W sporze o nowelizację ustawy o Trybunale Konstytucyjnym wyłoniły się dwa stanowiska. Jedno powołuje się na art. 195 konstytucji o niezawisłości sędziów TK; drugie – na art. 197, upoważniający Sejm do regulowania mocą ustawy trybu postępowania przed TK. Oba stanowiska mają pewne uzasadnienie. Formalnie rzecz biorąc, dokonując ostatniej nowelizacji ustawy o TK, większość sejmowa nie przekroczyła swoich kompetencji. Z drugiej strony, art. 197 umożliwia większości wprowadzenie regulacji, które paraliżują TK, naruszając de facto trójpodział władzy. Wskazuje to na niedoskonałość konstytucji – nie tylko zresztą pod tym względem.
Wśród argumentów, które pojawiły się w sporze, znaczące jest wiązanie sędziów TK z partiami, które wysunęły ich kandydatury. Sędziów Sądu Najwyższego w USA określa się jako konserwatywnych lub liberalnych. Pierwszych wskazują z reguły prezydenci republikańscy, drugich – demokratyczni. Nikt jednak nie sugeruje, że partie wpływają na ich stanowisko w rozpatrywanych sprawach. W przypadku TK pewności tej nie ma, a udział jego wysokich przedstawicieli w przygotowaniu ustawy, która w ocenie samego TK jest częściowo sprzeczna z konstytucją, wątpliwości pogłębia. Kwestia „upartyjnienia” TK urosła obecnie do niepokojących rozmiarów.
Na gruncie współczesnego pojmowania demokracji stanowisko głoszące potrzebę podporządkowania TK woli sejmowej większości jest nie do przyjęcia. Idea trybunałów konstytucyjnych wynikła z przekonania o potrzebie istnienia w ustroju państwa organu zapewniającego ochronę praw mniejszości przed „tyranią większości”. TK musi być więc względnie niezależny od parlamentarnej większości – „względnie”, bo gdy jest wadliwie skonstruowany, ingerencja zewnętrzna staje się zasadna. Można bronić stanowiska, że tak jest obecnie, chociaż ostatnia nowelizacja z pewnością nie sprzyja naprawie tej instytucji.
Główny problem polskiego państwa polega na jego uprzedmiotowieniu – jego instytucje stają się łupem zwycięzców w kolejnych wyborach. Tak jest i w tym wypadku. Żadna ze stron nie dysponuje sensowną koncepcją reformy polityczno-gospodarczej. Przyczyn tego należy szukać u podstaw III Rzeczpospolitej, w tzw. wojnie na górze, po czerwcowych wyborach 1989 r. Dotyczyła ona nie tylko zyskania przewagi politycznej i ekonomicznej, ale też kulturowej. Od tej pory, w zmiennych formach, ten konflikt trwa. Mamy więc dwie Polski pozostające w stałym sporze o podział łupu. Mam wrażenie, że jest jeszcze Polska trzecia, Polska umiaru, której zależałoby na wzmocnieniu państwa poprzez budowę silnych instytucji polityczno-gospodarczych, a nie „ręczne sterowanie” z centrum władzy. Jest to Polska, która ceni tradycję i szanuje chrześcijańskie wartości, na których tworzyła się jej kultura. Jej głos z rzadka zdoła się przebić przez wszechobecny bitewny zgiełk towarzyszący wewnętrznej kolonizacji przez pozostałe dwie. �
* Profesor Instytutu Studiów Politycznych PAN, były szef Transparency International Poland
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.