Zdruzgotani ciągle porażką PO dziennikarze, publicyści, politolodzy i socjolodzy prześcigają się na bardziej dosadne obrażenie nowej władzy. Tomasz Lis pisze o bolszewikach z PiS, Sławomir Sierakowski opowiada o tym, że partia Jarosława Kaczyńskiego jest prorosyjska, prof. Radosław Markowski precyzuje, że PiS jest putinowski, ale jeszcze tego do końca nie przemyślał – to w sumie gorzej, bo przecież nie dość, że szkodliwy, to jeszcze głupi. O tym, że władza jest niedemokratyczna, autorytarna czy totalitarna, nie ma co wspominać, bo brzmi to banalnie.
Za chwilę jednak porównania do Putina okażą się niewystarczające. Tylko czekać, aż Kaczyński stanie się Kim Dzong Unem, Mao Zedongiem, Stalinem czy Hitlerem. Nie wiadomo, co będzie później, ale są przecież są w historii całe zastępy okrutników tak ohydnych, że na pewno będzie można przypisać ich cechy Jarosławowi Kaczyńskiemu.
No dobra, zatrzymajmy się na razie przy bolszewikach i putinistach. Zastanówmy się chwilę nad tym, kto do tej pory sympatyzował z łamiącym wszelkie zasady cywilizowanego świata rosyjskim przywódcą. Otóż w czasie kampanii prezydenckiej Putina na Kreml pojechał Donald Tusk. Wizyta ta była jednoznacznie odbierana jako wsparcie dla byłego kagebisty ze strony premiera polskiego rządu. W świecie zachodnim tego rodzaju wizyty w finale kampanii są zaprzeczeniem dobrych obyczajów. Tusk jednak pojechał, a ci, którzy dziś uznają porównanie do Putina za obelgę, zachwycali się wówczas resetem w relacjach z Moskwą.
To Tusk zaprosił na Westerplatte premiera Putina i nie reagował, gdy rosyjski przywódca mówił o tym, że klęska Polski w 1939 r. wynikała z jej agresywnej polityki. Co więcej, mimo siarczystego policzka, jaki Polakom wymierzył wtedy Putin, Donald Tusk długo przechadzał się z nim po sopockim molo. Dzisiejsi obrońcy standardów mówili wówczas, że między premierami rządów Polski i Rosji daje się wyczuć chemię.
Nie kto inny jak Tomasz Arabski, minister z kancelarii Tuska, pojechał do Moskwy, by razem z Rosjanami ustalać szczegóły intrygi przeciwko polskiemu prezydentowi. Dzisiejsi przeciwnicy Putina opowiadali wówczas, że Lech Kaczyński został wykluczony ze spotkania, bo utrudniał dialog polsko-rosyjski.
Choć pamięć ludzka szwankuje, to dokładnie pamiętamy, jak Bronisław Komorowski ze świtą zapalał świeczki na grobach bolszewickich żołnierzy po katastrofie smoleńskiej. Uhonorowanie najeźdźców, którzy mordowali, grabili i gwałcili polskich obywateli, miało być początkiem nowego otwarcia w relacjach między dwoma narodami. Trudno o dowód większej aberracji, ale tak było. Ciekawe, czy w ramach zjednania sobie Niemców w walce z obrzydliwą władzą PiS ci sami ludzie zapalą wkrótce znicze na grobach żołnierzy Wehrmachtu?
Według sierot po Platformie najważniejsi ludzie na Kremlu muszą otwierać szampany, gdy obserwują, co wyprawia rząd Beaty Szydło. Jakby nie pamiętali, że to o Tusku rosyjska prasa pisała „Nasz człowiek w Warszawie” i to Tusk obściskiwał się w Smoleńsku z Putinem.
To rząd PO-PSL, którego Tusk był premierem, wynegocjował tak niekorzystną dla Polski umowę gazową, że przed katastrofą musiała nas chronić interwencja Brukseli. To wreszcie rząd Donalda Tuska odblokował negocjacje Moskwy z OECD i WTO. Nie uzyskując zresztą niczego w zamian.
Jeśli więc w ostatnim ćwierćwieczu rządziła Polską jakaś ekipa, o której można powiedzieć, że cieszyła Rosjan, to był to z pewnością gabinet PO-PSL. Przed nimi chyba tylko Leszek Miller tak mocno zadbał o interesy Moskwy, rezygnując z budowy gazociągu, który miał połączyć Polskę z Norwegią i w ten sposób uniezależnić nas od Gazpromu. Tak wyglądają fakty, a nie propaganda. �
Jeśli w ostatnim ćwierćwieczu rządziła Polską jakaś ekipa, o której można powiedzieć, że cieszyła Rosjan, to był to z pewnością gabinet PO-PSL
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.