Polska impreza country zawsze przypomina tani jarmark
Wysyp imprez country w Polsce podobny jest do letniego wysypu jagód. Piknik za piknikiem, tyle że wyłącznie przez dwa miesiące lata. A potem - tak jak w wypadku jagód - przez resztę roku mało kto o country pamięta. Ale są tego uzasadnione powody. - Nienawidzę country - mówią mi ludzie. - Ale bardzo podoba mi się muzyka, którą pan puszcza w radiu - dodają po chwili. Często dołączają pretensje, że nigdy nie nadaję nic po polsku - wyłącznie amerykańskie płyty! I co im na to odpowiedzieć? Że krajowe country to tylko chłam? To byłaby przesada, choć niewielka! Żeby znaleźć przyzwoitą piosenkę, trzeba przekopać cały stos marnie wydanych płyt, na ogół marnie śpiewających wykonawców, którym się wydaje, że najlepiej, gdy sami sobie napiszą rymowany tekst i śliczną muzyczkę. W Ameryce ludzie śpiewają country, bo chcą! Jest to ich wolny artystyczny wybór. W Polsce ma się wrażenie, że to nie wybór, lecz przymus! Nic innego nie potrafię, w bluesie nie dam rady, w rocku nie mam się co ścigać, bo są lepsi, no, to może spróbuję country.
Precz z falsetem!
Kto odczuwa przymus śpiewania country, choć nie bardzo się do tego nadaje? Największe wciry powinien dostać Lonstar. Dlaczego śpiewa na wszystkich imprezach? Czy nie mógłby wreszcie pójść na emeryturę i zająć się tym, co robi najlepiej - tłumaczeniem filmów z języka angielskiego? Taka aktywność powinna być, oczywiście, godna pochwały, ale pod warunkiem że się dobrze śpiewa. A Lonstar, cokolwiek o nim myśleć, dobrze śpiewać nie potrafi. Zatrzymał się w muzycznym rozwoju jakieś trzydzieści lat temu i uporczywie tkwi w epoce ściągniętego gardła i piejącego falsetu w stylu Willy Nelsona. Nie on jeden. Obowiązkowy zestaw zespołów i wykonawców mamy w Polsce od lat. I jakoś tak się składa, że te obowiązkowe zawsze grają przestarzałe country z epoki młodego Korneliusza Pacudy. Tego się bardzo trudno słucha. To po prostu nie ma prawa być popularne. Amerykańskie country rozwinęło się i zmieniło, tak jak wszystkie sąsiednie gatunki muzyczne. Dlatego odnosi sukcesy.
W Polsce z country jest źle za sprawą dyżurnych wykonawców z tzw. pierwszej ligi, którzy grają po staremu, a kiedy pojawia się ktoś młodszy i nowoczesny, ktoś z lekko bluesowym czy rockowym zacięciem, wówczas zaczyna się ogólne wybrzydzanie, że to już nie jest prawdziwe country, tylko jakiś łomot. A łomot by się przydał! Przydałaby się muzyka nowoczesna, w stylu choćby Tonk Brothers czy Party Tour (oba zespoły polskie). Wtedy nie musiałbym się wstydzić, że słucham country.
Niewolnicy pikniku
Polska impreza country zawsze przypomina tani jarmark, czyli ogólnie niepoważne przedsięwzięcie. To nigdy nie chce być prestiżowy festiwal sztuki wyższej, to jest zawsze piknik. Piknik może oczywiście oznaczać dobrą zabawę, ale ma swoje miejsce wyłącznie na łące. Pikniku nie przenosi się na salony. Za to kwartet smyczkowy może sobie zagrać równie dobrze pod gruszą, jak i w sali koncertowej czy w ekskluzywnej restauracji. Bez utraty powabu sztuki. Kwartet smyczkowy nigdy nie wypada z eleganckiego kontekstu. To samo dotyczy zespołów rockowych, big-bandów jazzowych etc. Facet z marchewkowymi włosami i jęzorem nabijanym ćwiekami wygląda może trochę idiotycznie, ale mimo to jakoś mieści się w naszej kulturze. Możemy o nim powiedzieć, że ekstrawagancki, że trochę przesadził, ale jest dużo bardziej prawdopodobne, że narazi się na niechęć niż na śmieszność.
