Skopiowana kartoteka WSW prawdopodobnie trafiła do Moskwy
Rozmowa z historykiem Instytutu Pamięci Narodowej Sławomirem Cenckiewiczem, byłym szefem Komisji Likwidacyjnej WSI, i jego zastępcą Piotrem Woyciechowskim
"Wprost": Co takiego ustaliła komisja likwidacyjna, co uzasadnia rozwiązanie WSI?
Piotr Woyciechowski: Znaleźliśmy dowody na to, że te służby od momentu powstania były całkowicie przejrzyste dla służb specjalnych ZSRR, a następnie Rosji. Odnalezione dokumenty świadczą o tym, że 90 proc. kadry dowódczej powstałych w 1991 r. WSI to oficerowie szkoleni przez GRU i KGB. Rosjanie doskonale znali personalia i metody pracy naszych służb. Znali też nasze aktywa operacyjne (w tym agenturę) i oficerów nimi zarządzających. Dlatego kontrwywiad wojskowy nie mógł osiągnąć żadnych sukcesów na "odcinku wschodnim". Taka formacja nie może więc mieć racji bytu.
- Mamy przez to rozumieć, że przez całe lata 90. kontrwywiad wojskowy celowo nie schwytał żadnego rosyjskiego szpiega?
PW: Poza jednym przypadkiem z 2000 r. nie jest nam znana inna taka sprawa. Co ciekawe, dopiero w 1995 r. oficerowie średniego szczebla rozpoczęli badanie związków kadry dowódczej WSI z GRU i KGB. Działania te zostały zaniechane za rządów SLD w latach 2001-2005.
- Czy komisja likwidacyjna natknęła się na dokumenty z opisywanej przez "Wprost" operacji "Gwiazda", która polegała na zebraniu danych o oficerach szkolonych w ZSRR?
PW: Owszem, już rezultaty operacji "Gwiazda" dawały wystarczające podstawy do całkowitej likwidacji WSI. W latach 1980-1992 około3 tys. oficerów WP ukończyło sowieckie kursy, z czego około 300 oficerów WSW i wywiadu wojskowego - specjalistyczne kursy w KGBi GRU. Dwóch szefów WSI, gen. Bolesław Izydorczyk i gen. Marek Dukaczewski, ukończyło takie kursy jeszcze w sierpniu 1989 r.
- Fakt odbycia kursu przecież nie świadczyo służalczej postawie wobec Rosjan?
PW: Trudno sobie wyobrazić, żeby bez głębokiej infiltracji, która była m.in. skutkiem systematycznego szkolenia kadry wojskowych służb specjalnych PRL w ZSRR, mogło dojść do tak skandalicznych sytuacji jak wydanie Rosjanom kartoteki operacyjnej WSW. Przed jej zniszczeniem gen. Edmund Buła, ostatni szef WSW, nakazał skopiować te dokumenty na mikrofilmy. Z dużym prawdopodobieństwem zawędrowały one do Moskwy. Trafiliśmy również na inne ślady kontaktów oficerów WSI z przedstawicielami służb specjalnych dawnych sojuszników. Nigdy ich za to nie pociągnięto do odpowiedzialności.
- Kontrwywiad wojskowy nie działał, a wywiad?
Sławomir Cenckiewicz: Pozycja oficerów wywiadu na tle kadry innych pionów WSI była szczególnie uprzywilejowana. Grupa oficerów dawnego Zarządu II SG WP była trzonem, wokół którego zbudowano całą strukturę WSI. Można powiedzieć, że wszystkie piony i jednostki organizacyjne WSI pełniły funkcję pomocniczą względem wywiadu. Komisja likwidacyjna nie zajmowała się jednak oceną skuteczności pracy poszczególnych komórek WSI, lecz głównie inwentaryzacją i podziałem majątku pomiędzy Służbę Kontrwywiadu Wojskowego i Służbę Wywiadu Wojskowego. Naszym zadaniem było też przygotowanie informacji dla komisji weryfikacyjnej. WSI, a zwłaszcza wywiad, jawią mi się jako służby nieudolne, skoncentrowane operacyjnie na sprawach krajowych, zainteresowane polityką, gospodarką i mediami. To wynika nie tylko z prostej kontynuacji personalno-organizacyjnej służb PRL-owskich, ale również - jak sądzę - z autonomiczności tych służb względem kolejnych ekip rządowych, a być może również szefów WSI.
