miał oskarżać Świątkowskiego, został nagle oddelegowany do prokuratury okręgowej.
Sitwa, czyli koleżeńska samopomoc
"Sitwa to struktura mniejsza i sprawniejsza od oficjalnej administracji, bo skonsolidowana bardzo wyraźnymi osobistymi więzami. Tyle że nastawiona wyłącznie na załatwianie własnych interesów i klienteli" - zauważa amerykański politolog prof. Samuel Huntington. Sitwa daje poczucie siły i bezkarności. Do tego stopnia, że jej członkowie skłonni są otwarcie występować w obronie kolegi, nie bacząc na środki ostrożności. W kwietniu 2002 r. policjanci z Centralnego Biura Śledczego zatrzymali w Łodzi Wiesławę G., której rodzina prowadzi znaną w Polsce firmę produkującą klej. Zatrzymano ją w związku z wielomilionowymi oszustwami podatkowymi. Do budynku Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi przyjechał wówczas wojewoda łódzki Krzysztof Makowski z SLD. Domagał się wyjaśnienia przyczyn zatrzymania Wiesławy G. Gdy napisały o tym lokalne media, Makowski tłumaczył swoją wizytę tym, że firma G. to poważny pracodawca, który zatrudnia wielu ludzi w regionie. - Musiałem się dowiedzieć, co się stanie z tymi miejscami pracy - tłumaczył polityk SLD.
Pomocy SLD szukali menedżerowie katowickiej Hydrobudowy, podejrzewani o przestępstwa gospodarcze. W czerwcu 2003 r. katowicka delegatura Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego wszczęła śledztwo dotyczące próby nielegalnego przejęcia Hydrobudowy Śląsk. ABW podejrzewała, że członkowie zarządu Hydrobudowy, decydując się na zakup wartych 10 mln zł bonów dłużnych małej warszawskiej firmy Budownictwo i Konstrukcje, chcieli się nią posłużyć, by przejąć spółkę. Członkowie zarządu Hydrobudowy po pomoc zwrócili się do wojewody śląskiego Lechosława Jarzębskiego oraz do Zbyszka Zaborowskiego, szefa śląskiego SLD.
- W Skarżysku-Kamiennej mieliśmy powody, by przypuszczać, że miejscowa władza skumplowała się z mafią - mówił Leszek Miller, premier i przewodniczący SLD, tłumacząc powody rozwiązania miejscowych struktur partii. Ludzie usunięci z SLD nadal mają wpływ na władzę w mieście - choćby dzięki przejęciu kontroli nad dwoma dużymi placami targowymi. Jak wyliczyła Prokuratura Okręgowa w Kielcach, tylko w 2000 r. Skarżysko straciło na tym ponad 1,5 mln zł. Proces odpowiedzialnych za to członków zarządu miasta ciągnie się drugi rok. Dwaj z nich, Cezary Ciosk i Czesław Kusztal, byli liderami skarżyskiego SLD. Po ujawnieniu afery władze krajowe sojuszu rozwiązały struktury partii w mieście i powiecie. Ciosk i Kusztal po wyrzuceniu z sojuszu utworzyli komitet Forum Samorządowe, dzięki czemu zostali radnymi gminy i powiatu. Po wyborach zawiązali koalicję z SLD, która rządzi i w mieście, i w powiecie. Kusztal jest wiceprzewodniczącym rady miejskiej, a Ciosk przewodniczącym komisji oświaty. Zostali wybrani dzięki poparciu radnych SLD. Wymiana władz w Skarżysku okazuje się więc posunięciem fasadowym.
Policja, czyli lepiej się nie wychylać
Żaden policjant czy prokurator nie jest na tyle głupi, by niszczyć dowody ze śledztwa na polityczne zamówienie. Często te dowody są tylko ukryte - jako polisa bezpieczeństwa. Ale policjanci i prokuratorzy mogą prowadzić sprawy nieudolnie, przenieść ciężar śledztwa na wątki poboczne, wzywać niepotrzebnych świadków, zlecać zbędne ekspertyzy. W ten sposób sprowadzają postępowanie na boczne tory. Prokurator najczęściej powiela ten sposób postępowania. Tak było w opisywanej w tygodniku "Wprost" ("Gangrena w Lublinie", nr 25) sprawie lubelskiej, gdzie tuszowano dowody przestępstwa syna wysokiego urzędnika magistratu, mnożono nieistotne wątki, fałszowano dowody. - Policjanci nauczyli się, że do spraw z politycznym podtekstem biorą się dopiero wtedy, gdy otrzymają sygnał, że można. Jeśli sygnału nie ma, zbierają materiały i czekają na zmianę władzy. Czasem nie wytrzymują i podrzucają prasie wyniki dochodzeń. Tak prawdopodobnie było w sprawie starachowickiej - mówi Marek Biernacki, minister spraw wewnętrznych i administracji w rządzie Jerzego Buzka.