Facet w kowbojskim kapeluszu, w dziwacznych butach z haftowanymi cholewami, w kurtce z frędzlami jest zawsze nie na miejscu. Nijak nie może się zmieścić w przyciasnych ramach naszej środkowoeuropejskiej kultury. On tu nie pasuje. Podobnie jak górnik w stroju barbórkowym nie pasuje do sopockiego molo.
Chałowa muzyka, kultowy piknik
Mimo wielu zastrzeżeń do imprez country na żadnych innych imprezach plenerowych ludzie nie bawią się tak dobrze. Nigdzie indziej nie ma tak przyjaznej atmosfery. Większość pozostałych gatunków muzycznych dzieli nas na podgrupy, czasem na getta lub klany. Muzyka country nie dzieli - słuchają jej wszyscy i bawią się jednakowo dobrze. Nieistotne, czy pochodzi się z miasta, czy z wioski, czy jest się starym, czy młodym. Bawimy się dobrze być może właśnie dlatego, że muzyka country nie jest nasza. Żeby coś mogło nas podzielić, musielibyśmy się z tym identyfikować lub przeciw temu protestować. A przeciw czemu protestować w wypadku country?
Na pikniku czasem ktoś się upije, ale na ogół nigdzie nie jest tak spokojnie jak na piknikach właśnie. Zapytajcie rodziców, czy puszczą dziecko do Jarocina? Zapytajcie, czy chcą, żeby pojechało na festiwal muzyki i sztuki ezoterycznej? A potem zapytajcie, czy puszczą swoją pociechę na Piknik Country w Mrągowie? Puszczą! To jedna z najbardziej obleganych imprez w kraju. Nikt tej muzyki oficjalnie nie lubi, ale kilkadziesiąt tysięcy ludzi rokrocznie tańczy i śpiewa przy niej przez trzy dni i trzy noce. Muzyka jest chałowa, ale piknik kultowy.
Jeżdżę do Mrągowa od kilkunastu lat. I wcale nie po to, żeby posłuchać tych kilku Amerykanów, którzy grają prawdziwe country. Do Mrągowa jadę dla atmosfery pikniku. Tak! Dla tej chałowej i wsiowej atmosfery pikniku. A muzyka country gra sobie gdzieś tam w tle. Mimo że najczęściej chałowa, nie przeszkadza.
Precz z falsetem!
Kto odczuwa przymus śpiewania country, choć nie bardzo się do tego nadaje? Największe wciry powinien dostać Lonstar. Dlaczego śpiewa na wszystkich imprezach? Czy nie mógłby wreszcie pójść na emeryturę i zająć się tym, co robi najlepiej - tłumaczeniem filmów z języka angielskiego? Taka aktywność powinna być, oczywiście, godna pochwały, ale pod warunkiem że się dobrze śpiewa. A Lonstar, cokolwiek o nim myśleć, dobrze śpiewać nie potrafi. Zatrzymał się w muzycznym rozwoju jakieś trzydzieści lat temu i uporczywie tkwi w epoce ściągniętego gardła i piejącego falsetu w stylu Willy Nelsona. Nie on jeden. Obowiązkowy zestaw zespołów i wykonawców mamy w Polsce od lat. I jakoś tak się składa, że te obowiązkowe zawsze grają przestarzałe country z epoki młodego Korneliusza Pacudy. Tego się bardzo trudno słucha. To po prostu nie ma prawa być popularne. Amerykańskie country rozwinęło się i zmieniło, tak jak wszystkie sąsiednie gatunki muzyczne. Dlatego odnosi sukcesy.
W Polsce z country jest źle za sprawą dyżurnych wykonawców z tzw. pierwszej ligi, którzy grają po staremu, a kiedy pojawia się ktoś młodszy i nowoczesny, ktoś z lekko bluesowym czy rockowym zacięciem, wówczas zaczyna się ogólne wybrzydzanie, że to już nie jest prawdziwe country, tylko jakiś łomot. A łomot by się przydał! Przydałaby się muzyka nowoczesna, w stylu choćby Tonk Brothers czy Party Tour (oba zespoły polskie). Wtedy nie musiałbym się wstydzić, że słucham country.
