Żyjemywśród mitów i inaczej być nie może. Nie lubimy zamiast nich dostawać „nagiej prawdy”. Dla dzieciaków to jednak trauma, gdy się dowiadują, że skrzat w czerwonej szlafmycy to tylko dozorca podający się raz na rok za św. Mikołaja, który rozdaje kupione przez rodziców drobiazgi. Po ostatnich wyborach Polacy mają trochę taki czas odkrywania, że z tymi Mikołajami nie jest tak do końca, jak myśleli. Że instytucje, z którymi żyliśmy latami, to nie świątynie bezstronności, ale pracują w nich nieraz taaakie temperamenty polityczne, jak pomysł na granie hymnu co godzinę na przemian z „Odą do młodości”. Że też mają swoje interesy, plany i ambicje. Jadwiga Staniszkis załamuje ręce nad upadkiem mitu Trybunału Konstytucyjnego: Polakom potrzebne było przekonanie, że to instytucja z innego porządku, świętsza, sprawiedliwsza. Nie zawsze zresztą był to mit, bo, przykładowo, rozstrzygnięcie Trybunału pod kierownictwem Andrzeja Zolla w sprawie ustawy aborcyjnej było dla prawicy realnym osiągnięciem na długi czas (i trwa do teraz).
Przyszła też kryska na mit o publicznych mediach. Ludzie przez lata mieli poczucie, że jednym one sprzyjają, a innym nie aż tak. PiS zamknął temat dobitnie i decyzję o wyborze nowego prezesa telewizji przekazał ministrowi skarbu. Teraz władza wybierze, kogo zechce. Posłanka Pawłowicz była tą, która postawiła kropkę nad i. „Logicznie więc, media publiczne są/muszą być z natury swej polityczne” – dodawała. Nawiasem mówiąc, jeden znajomy przekonuje mnie, że gdyby po ostatnich wyborach jako pierwszy obalono mit publicznych mediów, a potem Trybunału, to i generalnie sprawy potoczyłoby się inaczej dla prawicowej większości. Trudno bowiem wyobrazić sobie kilkadziesiąt tysięcy demonstrantów pod hasłem „przywróćcie nam dziennikarkę X” lub „Pana Y do telewizji!”.
Koncepcja mediów publicznych powstawała na zachodnią modłę w czasach przedinternetowych, gdy wszystko w przekonaniu polityków zależało od przekazu z Woronicza. PiS pokazał, że można wygrać wybory, a nawet media publiczne mieć przeciw sobie, że nie znaczą one tyle, ile dawniej, że czasem Twitter czy Facebook więcej dadzą niż bezpośrednia transmisja w TVP. Czyż to nie argumenty, by ogłosić koniec epoki publicznych mediów, mitu niezależnych „przekaziorów”, jak to się teraz mówi? Może więc sprywatyzować państwowe media jak bank albo centralę rybną i koniec? Z drugiej strony jakoś szkoda by było nie tylko uroczych pań z radiowej Dwójki, z dykcją nad dykcjami zapowiadających Vivaldiego, lecz także licznych doświadczonych dziennikarzy, tych, co to o nich trudno powiedzieć, że są „partyjni” itd.
PiS obala mity i ma swoje racje, czasem bardzo konkretne. A niektórzy ludzie za mitami tęsknią, bo może to jest tak, że potrzebujemy mitów jako społeczeństwo, nawet wtedy, gdy są lekko zdystansowane wobec skrzeczącej rzeczywistości? �
* Historyk, publicysta, pracuje w ISP PAN
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.