Czasem do zatuszowania sprawy wykorzystuje się policyjnych agentów, którzy przedstawiają inny przebieg zdarzeń niż w rzeczywistości, a nawet oskarżają niewinne osoby. Zanim te oskarżenia się zweryfikuje, sprawa ulega przedawnieniu lub rozmywa się w dziesiątkach wątków. Za ustawienie śledztwa policjanci mogą liczyć na awans, pomoc w kupnie taniej działki, przyjęcie dziecka do dobrej szkoły czy posadę po odejściu ze służby. Przykładem takich praktyk jest sprawa policjantów z Radomska: aż 11 funkcjonariuszy z komendantem na czele działało w sitwie czerpiącej korzyści ze świadczenia różnych usług.
Prokuratura, czyli gra na zwłokę
Na początku tego roku Centralne Biuro Śledcze przekazało premierowi Millerowi informację o materiałach obciążających wojewodę dolnośląskiego Ryszarda Nawrata z SLD. Materiały te miały związek ze śledztwem w sprawie PZU Życie. Chodzi o udział wojewody w transakcjach krakowskiej firmy Code, która otrzymała w formie pożyczki od PZU 60 mln zł. Code zlecało należącej do Nawrata firmie TGG prace budowlane. Nawrat był więc beneficjantem przestępczych operacji Grzegorza Wieczerzaka. W marcu tego roku policja wystąpiła do prokuratury o przedstawienie Nawratowi zarzutów. Bezskutecznie. Miesiąc po poinformowaniu o tym premiera Ryszard Nawrat zrezygnował ze stanowiska wojewody. Sprawa utknęła w prokuraturze. Zbigniew Jaskólski, rzecznik Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie, prowadzącej sprawę PZU Życie, twierdzi, że przestój wynika z tego, iż "zmienił się prokurator, a nowy musiał się zapoznać z aktami. Długo czekaliśmy też na pomoc prawną z Irlandii, wystąpiliśmy również o uzupełnienie kontroli urzędu kontroli skarbowej". Wszystko dzieje się więc lege artis, tyle że Nawratowi nie postawiono zarzutów.
W styczniu tego roku w Kurowie koło Puław patrol drogowy zatrzymał pijanego kierowcę opla, którym okazał się Waldemar K., wiceprzewodniczący rady miasta Radomia i szef lokalnego SLD. Miał 0,9 promila alkoholu we krwi. Poręczyli za niego koledzy, w tym senator Zbigniew Gołąbek, któremu grozi utrata immunitetu z powodu matactw w sprawach karnych dotyczących jego synów. Puławska prokuratura wystąpiła do sądu o warunkowe umorzenie postępowania karnego. Uznała, że "wina i społeczna szkodliwość czynu Waldemara K. nie są znaczne", a świadectwo posła i senatora uzasadniają przypuszczenie, że zasługuje na umorzenie postępowania i będzie przestrzegał prawa. Interwencja partyjnych kolegów w prokuraturze okazała się skuteczna. Na szczęście sąd nie podzielił stanowiska prokuratury.
Przykładem gry na zwłokę są działania Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie w sprawie Rywina. Prokuratura do dziś nie ma koncepcji prowadzenia postępowania, zwlekała z przesłuchaniem głównego podejrzanego, nie złożyła elementarnych wniosków dowodowych, umożliwiła podejrzanemu mataczenie, a wreszcie przesłuchania prowadziła w sposób naiwny, nielogiczny i powierzchowny. Prokuratura zachowuje się tak, jakby broniła Rywina, a nie zbierała dowody przeciwko niemu. Znacznie gorzej potraktowała poszkodowanego, czyli Adama Michnika i kierownictwo Agory, niż podejrzanego.