- Czy agentura wywiadu była ulokowanaw spółkach skarbu państwa i najważniejszych firmach?
PW: Tak. Wysoko uplasowana agentura była osobiście "zadaniowana" przez szefów WSI, m.in. gen. Konstantego Malejczyka i gen. Marka Dukaczewskiego. Mogę tylko powiedzieć, że rzecz dotyczy dużych i znanych firm oraz ich menedżerów. Zaobserwowaliśmy też, że na początku lat 90. WSI wpływały na przebieg przekształceń organizacyjno-własnościowych kilku znanych przedsiębiorstw. Wprowadzały swoją agenturę do rad pracowniczych i związków zawodowych. Ludzi WSI znaleźliśmy nawet przy ostatnich prywatyzacjach! Nasze sprawozdanie (ok. 800 stron) zawiera szczegółowe opisy takich przypadków, ale także pewne rekomendacje dla decydentów, w jaki sposób państwo powinno się uporać z tym problemem.
- Czy padają w nim nazwiska biznesmenów, polityków, dziennikarzy?
PW: Nasze sprawozdanie zostało tak skonstruowane, by jego odbiorcy mogli sobie wyrobić pogląd na działalność WSI. Jeśli chodzi o środowisko dziennikarskie, jest ono w podobnym stopniu spenetrowane przez wojskowe służby jak inne sfery życia publicznego. Nie ma środowiska zawodowego czy politycznego, którym WSI się nie interesowały.
SC: Nie znaczy to, że WSI kontrolowały totalnie życie publiczne. Byłbym raczej skłonny uznać, że nie było to nawet celem WSI. Wybrano raczej wariant "kontroli odcinkowej", tzn. tych sfer życia publicznego, które nie były zajęte przez "innych", a z drugiej strony przynosiły wymierne korzyści materialne i polityczne. Te ostatnie są bardzo istotne, gdyż dawały parasol ochronny dla wspomnianej wcześniej autonomiczności WSI. To, jak drobiazgowa mogła być taka "odcinkowa kontrola", ilustruje dokument, którego treść brzmi jak anegdota, ale niestety nią nie jest. Otóż swego czasu wywiad WSI usiłował przez agenta ulokowanego w jednej ze stacji telewizyjnych zdjąć z ramówki program poświęcony zjawisku "fali" w wojsku.
PW: Oficerowie WSI bardzo żywo interesowali się też projektami nowelizacji prawa prasowego, kontrolowali kilka redakcji gazet lokalnych i krajowych (włącznie z "Kurierem Polskim"), zakładali pisma i periodyki. Wydawali nawet książki!
- Czy są dowody na przestępcze działania wojskowych służb specjalnych?
PW: Zawiadomiliśmy prokuraturę o popełnieniu przez szefów WSI przestępstwa, które polegało na ukryciu i nieprzekazaniu do IPN dokumentów archiwalnych po wojskowych służbach PRL (tysiąc jednostek archiwalnych i 40 metrów bieżących materiałów). Przygotowaliśmy również dla szefa komisji weryfikacyjnej projekt zawiadomienia do prokuratury dotyczący istnienia związku przestępczego w strukturze dawnego Zarządu II SG WP. Mówimy o Oddziale "Y", który funkcjonował do końca 1991 r.
- Czym się zajmował Oddział "Y"?
SC: Utworzony w 1983 r. nielegalnie zdobywał fundusze na operacje wojskowych służb specjalnych. Posiłkowano się tutaj doświadczeniami towarzyszy węgierskich, którzy jako jedni z pierwszych, bodaj już w 1978 r., opracowali plan zdobycia na Zachodzie dodatkowych pieniędzy. Oddział "Y" był zaangażowany w różne przedsięwzięcia, od organizowania firm polonijnych aż po inwestowanie w różne projekty biznesowe. Z tego oddziału wywodzą się byli szefowie WSI Đ kadm. Kazimierz Głowacki i gen. Konstanty Malejczyk.
