Niemcy próbują zrelatywizować winę za wywołanie II wojny światowej
Ku historii zwracają się narody boleśnie doświadczane przez teraźniejszość i ograniczane w swoich szansach rozwojowych. Tak działo się z Polakami w czasach zaborów. W przywoływaniu dawnej chwały znajdowano antidotum na beznadziejność współczesności, a także argumentację pozwalającą wierzyć w odmianę losu. Podobne względy przesądzały o popularności historii w czasach PRL. Interesowano się przeszłością na przekór cenzurze, utrudnionemu dostępowi do źródeł, skąpej bazie wydawniczej. W trudnych okresach historia była mistrzynią życia, chociaż niektóre jej nauki można było wyczytać jedynie między wierszami.
Po 1989 r. zainteresowanie historią spadło. Przestała być obecna w publicznych debatach i stała się jedynie przedmiotem dociekań profesjonalistów i hobbystów. Zwykli ludzie odwrócili się od przeszłości. Pochłonęła ich teraźniejszość i przyszłość.
Niektóre środowiska wzięły wręcz rozbrat z historią. Zdeklarowani euroentuzjaści poczęli traktować przeszłość jako kłopotliwy balast. Niepotrzebne, a nawet szkodliwe wydawało im się pamiętanie o czasach konfliktów i wojen. To bardzo niebezpieczny sposób rozumowania. Jego zwolennicy nie dostrzegają, że najsolidniejszym fundamentem europejskiej jedności jest kulturowy pluralizm kontynentu, a jednym z najważniejszych jego elementów jest historia. I to niezależnie od tego, czy zbliżała, czy dzieliła Europejczyków. Nie ulega wątpliwości, że będziemy się w Europie liczyli nie tylko dzięki osiągnięciom gospodarczym, cywilizacyjnym, naukowym i kulturalnym. Będzie nas również legitymizowało nasze ponadtysiącletnie dziedzictwo.
Z budulca historii będziemy konstruować mosty wiodące ku europejskiej jedności oraz ku poszczególnym narodom składającym się na Europę. Ale też nie wolno się bać sytuacji, w których historię przyjdzie wykorzystywać do obrony własnych pozycji narodowych. Z takim właśnie wypadkiem mamy teraz do czynienia. Coraz głośniej mówi się w Niemczech o potrzebie zbudowania w Berlinie centrum upamiętniającego cierpienia Niemców wypędzonych po II wojnie światowej ze wschodu. Ma to w oczywisty sposób zrelatywizować odpowiedzialność za wywołanie II wojny światowej i wszystkie towarzyszące jej zbrodnie. W tej sytuacji ze wszech miar zasadna wydaje się zgłoszona przez prof. Władysława Bartoszewskiego inicjatywa powołania w Poznaniu centrum stosunków polsko-niemieckich w latach 1772-1945. Niech dla wszystkich, którzy chcą retuszować historię, owo centrum stanie się okopem prawdy o przeszłości. Trzeba poprzeć tę inicjatywę, choć lepiej wykorzystywać historię do budowania mostów, a nie okopów.
Po 1989 r. zainteresowanie historią spadło. Przestała być obecna w publicznych debatach i stała się jedynie przedmiotem dociekań profesjonalistów i hobbystów. Zwykli ludzie odwrócili się od przeszłości. Pochłonęła ich teraźniejszość i przyszłość.
Niektóre środowiska wzięły wręcz rozbrat z historią. Zdeklarowani euroentuzjaści poczęli traktować przeszłość jako kłopotliwy balast. Niepotrzebne, a nawet szkodliwe wydawało im się pamiętanie o czasach konfliktów i wojen. To bardzo niebezpieczny sposób rozumowania. Jego zwolennicy nie dostrzegają, że najsolidniejszym fundamentem europejskiej jedności jest kulturowy pluralizm kontynentu, a jednym z najważniejszych jego elementów jest historia. I to niezależnie od tego, czy zbliżała, czy dzieliła Europejczyków. Nie ulega wątpliwości, że będziemy się w Europie liczyli nie tylko dzięki osiągnięciom gospodarczym, cywilizacyjnym, naukowym i kulturalnym. Będzie nas również legitymizowało nasze ponadtysiącletnie dziedzictwo.
Z budulca historii będziemy konstruować mosty wiodące ku europejskiej jedności oraz ku poszczególnym narodom składającym się na Europę. Ale też nie wolno się bać sytuacji, w których historię przyjdzie wykorzystywać do obrony własnych pozycji narodowych. Z takim właśnie wypadkiem mamy teraz do czynienia. Coraz głośniej mówi się w Niemczech o potrzebie zbudowania w Berlinie centrum upamiętniającego cierpienia Niemców wypędzonych po II wojnie światowej ze wschodu. Ma to w oczywisty sposób zrelatywizować odpowiedzialność za wywołanie II wojny światowej i wszystkie towarzyszące jej zbrodnie. W tej sytuacji ze wszech miar zasadna wydaje się zgłoszona przez prof. Władysława Bartoszewskiego inicjatywa powołania w Poznaniu centrum stosunków polsko-niemieckich w latach 1772-1945. Niech dla wszystkich, którzy chcą retuszować historię, owo centrum stanie się okopem prawdy o przeszłości. Trzeba poprzeć tę inicjatywę, choć lepiej wykorzystywać historię do budowania mostów, a nie okopów.
Więcej możesz przeczytać w 29/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.