- Żadna funkcja publiczna ani przynależność do partii nie może chronić przed odpowiedzialnością za popełnienie przestępstwa - podkreślił premier Leszek Miller, przedstawiając w ostatni czwartek w Sejmie informację dotyczącą tzw. sprawy starachowickiej. To prawda, pod warunkiem że sprawa ujrzy światło dzienne. Żadna z opisanych wyżej afer (podobnie jak dziesiątki innych) nie została ujawniona, a winni nie zostali ukarani przez władze SLD oraz partyjny sąd, zanim spraw nie nagłośniono w mediach i sojusz nie miał już innego wyjścia niż napiętnowanie aferzystów. Wcześniej obowiązywała mafijna solidarność.
- Starachowicki przykład to parodia sprawowania władzy przez SLD: wszystko tam było postawione na głowie, bo to typowy przykład sitwy, która dba o własne interesy i bezpieczeństwo, a gangsterzy są kompanami polityków - mówi Stanisław Iwanicki, minister sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka. Podobną sprawę ujawniono w ubiegłym roku w Zielonej Górze. Tam do sitwy należeli policjanci z lubuskiego Centralnego Biura Śledczego oraz boss lokalnego gangu Wiesław Łapkowski. Tam przez kilka miesięcy opóźniano dochodzenie i próbowano tuszować sprawę. Nie stała się ona tak głośna jak starachowicka, bo w aferę nie był zamieszany żaden poseł czy znany polityk.
Honor partii, czyli ochrona swoich
Karol Świątkowski reprezentował Leszka Millera w sprawach przeciwko "Gazecie Wyborczej". Gdy był szefem Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, zainwestował pieniądze inwalidów w Polisę, firmę ubezpieczeniową związaną z SLD. Gdy pełnił funkcję likwidatora SdRP, nie wpuścił kontrolerów Urzędu Kontroli Skarbowej do siedziby partii. Pod koniec rządów AWS kontrolerzy złożyli doniesienie do prokuratury, wszczęto śledztwo. Nadzorowała je Katarzyna Bosiakowska, zastępca szefa śródmiejskiej prokuratury w Warszawie. Na początku 2002 r. Bosiakowską, mimo zwolnienia lekarskiego, w trybie pilnym wezwał Zygmunt Kapusta, szef warszawskiej prokuratury apelacyjnej. Świątkowski był wtedy kandydatem na stanowisko wiceministra sprawiedliwości. Według notatki pozostawionej w aktach sprawy, na spotkaniu chciano wymóc na Bosiakowskiej wycofanie aktu oskarżenia z sądu. - Widziałem tę notatkę. Naciski na prokurator Bosiakowską musiały być bardzo mocne, bo nie znam innego wypadku, aby podległy prokurator odważył się zostawić ślad takich nacisków w formie dokumentu - mówi Zbigniew Wassermann, poseł PiS, wiceprzewodniczący sejmowej komisji sprawiedliwości, były prokurator krajowy.
Bosiakowską odstawiono na boczny tor: pracuje w wydziale organizacyjnym prokuratury okręgowej. - Nie mogę mówić o tej sprawie, bo obowiązuje mnie tajemnica służbowa - twierdzi Bosiakowska. Z zatuszowaniem sprawy nie pogodzili się kontrolerzy UKS, jednak gdy władzę objął SLD, nowi szefowie UKS złożyli wniosek o wycofanie oskarżenia. Proces w tej sprawie wprawdzie się rozpoczął, ale obrońcy bombardują sąd kolejnymi wnioskami o umorzenie postępowania albo zwrot do prokuratury. W grudniu 2002 r., kilka dni przed pierwszą rozprawą, prokurator, który miał oskarżać Świątkowskiego, został nagle oddelegowany do prokuratury okręgowej.