- Słyszeliśmy o operacjach Oddziału "Y" związanych z fałszywymi spadkobiercami.
SC: Polegały one na przejmowaniu majątków po osobach bezpotomnie zmarłych na Zachodzie przez podstawionych agentów PRL-owskich służb wojskowych. Wywiad wojskowy "dostarczał" fałszywych świadków i spreparowane dokumenty, świadczące rzekomo o koligacjach pomiędzy zmarłymi na Zachodzie a wytypowaną agenturą. Ofiarami tych operacji byli często dawni obywatele RP, również pochodzenia żydowskiego. W programie "Misja specjalna" (TVP 1) ujawniono historię przejęcia majątku po Arii Lipszyc z Kanady przez agenta o pseudonimie Laufer. Od 1986 r. Oddział "Y" prowadził akcję, której finał przypadł na przełom lat 1990 i 1991, czyli już w III RP. Dzięki zręcznym zabiegom Laufera i jego oficera prowadzącego, płk. Malejczyka, wywiad przejął 15 proc. tego majątku, czyli około 200 tys. USD. Za wykonanie zadania Laufer otrzymał 7 tys. USD, reszta poszła do kasy służby. Podobną operację przeprowadzono w Szwajcarii. Były to przestępcze wyłudzenia, a w świetle ustawy o IPN Đ zbrodnie komunistyczne.
- Czy znany z afery FOZZ Grzegorz Żemek również wykonywał zadania na rzecz Oddziału "Y"?
SC: Afera FOZZ jawi się jako operacja Oddziału "Y". Zaangażowani w nią oficerowie piastowali później najwyższe stanowiska w WSI, do zastępcy szefa Zarządu Wywiadu włącznie. Płk Krzysztof Łada, bo o nim mowa, odszedł ze służby w styczniu 2006 r.
PW: Mówiąc o naszych ustaleniach, nie można się ograniczać do spraw, które powinni ścigać prokuratorzy. Znamy dużo czynów haniebnych, które powinny zostać ujawnione, zwłaszcza że nie podlegają ściganiu.
- Takie jak przejęcie i ukrycie skarbu Funduszu Obrony Narodowej, o którym pisał "Wprost"?
PW: To akurat historia jednej ze zbrodni komunistycznych. Skarb, będący w dyspozycji ministra obrony narodowej, jest przecież skąpany we krwi. Mówiąc wprost, w związku z jego przejęciem doszło w okresie stalinowskim do kilkunastu mordów sądowych. Pod koniec października opinia publiczna miała poznać i zobaczyć skarb na własne oczy, ale dzień przed zaplanowaną konferencją prasową minister Radosław Sikorski wycofał się z tego zamiaru z niezrozumiałych dla mnie względów.
- Czy WSI kiedykolwiek chciały oddać ten majątek?
SC: Podczas dyskusji o podziale majątku WSI ktoś zwrócił uwagę, że część "aktywów" WSI w postaci złota i biżuterii może pochodzić z FON. Na to jeden z wysokich oficerów WSI zareagował dość nerwowo, mówiąc: "aktywa te zostały w całości wypracowane przez polski wywiad".
PW: To znamienne, że większość kadry WSI uważała, iż mimo zmiany ustroju pracują wciąż w tej samej służbie. WSI traktowali jako kontynuację Zarządu II i WSW, wobec których nadal czuli się lojalni. Nie tylko jednak FON plami honor ludzi WSI. Także zakulisowe działaniach wojska wobec znanych postaci życia politycznego i kulturalnego. Spotkałem się z ukrywaniem informacji o tym, jak prawie 60 lat temu komunistyczny wywiad wojskowy inwigilował nieżyjących już pisarzy polskich.
- Kogo?
PW: Romana Brandstaettera, autora dzieła "Jezus z Nazaretu". Gdy pracował w 1946 r. w ambasadzie w Rzymie, "podstawiono" mu sekretarkę, która miała wyjść za niego za mąż. Była agentką UB wykorzystywaną też przez wywiad wojskowy. Przypomina to historię Pawła Jasienicy, któremu Służba Bezpieczeństwa nasłała agentkę Ewę, która została później jego żoną. Materiały na ten temat ujawnił przed kilkoma laty IPN. W wypadku Romana Brandstaettera - nie.