Niewolnicy pikniku
Polska impreza country zawsze przypomina tani jarmark, czyli ogólnie niepoważne przedsięwzięcie. To nigdy nie chce być prestiżowy festiwal sztuki wyższej, to jest zawsze piknik. Piknik może oczywiście oznaczać dobrą zabawę, ale ma swoje miejsce wyłącznie na łące. Pikniku nie przenosi się na salony. Za to kwartet smyczkowy może sobie zagrać równie dobrze pod gruszą, jak i w sali koncertowej czy w ekskluzywnej restauracji. Bez utraty powabu sztuki. Kwartet smyczkowy nigdy nie wypada z eleganckiego kontekstu. To samo dotyczy zespołów rockowych, big-bandów jazzowych etc. Facet z marchewkowymi włosami i jęzorem nabijanym ćwiekami wygląda może trochę idiotycznie, ale mimo to jakoś mieści się w naszej kulturze. Możemy o nim powiedzieć, że ekstrawagancki, że trochę przesadził, ale jest dużo bardziej prawdopodobne, że narazi się na niechęć niż na śmieszność.
Facet w kowbojskim kapeluszu, w dziwacznych butach z haftowanymi cholewami, w kurtce z frędzlami jest zawsze nie na miejscu. Nijak nie może się zmieścić w przyciasnych ramach naszej środkowoeuropejskiej kultury. On tu nie pasuje. Podobnie jak górnik w stroju barbórkowym nie pasuje do sopockiego molo.
Chałowa muzyka, kultowy piknik
Mimo wielu zastrzeżeń do imprez country na żadnych innych imprezach plenerowych ludzie nie bawią się tak dobrze. Nigdzie indziej nie ma tak przyjaznej atmosfery. Większość pozostałych gatunków muzycznych dzieli nas na podgrupy, czasem na getta lub klany. Muzyka country nie dzieli - słuchają jej wszyscy i bawią się jednakowo dobrze. Nieistotne, czy pochodzi się z miasta, czy z wioski, czy jest się starym, czy młodym. Bawimy się dobrze być może właśnie dlatego, że muzyka country nie jest nasza. Żeby coś mogło nas podzielić, musielibyśmy się z tym identyfikować lub przeciw temu protestować. A przeciw czemu protestować w wypadku country?
Na pikniku czasem ktoś się upije, ale na ogół nigdzie nie jest tak spokojnie jak na piknikach właśnie. Zapytajcie rodziców, czy puszczą dziecko do Jarocina? Zapytajcie, czy chcą, żeby pojechało na festiwal muzyki i sztuki ezoterycznej? A potem zapytajcie, czy puszczą swoją pociechę na Piknik Country w Mrągowie? Puszczą! To jedna z najbardziej obleganych imprez w kraju. Nikt tej muzyki oficjalnie nie lubi, ale kilkadziesiąt tysięcy ludzi rokrocznie tańczy i śpiewa przy niej przez trzy dni i trzy noce. Muzyka jest chałowa, ale piknik kultowy.
Jeżdżę do Mrągowa od kilkunastu lat. I wcale nie po to, żeby posłuchać tych kilku Amerykanów, którzy grają prawdziwe country. Do Mrągowa jadę dla atmosfery pikniku. Tak! Dla tej chałowej i wsiowej atmosfery pikniku. A muzyka country gra sobie gdzieś tam w tle. Mimo że najczęściej chałowa, nie przeszkadza.
Blues biaŁego czŁowieka |
---|
Muzyka country ma wiele odmian, ale wszystkie piosenki mówią o "prawdziwym" życiu. Nie ma w nich miejsca na dzielenie włosa na czworo, nie żywią się psychologią. Są kroniką codzienności - od piosenek więziennych, przez miłosne, po opiewające zabawę po ciężkiej pracy. Są też obecne przy najważniejszych wydarzeniach z życia swych bohaterów. W Ameryce country śpiewa się na chrzcinach, ślubach i pogrzebach. Nowożeńcy mają swoje ulubione wedding songs, podobnie jak ci, którzy odeszli i zaznaczyli w testamencie, która z piosenek powinna wybrzmieć podczas uroczystości żałobnych. Country to blues białego człowieka. Na swój sukces pracuje od 75 lat, kiedy to w Nashville powstało radio WSM, a w nim kultowa audycja "Grand Ole Opry". Wraz z rosnącą popularnością transmitowane przez radio koncerty przenoszono do coraz większych sal, z których Grand Ole Opry House stał się dla wykonawców country tym, czym Carnegie Hall dla śpiewaków operowych. |
Więcej możesz przeczytać w 29/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.