Sitwa, czyli koleżeńska samopomoc
"Sitwa to struktura mniejsza i sprawniejsza od oficjalnej administracji, bo skonsolidowana bardzo wyraźnymi osobistymi więzami. Tyle że nastawiona wyłącznie na załatwianie własnych interesów i klienteli" - zauważa amerykański politolog prof. Samuel Huntington. Sitwa daje poczucie siły i bezkarności. Do tego stopnia, że jej członkowie skłonni są otwarcie występować w obronie kolegi, nie bacząc na środki ostrożności. W kwietniu 2002 r. policjanci z Centralnego Biura Śledczego zatrzymali w Łodzi Wiesławę G., której rodzina prowadzi znaną w Polsce firmę produkującą klej. Zatrzymano ją w związku z wielomilionowymi oszustwami podatkowymi. Do budynku Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi przyjechał wówczas wojewoda łódzki Krzysztof Makowski z SLD. Domagał się wyjaśnienia przyczyn zatrzymania Wiesławy G. Gdy napisały o tym lokalne media, Makowski tłumaczył swoją wizytę tym, że firma G. to poważny pracodawca, który zatrudnia wielu ludzi w regionie. - Musiałem się dowiedzieć, co się stanie z tymi miejscami pracy - tłumaczył polityk SLD.
Pomocy SLD szukali menedżerowie katowickiej Hydrobudowy, podejrzewani o przestępstwa gospodarcze. W czerwcu 2003 r. katowicka delegatura Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego wszczęła śledztwo dotyczące próby nielegalnego przejęcia Hydrobudowy Śląsk. ABW podejrzewała, że członkowie zarządu Hydrobudowy, decydując się na zakup wartych 10 mln zł bonów dłużnych małej warszawskiej firmy Budownictwo i Konstrukcje, chcieli się nią posłużyć, by przejąć spółkę. Członkowie zarządu Hydrobudowy po pomoc zwrócili się do wojewody śląskiego Lechosława Jarzębskiego oraz do Zbyszka Zaborowskiego, szefa śląskiego SLD.
- W Skarżysku-Kamiennej mieliśmy powody, by przypuszczać, że miejscowa władza skumplowała się z mafią - mówił Leszek Miller, premier i przewodniczący SLD, tłumacząc powody rozwiązania miejscowych struktur partii. Ludzie usunięci z SLD nadal mają wpływ na władzę w mieście - choćby dzięki przejęciu kontroli nad dwoma dużymi placami targowymi. Jak wyliczyła Prokuratura Okręgowa w Kielcach, tylko w 2000 r. Skarżysko straciło na tym ponad 1,5 mln zł. Proces odpowiedzialnych za to członków zarządu miasta ciągnie się drugi rok. Dwaj z nich, Cezary Ciosk i Czesław Kusztal, byli liderami skarżyskiego SLD. Po ujawnieniu afery władze krajowe sojuszu rozwiązały struktury partii w mieście i powiecie. Ciosk i Kusztal po wyrzuceniu z sojuszu utworzyli komitet Forum Samorządowe, dzięki czemu zostali radnymi gminy i powiatu. Po wyborach zawiązali koalicję z SLD, która rządzi i w mieście, i w powiecie. Kusztal jest wiceprzewodniczącym rady miejskiej, a Ciosk przewodniczącym komisji oświaty. Zostali wybrani dzięki poparciu radnych SLD. Wymiana władz w Skarżysku okazuje się więc posunięciem fasadowym.
Policja, czyli lepiej się nie wychylać
Żaden policjant czy prokurator nie jest na tyle głupi, by niszczyć dowody ze śledztwa na polityczne zamówienie. Często te dowody są tylko ukryte - jako polisa bezpieczeństwa. Ale policjanci i prokuratorzy mogą prowadzić sprawy nieudolnie, przenieść ciężar śledztwa na wątki poboczne, wzywać niepotrzebnych świadków, zlecać zbędne ekspertyzy. W ten sposób sprowadzają postępowanie na boczne tory. Prokurator najczęściej powiela ten sposób postępowania. Tak było w opisywanej w tygodniku "Wprost" ("Gangrena w Lublinie", nr 25) sprawie lubelskiej, gdzie tuszowano dowody przestępstwa syna wysokiego urzędnika magistratu, mnożono nieistotne wątki, fałszowano dowody. - Policjanci nauczyli się, że do spraw z politycznym podtekstem biorą się dopiero wtedy, gdy otrzymają sygnał, że można. Jeśli sygnału nie ma, zbierają materiały i czekają na zmianę władzy. Czasem nie wytrzymują i podrzucają prasie wyniki dochodzeń. Tak prawdopodobnie było w sprawie starachowickiej - mówi Marek Biernacki, minister spraw wewnętrznych i administracji w rządzie Jerzego Buzka.