SC: Chcę w tym kontekście powiedzieć, że szczególnie smutnym doświadczeniem było dla mnie odkrywanie przykładów kompletnej naiwności czy wręcz niekompetencji przedstawicieli IPN odpowiadających za współpracę z WSI w okresie, kiedy instytutem kierował prof. Leon Kieres. Ukrywanie przed IPN inwentarzy akt i pomocy ewidencyjnych, utajnianie teczek personalnych nie spotykało się z należytą ripostą ze strony kierownictwa IPN. Na dodatek IPN zrezygnował z przejęcia części akt. W rezultacie akta wojskowe w tzw. zbiorze ogólnym IPN pozostały nierozpoznane. Dopiero za prezesury Janusza Kurtyki rozpoczęto porządkowanie.
PW: Z kolei zbiór zastrzeżony stał się superskrytką, służącą do ukrywania przestępczej działalności wywiadu wojskowego PRL, w tym zbrodni Oddziału "Y".
- Czyli oficerowie wojskowych służb staranniej chronili swoje tajemnice?
SC: Słyszeliśmy, że już ponad 2 lata temu mówiono w WSI o groźbie likwidacji. Oficerowie WSI perfekcyjnie opanowali zasadę wewnętrznej konspiracji. Ponadto skomplikowana struktura, nie do końca jasne reguły ewidencjonowania danych, wymiany informacji, rejestracji źródeł osobowych, wszystko to razem utrudniało nam pracę jako osobom z zewnątrz. Dodatkowym utrudnieniem była praktyka prowadzenia nie rejestrowanych źródeł osobowych. Nie ujmowano ich w oficjalnej ewidencji. Taka kategoria współpracy mogła służyć omijaniu przepisów zakazujących werbunku osób pełniących niektóre funkcje publiczne (wynika to z ustawy lustracyjnej). Służby wojskowe omijały też ten zakaz, wprowadzając takie osoby do zasobów kadrowych.
- Mogą panowie wskazać jakąś osobę, którą tak "ukadrowiono"?
PW: Tak. To jeden z adwokatów. Trzeba również dodać, że natknęliśmy się na dokumenty, które mogą wskazywać na to, że najcenniejsza agentura była przez ostatnie lata wyprowadzana poza WSI. I może być teraz kontrolowana w zupełnie innym środowisku.
- Mogą wskazywać? Czy komisja nie zdołała wyjść z zaklętego kręgu spekulacji i niedomówień?
SC: Nasza komisja liczyła 24 osoby (w tym 15 oficerów WSI). Działaliśmy pod ogromną presją. Mieliśmy kłopoty z podstawowymi sprawami - uzyskaniem dostępu do bezpiecznych stanowisk komputerowych i samochodów służbowych. Odmawiano nam nagminnie dostępu do materiałów. W Gdyni nie wpuszczono mnie do jednostki kontrwywiadu marynarki wojennej. Nie pomogły argumenty, że za mną stoi prawo i MON. Dowódca jednostki powiedział mi wprost, że on dokumentów nie pokaże i tyle. Dodał, że ma świadomość, iż jako wieloletni oficer WSW pracy w nowych służbach nie dostanie, więc nie ma nic do stracenia. Odjechałem z kwitkiem.
PW: Wszystkich patologii nie mogliśmy odkryć i udokumentować przez dwa miesiące. Nie pozwoliły na to środki i opór materii, ale nasze sprawozdanie to dobry materiał do uzupełnienia przez pracującą wciąż komisję weryfikacyjną.
- Wasze sprawozdanie trafiło do rąk prezydenta, premiera i marszałka Sejmu. Co powinni z nim zrobić?
SC: Tak naprawdę i tak napisaliśmy we wstępie, to nie jest tylko sprawozdanie z działalności komisji likwidacyjnej, ale raport otwarcia. Jeśli chcemy skończyć z patologiami postkomunistycznej bezpieki, trzeba dużo wysiłku i odwagi, by zbudować nowe służby.
