Dwie trzecie Polaków to szlachetnie urodzeni, nie zajmujący się pracą zarobkową
![](http://www.wprost.pl/G/wprost_gfx/1077/s47w.jpg)
Jak łatwo zauważyć, naród polski w większości składa się z dżentelmenów. Jesteśmy dobrze urodzeni, bo my, królewski szczep piastowy, w prostej linii wywodzimy się od Króla Popiela i Wandy Co Nie Chciała Niemca. Dodatkowo mamy w drzewie genealogicznym po mieczu - Kopernika, Szopena i Ojca Świętego, a po kądzieli - Redutę Ordona, Emilię Plater i Marię Skłodowską. Nie zajmujemy się także pracą zarobkową. Ściślej - nie zajmuje się nią większość z 66 proc. szlachetnie urodzonych. Aż 10 mln bowiem stanowią emeryci, 4 mln - bezrobotni, 3 mln - rolnicy, którzy nie sieją i nie orzą, milion - górnicy, hutnicy, stoczniowcy i kolejarze (to, co robią, to przecież hobby, gdyż nie powiększa produktu krajowego, ale zmniejsza go), a dodatkowo mamy 100 tys. radnych, posłów i senatorów. Pozostała jedna trzecia, która pracą się hańbi, także robi to okresowo, z niecierpliwością wyczekując dnia, w którym awansowana zostanie do grupy ludzi wolnych. I proces ten będzie stopniowo narastał, bowiem już dziatwa w przedszkolu na pytanie: "Kim chciałbyś zostać?" chórem odpowiada: "Emerytem!".
Więcej sprawiedliwości społecznej!
Ukształtowanie struktury społecznej, w której część ludności żyje na koszt innych, wymaga istnienia nadbudowy ideologicznej stan ów uzasadniającej. W naszym pięknym kraju, który po wielekroć własną piersią chronił Europę przed Tatarzynem, Turkiem i hordami bolszewickimi, jesteśmy w sytuacji komfortowej. Mamy bowiem aż dwie takie ideologie, co sprawia, że każdy może sobie coś miłego wybrać. Pierwsza, czyli ideologia sprawiedliwości społecznej, została syntetycznie zdefiniowana na XII Zjeździe PZPR (zwanym także II Kongresem SLD) przez Andrzeja Celińskiego. Ten ideowy wódz dżentelmenów świeckich powiedział, że "powinniśmy zwiększać sprawiedliwość społeczną nawet kosztem zmniejszenia wzrostu gospodarczego". Jak natychmiast zauważono, wypowiedź Celińskiego jest trawestacją słynnej frazy Henryka Goryszewskiego, który przed laty orzekł, że "nieważne, czy Polska będzie bogata, ważne, że będzie katolicka".
Ustroje oparte na wyzysku, mimo że bardzo dla dżentelmenów miłe, mają jednak pewien słaby punkt. Gdy przebiera się miara, grozi im rewolucja uciskanych. Sytuacja, w której skala wyzysku (relacja podatków do zarobków) przekracza 60 proc., bez wątpienia jest opisaną przez Marksa i Lenina "sytuacją rewolucyjną". Niewykluczone zatem, że już niedługo dojdzie w Polsce do zbrojnego przewrotu. A wtedy Jan Kulczyk poprowadzi na barykady lud pracujący z prywatnych fabryk, zakładów i kiosków na Stadionie Dziesięciolecia.
Socjalistyczna paranoja
Pracownik zarabiający 1000 zł płaci na ubezpieczenie emerytalne 19,52 proc., czyli 195,20 zł, na ubezpieczenia rentowe - 13 proc., czyli 130 zł, na ubezpieczenie chorobowe - 2,45 proc., czyli 24,50 zł. Razem na ZUS płaci 349,70 zł. Zostaje mu 650,30 zł, z czego płaci na Fundusz Pracy - 2,45 proc., czyli 24,50 zł, na Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych - 0,15 proc., czyli 1,50 zł, na ubezpieczenie zdrowotne (składka nie odpisywana od podatku) - 0,25 proc., czyli 2,50 zł, na ubezpieczenie wypadkowe - od 0,97 proc. do 3,86 proc., czyli minimalnie 9,70 zł. Razem płaci na różne świadczenia obowiązkowe 38,20 zł. Zostaje mu 612,10 zł. Załóżmy, że ów pracownik nie ma psa, nieruchomości, działki rolnej itd., czyli nie płaci podatków lokalnych, ale 19 proc. podatku od dochodów, czyli 116,30 zł, zapłacić musi. Zostaje mu 495,80 zł. Zadowolony idzie do sklepu i kupuje wszystko, co mu do szczęścia potrzebne, płacąc 22 proc. VAT (niektóre towary są wprawdzie od VAT zwolnione, za to inne obłożone są podatkiem akcyzowym - 22 proc. można zatem spokojnie uznać za wielkość średnią). Oznacza to, że w momencie zakupu fiskus odbiera mu jeszcze 109 zł. Zostaje mu 386,80 zł - 38,6 proc. zarobionych pieniędzy. Czy warto się męczyć za 38 proc.? Nie warto, lepiej zostać dżentelmenem.
Ze 100 zł dostajemy 54,43 zł. Po zapłaceniu podatku dochodowego (najniższa stawka to 19 proc.) z 54,43 zł zostaje nam 44,09 zł. Ale to jeszcze nie wszystko. Idziemy do sklepu i coś chcemy sobie kupić. I tu płacimy państwu VAT. Gdy policzyć podstawową stawkę od towarów i usług, która wynosi 22 proc. (są też niższe, ale dla uproszczenia można założyć podstawową, tak samo jak można założyć podstawową stawkę podatku dochodowego), to zostaje nam właściwie 34,39 zł.
Po zapłaceniu państwu prawie wszystkich należnych podatków (nie wliczamy abonamentu RTV, podatku drogowego, akcyzy w paliwach, papierosach itp., choć w sumie trzeba je uznać za podatki, które płaci się państwu) ze 100 zł zostaje 34,39 zł. Teraz tylko ostatnie odejmowanie i okazuje się, że 65,61 zł oddaliśmy w podatkach. Oznacza to, że zapłaciliśmy 65,61 proc. podatku od swoich dochodów. Teraz możemy się dalej oszukiwać i udawać, że nie znamy matematyki. W końcu to nasi ulubieńcy od rozdawania są u władzy, więc dlaczego nie mielibyśmy im oddawać swoich pieniędzy.
Żałość bierze, gdy się słucha socjalistycznych kretyństw, że podatki w Polsce nie są wysokie - 66 proc. idzie do budżetu i na nic nie wystarcza. Aż 66 proc., więc pomyślcie państwo trochę, a zobaczycie, że o kapitalizmie u nas mowy jeszcze być nie może, skoro większość (2/3!) pieniędzy nadal jest do rozdysponowania nie przez obywateli, ale przez skorumpowaną i okradającą społeczeństwo władzę. Paranoja!
Więcej możesz przeczytać w 29/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.