Czasem do zatuszowania sprawy wykorzystuje się policyjnych agentów, którzy przedstawiają inny przebieg zdarzeń niż w rzeczywistości, a nawet oskarżają niewinne osoby. Zanim te oskarżenia się zweryfikuje, sprawa ulega przedawnieniu lub rozmywa się w dziesiątkach wątków. Za ustawienie śledztwa policjanci mogą liczyć na awans, pomoc w kupnie taniej działki, przyjęcie dziecka do dobrej szkoły czy posadę po odejściu ze służby. Przykładem takich praktyk jest sprawa policjantów z Radomska: aż 11 funkcjonariuszy z komendantem na czele działało w sitwie czerpiącej korzyści ze świadczenia różnych usług.
Prokuratura, czyli gra na zwłokę
Na początku tego roku Centralne Biuro Śledcze przekazało premierowi Millerowi informację o materiałach obciążających wojewodę dolnośląskiego Ryszarda Nawrata z SLD. Materiały te miały związek ze śledztwem w sprawie PZU Życie. Chodzi o udział wojewody w transakcjach krakowskiej firmy Code, która otrzymała w formie pożyczki od PZU 60 mln zł. Code zlecało należącej do Nawrata firmie TGG prace budowlane. Nawrat był więc beneficjantem przestępczych operacji Grzegorza Wieczerzaka. W marcu tego roku policja wystąpiła do prokuratury o przedstawienie Nawratowi zarzutów. Bezskutecznie. Miesiąc po poinformowaniu o tym premiera Ryszard Nawrat zrezygnował ze stanowiska wojewody. Sprawa utknęła w prokuraturze. Zbigniew Jaskólski, rzecznik Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie, prowadzącej sprawę PZU Życie, twierdzi, że przestój wynika z tego, iż "zmienił się prokurator, a nowy musiał się zapoznać z aktami. Długo czekaliśmy też na pomoc prawną z Irlandii, wystąpiliśmy również o uzupełnienie kontroli urzędu kontroli skarbowej". Wszystko dzieje się więc lege artis, tyle że Nawratowi nie postawiono zarzutów.
W styczniu tego roku w Kurowie koło Puław patrol drogowy zatrzymał pijanego kierowcę opla, którym okazał się Waldemar K., wiceprzewodniczący rady miasta Radomia i szef lokalnego SLD. Miał 0,9 promila alkoholu we krwi. Poręczyli za niego koledzy, w tym senator Zbigniew Gołąbek, któremu grozi utrata immunitetu z powodu matactw w sprawach karnych dotyczących jego synów. Puławska prokuratura wystąpiła do sądu o warunkowe umorzenie postępowania karnego. Uznała, że "wina i społeczna szkodliwość czynu Waldemara K. nie są znaczne", a świadectwo posła i senatora uzasadniają przypuszczenie, że zasługuje na umorzenie postępowania i będzie przestrzegał prawa. Interwencja partyjnych kolegów w prokuraturze okazała się skuteczna. Na szczęście sąd nie podzielił stanowiska prokuratury.
Przykładem gry na zwłokę są działania Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie w sprawie Rywina. Prokuratura do dziś nie ma koncepcji prowadzenia postępowania, zwlekała z przesłuchaniem głównego podejrzanego, nie złożyła elementarnych wniosków dowodowych, umożliwiła podejrzanemu mataczenie, a wreszcie przesłuchania prowadziła w sposób naiwny, nielogiczny i powierzchowny. Prokuratura zachowuje się tak, jakby broniła Rywina, a nie zbierała dowody przeciwko niemu. Znacznie gorzej potraktowała poszkodowanego, czyli Adama Michnika i kierownictwo Agory, niż podejrzanego.
- Żadna funkcja publiczna ani przynależność do partii nie może chronić przed odpowiedzialnością za popełnienie przestępstwa - podkreślił premier Leszek Miller, przedstawiając w ostatni czwartek w Sejmie informację dotyczącą tzw. sprawy starachowickiej. To prawda, pod warunkiem że sprawa ujrzy światło dzienne. Żadna z opisanych wyżej afer (podobnie jak dziesiątki innych) nie została ujawniona, a winni nie zostali ukarani przez władze SLD oraz partyjny sąd, zanim spraw nie nagłośniono w mediach i sojusz nie miał już innego wyjścia niż napiętnowanie aferzystów. Wcześniej obowiązywała mafijna solidarność.
Więcej możesz przeczytać w 29/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.