Fot: Z. Furman
"Wprost": Co takiego ustaliła komisja likwidacyjna, co uzasadnia rozwiązanie WSI?
Piotr Woyciechowski: Znaleźliśmy dowody na to, że te służby od momentu powstania były całkowicie przejrzyste dla służb specjalnych ZSRR, a następnie Rosji. Odnalezione dokumenty świadczą o tym, że 90 proc. kadry dowódczej powstałych w 1991 r. WSI to oficerowie szkoleni przez GRU i KGB. Rosjanie doskonale znali personalia i metody pracy naszych służb. Znali też nasze aktywa operacyjne (w tym agenturę) i oficerów nimi zarządzających. Dlatego kontrwywiad wojskowy nie mógł osiągnąć żadnych sukcesów na "odcinku wschodnim". Taka formacja nie może więc mieć racji bytu.
- Mamy przez to rozumieć, że przez całe lata 90. kontrwywiad wojskowy celowo nie schwytał żadnego rosyjskiego szpiega?
PW: Poza jednym przypadkiem z 2000 r. nie jest nam znana inna taka sprawa. Co ciekawe, dopiero w 1995 r. oficerowie średniego szczebla rozpoczęli badanie związków kadry dowódczej WSI z GRU i KGB. Działania te zostały zaniechane za rządów SLD w latach 2001-2005.
- Czy komisja likwidacyjna natknęła się na dokumenty z opisywanej przez "Wprost" operacji "Gwiazda", która polegała na zebraniu danych o oficerach szkolonych w ZSRR?
PW: Owszem, już rezultaty operacji "Gwiazda" dawały wystarczające podstawy do całkowitej likwidacji WSI. W latach 1980-1992 około3 tys. oficerów WP ukończyło sowieckie kursy, z czego około 300 oficerów WSW i wywiadu wojskowego - specjalistyczne kursy w KGBi GRU. Dwóch szefów WSI, gen. Bolesław Izydorczyk i gen. Marek Dukaczewski, ukończyło takie kursy jeszcze w sierpniu 1989 r.
- Fakt odbycia kursu przecież nie świadczyo służalczej postawie wobec Rosjan?
PW: Trudno sobie wyobrazić, żeby bez głębokiej infiltracji, która była m.in. skutkiem systematycznego szkolenia kadry wojskowych służb specjalnych PRL w ZSRR, mogło dojść do tak skandalicznych sytuacji jak wydanie Rosjanom kartoteki operacyjnej WSW. Przed jej zniszczeniem gen. Edmund Buła, ostatni szef WSW, nakazał skopiować te dokumenty na mikrofilmy. Z dużym prawdopodobieństwem zawędrowały one do Moskwy. Trafiliśmy również na inne ślady kontaktów oficerów WSI z przedstawicielami służb specjalnych dawnych sojuszników. Nigdy ich za to nie pociągnięto do odpowiedzialności.
- Kontrwywiad wojskowy nie działał, a wywiad?
Sławomir Cenckiewicz: Pozycja oficerów wywiadu na tle kadry innych pionów WSI była szczególnie uprzywilejowana. Grupa oficerów dawnego Zarządu II SG WP była trzonem, wokół którego zbudowano całą strukturę WSI. Można powiedzieć, że wszystkie piony i jednostki organizacyjne WSI pełniły funkcję pomocniczą względem wywiadu. Komisja likwidacyjna nie zajmowała się jednak oceną skuteczności pracy poszczególnych komórek WSI, lecz głównie inwentaryzacją i podziałem majątku pomiędzy Służbę Kontrwywiadu Wojskowego i Służbę Wywiadu Wojskowego. Naszym zadaniem było też przygotowanie informacji dla komisji weryfikacyjnej. WSI, a zwłaszcza wywiad, jawią mi się jako służby nieudolne, skoncentrowane operacyjnie na sprawach krajowych, zainteresowane polityką, gospodarką i mediami. To wynika nie tylko z prostej kontynuacji personalno-organizacyjnej służb PRL-owskich, ale również - jak sądzę - z autonomiczności tych służb względem kolejnych ekip rządowych, a być może również szefów WSI.
