Dla lewicy zawsze najważniejsza jest semantyka. Inne nazywanie rzeczy i zjawisk miało pozwolić na zmianę ich samych. Inaczej przecież traktujemy „pana” niż „towarzysza”, „gospodarza” niż „kułaka”, „przedsiębiorcę” niż „wyzyskiwacza”. Inaczej brzmią „masowe zbrodnie” niż „sprawiedliwość dziejowa”. Ale od nazywania robotników klasą wcale nie stali się oni bardziej uprzywilejowani, a kobiety mimo „powszechnego równouprawnienia” mniej praw miały w czasach realnego socjalizmu, choć i ta nazwa jest w rzeczywistości nieprawdziwa. Lewica jednak ani myśli odpuszczać.
Semantyka dalej jest dla niej królową nauk. Oto Parlament Europejski w ubiegłym tygodniu przyjął zasadę, że wszyscy asystenci europosłów będą mieli obowiązek przejścia szkoleń z „mowy neutralnej”. Już sama nazwa brzmi podejrzanie, bo przecież mowę wymyślono nie tylko po to, by przekazywać informacje, ale również, by wyrażać emocje. Te mało neutralne także. Choć pomysł wydaje się tak idiotyczny, że pozornie żal czasu na zajmowanie się nim, to jednak w rzeczywistości nie jest taki śmieszny. „Mowa neutralna” jest kolejnym sposobem na odwrócenie wartości, na zmianę ich znaczenia i w efekcie wprowadzenie nowego rodzaju terroru – terroru relatywizmu i poprawności politycznej.
Socjaliści swoje pomysły testują na społeczeństwach już od ponad 100 lat i przekonali się, że rewolucję trzeba dokładnie zaprogramować. Jeśli do tej pory nie udało się przekonać wielu społeczeństw, że rodzina, w której są mama i tata, jest wartością samą w sobie i w żaden sposób nie można jej porównywać do związku partnerskiego osób tej samej płci, to trzeba odejść od nazywania taty tatą, a mamy mamą. Wtedy różnica między rodzicami dwojga płci a rodzicami jednej płci będzie się zacierać. Oczywiście w sferze semantycznej; od tego już tylko krok – zdaniem lewicy – do zmiany realnej. Stąd blisko już do zakwestionowania biologiczności płci. Świat nie stanie się lepszy od zacierania różnic między kobietą i mężczyzną, ale z pewnością lewicy łatwiej będzie dzięki temu eliminować politycznych przeciwników, którzy jeszcze starają
się strzec tradycyjnych wartości. Mówiąc o „tradycyjnej rodzinie”, nie tylko będą przecież łamać nowe normy społeczne, ale wręcz dopuszczać się aktu semantycznej przemocy, czyli mowy nienawiści. Zwrot ten przecież składa się z dwóch nienawistnych słów: tradycja i rodzina. Tradycja według lewicy jest systemem opresyjnym, który narzuca mężczyźnie, a zwłaszcza kobiecie określone role do spełnienia. Jeśli wyeliminujemy słowa „mama” i „tata”, to nagle okazuje się, że nie jesteśmy w stanie tych ról nazywać.
Co prawda podział nie znika, bo na razie facet nie może urodzić dziecka i wykarmić go piersią, a kobiety jakoś nie bardzo mają ochotę na wykonywanie najcięższych prac, ale mówienie o nim staje się społeczną zbrodnią. Rodzina też przestaje być jasnym pojęciem, bo skoro mogą ją tworzyć osoby w dowolnych konfiguracjach, to lepiej wymyślić dla niej inną nazwę. Powiecie, że to absurd. Może, ale to dzieje się na naszych oczach i za nasze pieniądze. Wzorem XIX-wiecznych rewolucjonistów nowa lewica stara się tworzyć forpoczty zmian we wszystkich możliwych instytucjach. Stąd właśnie wziął się przymus szkoleń. Dodatkowo pod kątem równości płciowej i mowy neutralnej komisja do spraw kobiet będzie teraz opiniować wszystkie projekty uchwał wychodzące z Parlamentu Europejskiego. Jest tylko kwestią czasu, aż podobne regulacje zostaną przyjęte w parlamentach narodowych, a potem radach powiatów i gmin. I co, przestało być śmiesznie?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.