- Czy agentura wywiadu była ulokowanaw spółkach skarbu państwa i najważniejszych firmach?
PW: Tak. Wysoko uplasowana agentura była osobiście "zadaniowana" przez szefów WSI, m.in. gen. Konstantego Malejczyka i gen. Marka Dukaczewskiego. Mogę tylko powiedzieć, że rzecz dotyczy dużych i znanych firm oraz ich menedżerów. Zaobserwowaliśmy też, że na początku lat 90. WSI wpływały na przebieg przekształceń organizacyjno-własnościowych kilku znanych przedsiębiorstw. Wprowadzały swoją agenturę do rad pracowniczych i związków zawodowych. Ludzi WSI znaleźliśmy nawet przy ostatnich prywatyzacjach! Nasze sprawozdanie (ok. 800 stron) zawiera szczegółowe opisy takich przypadków, ale także pewne rekomendacje dla decydentów, w jaki sposób państwo powinno się uporać z tym problemem.
- Czy padają w nim nazwiska biznesmenów, polityków, dziennikarzy?
PW: Nasze sprawozdanie zostało tak skonstruowane, by jego odbiorcy mogli sobie wyrobić pogląd na działalność WSI. Jeśli chodzi o środowisko dziennikarskie, jest ono w podobnym stopniu spenetrowane przez wojskowe służby jak inne sfery życia publicznego. Nie ma środowiska zawodowego czy politycznego, którym WSI się nie interesowały.
SC: Nie znaczy to, że WSI kontrolowały totalnie życie publiczne. Byłbym raczej skłonny uznać, że nie było to nawet celem WSI. Wybrano raczej wariant "kontroli odcinkowej", tzn. tych sfer życia publicznego, które nie były zajęte przez "innych", a z drugiej strony przynosiły wymierne korzyści materialne i polityczne. Te ostatnie są bardzo istotne, gdyż dawały parasol ochronny dla wspomnianej wcześniej autonomiczności WSI. To, jak drobiazgowa mogła być taka "odcinkowa kontrola", ilustruje dokument, którego treść brzmi jak anegdota, ale niestety nią nie jest. Otóż swego czasu wywiad WSI usiłował przez agenta ulokowanego w jednej ze stacji telewizyjnych zdjąć z ramówki program poświęcony zjawisku "fali" w wojsku.
PW: Oficerowie WSI bardzo żywo interesowali się też projektami nowelizacji prawa prasowego, kontrolowali kilka redakcji gazet lokalnych i krajowych (włącznie z "Kurierem Polskim"), zakładali pisma i periodyki. Wydawali nawet książki!
- Czy są dowody na przestępcze działania wojskowych służb specjalnych?
PW: Zawiadomiliśmy prokuraturę o popełnieniu przez szefów WSI przestępstwa, które polegało na ukryciu i nieprzekazaniu do IPN dokumentów archiwalnych po wojskowych służbach PRL (tysiąc jednostek archiwalnych i 40 metrów bieżących materiałów). Przygotowaliśmy również dla szefa komisji weryfikacyjnej projekt zawiadomienia do prokuratury dotyczący istnienia związku przestępczego w strukturze dawnego Zarządu II SG WP. Mówimy o Oddziale "Y", który funkcjonował do końca 1991 r.
- Czym się zajmował Oddział "Y"?
SC: Utworzony w 1983 r. nielegalnie zdobywał fundusze na operacje wojskowych służb specjalnych. Posiłkowano się tutaj doświadczeniami towarzyszy węgierskich, którzy jako jedni z pierwszych, bodaj już w 1978 r., opracowali plan zdobycia na Zachodzie dodatkowych pieniędzy. Oddział "Y" był zaangażowany w różne przedsięwzięcia, od organizowania firm polonijnych aż po inwestowanie w różne projekty biznesowe. Z tego oddziału wywodzą się byli szefowie WSI Đ kadm. Kazimierz Głowacki i gen. Konstanty Malejczyk.
- Słyszeliśmy o operacjach Oddziału "Y" związanych z fałszywymi spadkobiercami.
SC: Polegały one na przejmowaniu majątków po osobach bezpotomnie zmarłych na Zachodzie przez podstawionych agentów PRL-owskich służb wojskowych. Wywiad wojskowy "dostarczał" fałszywych świadków i spreparowane dokumenty, świadczące rzekomo o koligacjach pomiędzy zmarłymi na Zachodzie a wytypowaną agenturą. Ofiarami tych operacji byli często dawni obywatele RP, również pochodzenia żydowskiego. W programie "Misja specjalna" (TVP 1) ujawniono historię przejęcia majątku po Arii Lipszyc z Kanady przez agenta o pseudonimie Laufer. Od 1986 r. Oddział "Y" prowadził akcję, której finał przypadł na przełom lat 1990 i 1991, czyli już w III RP. Dzięki zręcznym zabiegom Laufera i jego oficera prowadzącego, płk. Malejczyka, wywiad przejął 15 proc. tego majątku, czyli około 200 tys. USD. Za wykonanie zadania Laufer otrzymał 7 tys. USD, reszta poszła do kasy służby. Podobną operację przeprowadzono w Szwajcarii. Były to przestępcze wyłudzenia, a w świetle ustawy o IPN Đ zbrodnie komunistyczne.
- Czy znany z afery FOZZ Grzegorz Żemek również wykonywał zadania na rzecz Oddziału "Y"?
SC: Afera FOZZ jawi się jako operacja Oddziału "Y". Zaangażowani w nią oficerowie piastowali później najwyższe stanowiska w WSI, do zastępcy szefa Zarządu Wywiadu włącznie. Płk Krzysztof Łada, bo o nim mowa, odszedł ze służby w styczniu 2006 r.
PW: Mówiąc o naszych ustaleniach, nie można się ograniczać do spraw, które powinni ścigać prokuratorzy. Znamy dużo czynów haniebnych, które powinny zostać ujawnione, zwłaszcza że nie podlegają ściganiu.
- Takie jak przejęcie i ukrycie skarbu Funduszu Obrony Narodowej, o którym pisał "Wprost"?
PW: To akurat historia jednej ze zbrodni komunistycznych. Skarb, będący w dyspozycji ministra obrony narodowej, jest przecież skąpany we krwi. Mówiąc wprost, w związku z jego przejęciem doszło w okresie stalinowskim do kilkunastu mordów sądowych. Pod koniec października opinia publiczna miała poznać i zobaczyć skarb na własne oczy, ale dzień przed zaplanowaną konferencją prasową minister Radosław Sikorski wycofał się z tego zamiaru z niezrozumiałych dla mnie względów.
- Czy WSI kiedykolwiek chciały oddać ten majątek?
SC: Podczas dyskusji o podziale majątku WSI ktoś zwrócił uwagę, że część "aktywów" WSI w postaci złota i biżuterii może pochodzić z FON. Na to jeden z wysokich oficerów WSI zareagował dość nerwowo, mówiąc: "aktywa te zostały w całości wypracowane przez polski wywiad".
PW: To znamienne, że większość kadry WSI uważała, iż mimo zmiany ustroju pracują wciąż w tej samej służbie. WSI traktowali jako kontynuację Zarządu II i WSW, wobec których nadal czuli się lojalni. Nie tylko jednak FON plami honor ludzi WSI. Także zakulisowe działaniach wojska wobec znanych postaci życia politycznego i kulturalnego. Spotkałem się z ukrywaniem informacji o tym, jak prawie 60 lat temu komunistyczny wywiad wojskowy inwigilował nieżyjących już pisarzy polskich.
- Kogo?
PW: Romana Brandstaettera, autora dzieła "Jezus z Nazaretu". Gdy pracował w 1946 r. w ambasadzie w Rzymie, "podstawiono" mu sekretarkę, która miała wyjść za niego za mąż. Była agentką UB wykorzystywaną też przez wywiad wojskowy. Przypomina to historię Pawła Jasienicy, któremu Służba Bezpieczeństwa nasłała agentkę Ewę, która została później jego żoną. Materiały na ten temat ujawnił przed kilkoma laty IPN. W wypadku Romana Brandstaettera - nie.
SC: Chcę w tym kontekście powiedzieć, że szczególnie smutnym doświadczeniem było dla mnie odkrywanie przykładów kompletnej naiwności czy wręcz niekompetencji przedstawicieli IPN odpowiadających za współpracę z WSI w okresie, kiedy instytutem kierował prof. Leon Kieres. Ukrywanie przed IPN inwentarzy akt i pomocy ewidencyjnych, utajnianie teczek personalnych nie spotykało się z należytą ripostą ze strony kierownictwa IPN. Na dodatek IPN zrezygnował z przejęcia części akt. W rezultacie akta wojskowe w tzw. zbiorze ogólnym IPN pozostały nierozpoznane. Dopiero za prezesury Janusza Kurtyki rozpoczęto porządkowanie.
PW: Z kolei zbiór zastrzeżony stał się superskrytką, służącą do ukrywania przestępczej działalności wywiadu wojskowego PRL, w tym zbrodni Oddziału "Y".
- Czyli oficerowie wojskowych służb staranniej chronili swoje tajemnice?
SC: Słyszeliśmy, że już ponad 2 lata temu mówiono w WSI o groźbie likwidacji. Oficerowie WSI perfekcyjnie opanowali zasadę wewnętrznej konspiracji. Ponadto skomplikowana struktura, nie do końca jasne reguły ewidencjonowania danych, wymiany informacji, rejestracji źródeł osobowych, wszystko to razem utrudniało nam pracę jako osobom z zewnątrz. Dodatkowym utrudnieniem była praktyka prowadzenia nie rejestrowanych źródeł osobowych. Nie ujmowano ich w oficjalnej ewidencji. Taka kategoria współpracy mogła służyć omijaniu przepisów zakazujących werbunku osób pełniących niektóre funkcje publiczne (wynika to z ustawy lustracyjnej). Służby wojskowe omijały też ten zakaz, wprowadzając takie osoby do zasobów kadrowych.
- Mogą panowie wskazać jakąś osobę, którą tak "ukadrowiono"?
PW: Tak. To jeden z adwokatów. Trzeba również dodać, że natknęliśmy się na dokumenty, które mogą wskazywać na to, że najcenniejsza agentura była przez ostatnie lata wyprowadzana poza WSI. I może być teraz kontrolowana w zupełnie innym środowisku.
- Mogą wskazywać? Czy komisja nie zdołała wyjść z zaklętego kręgu spekulacji i niedomówień?
SC: Nasza komisja liczyła 24 osoby (w tym 15 oficerów WSI). Działaliśmy pod ogromną presją. Mieliśmy kłopoty z podstawowymi sprawami - uzyskaniem dostępu do bezpiecznych stanowisk komputerowych i samochodów służbowych. Odmawiano nam nagminnie dostępu do materiałów. W Gdyni nie wpuszczono mnie do jednostki kontrwywiadu marynarki wojennej. Nie pomogły argumenty, że za mną stoi prawo i MON. Dowódca jednostki powiedział mi wprost, że on dokumentów nie pokaże i tyle. Dodał, że ma świadomość, iż jako wieloletni oficer WSW pracy w nowych służbach nie dostanie, więc nie ma nic do stracenia. Odjechałem z kwitkiem.
PW: Wszystkich patologii nie mogliśmy odkryć i udokumentować przez dwa miesiące. Nie pozwoliły na to środki i opór materii, ale nasze sprawozdanie to dobry materiał do uzupełnienia przez pracującą wciąż komisję weryfikacyjną.
- Wasze sprawozdanie trafiło do rąk prezydenta, premiera i marszałka Sejmu. Co powinni z nim zrobić?
SC: Tak naprawdę i tak napisaliśmy we wstępie, to nie jest tylko sprawozdanie z działalności komisji likwidacyjnej, ale raport otwarcia. Jeśli chcemy skończyć z patologiami postkomunistycznej bezpieki, trzeba dużo wysiłku i odwagi, by zbudować nowe służby.
Fot: Z. Furman
Więcej możesz przeczytać w 47/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.