Ministerstwo Finansów zlikwiduje sto tysięcy firm
Kiedy przez lata czytaliśmy o "zapalaniu zielonego światła dla drobnej wytwórczości", było wiadomo, że prywaciarzy czeka fala domiarów, kontroli skarbowych oraz procesów i że w tej kolejnej odsłonie "bitwy o handel" wielu z nich polegnie. Dzisiaj śmiało można powiedzieć: nowe wróciło. PiS, które w swoim programie zapowiadało popieranie krajowej przedsiębiorczości ze szczególnym uwzględnieniem drobnej wytwórczości, gdy rządzi, robi wszystko, aby ten small biznes - niestety, rękami wicepremier Zyty Gilowskiej - zniszczyć. Nie dość, że nie będzie obiecanych ułatwień w zakładaniu firm (na przykład słynnego "jednego okienka"), to jeszcze od przyszłego roku nastąpią poważne ograniczenia tzw. samozatrudnienia. Oznaczają one (mimo licznych wad, jakie ma ta forma świadczenia pracy) utratę pracy nawet dla stu tysięcy osób i poważne kłopoty dla trudnej do przewidzenia liczby firm. Samozatrudnienie może się więc stać tożsame z samozwolnieniem.
Na własnym nawozie
Dotychczas praktycznie każdy pracownik mógł przejść na swoje i zarejestrować działalność gospodarczą. Dla przedsiębiorstwa tzw. outsourcing, czyli kupowanie usług u firmy zewnętrznej zamiast realizowania jej przez etatowych pracowników, oznaczał istotną redukcję kosztów. Jak wiemy, wypłacenie etatowemu pracownikowi 1 zł wynagrodzenia oznacza łączne koszty w wysokości 1,81 zł. Dla pracowników ta forma zarobkowania wiązała się wprawdzie z koniecznością samodzielnego płacenia składek ubezpieczeniowych, ale dawała możliwość wytargowania lepszych kontraktów, świadczenia usług wielu zleceniodawcom oraz możliwość rozliczania się wedle zryczałtowanej, 19-procentowej, stawki PIT. To, że mamy (według danych z 30 września 2006 r.) 2 762 128 zarejestrowanych podmiotów gospodarczych, dowodzi, że samozatrudnienie stało się atrakcyjną formą aktywności zawodowej. I często pierwszym krokiem do prawdziwego biznesu. Tak dobrze już jednak nie będzie.
Od przyszłego roku samodzielną działalność gospodarczą będą mogły prowadzić tylko te osoby, które udowodnią, że pracują w miejscu i czasie samodzielnie wybranym (a nie w siedzibie zleceniodawcy), nie znajdują się pod kontrolą szefa i ponoszą ryzyko gospodarcze. Znowu zatem będzie jak za Stalina, kiedy rolnikiem mógł być tylko ten chłop, który pole użyźniał własnym nawozem, a obsiewał własnym nasieniem. Oczywiście o tym, czy owe kryteria są spełnione, będą decydować organy skarbowe, co nie wróży dobrze. Wystarczy bowiem, że dziennikarz będący wolnym strzelcem przepisze tekst na redakcyjnym komputerze, a już będzie można mu zarzucić, że skoro pracował w siedzibie redakcji, to powinien być jej etatowym pracownikiem. To samo będzie dotyczyć księgowych, radców prawnych, sprzątaczek i bardzo wielu innych usługodawców.
Nadzieja naiwnych
Przyczyny wprowadzenia tej nowatorskiej zamiany są trzy. Dwie z nich - wedle ludowego określenia - są "dla telewizji", czyli mówi się o nich głośno i zachwala korzyści płynące dla poszkodowanych, a trzecia jest faktyczna i ta jest skrzętnie przemilczana. Powody "telewizyjne" to żądania unii i związków zawodowych. Unia, rzecz jasna, nie byłaby sobą, gdyby pominęła okazję do zdefiniowania samodzielnej działalności gospodarczej. Egzekwowania skutków swojej radosnej twórczości prawnej, świadoma jej nonsensowności, jednak specjalnie nie wymaga. Jeżeli mamy kłopoty, to raczej z nieprawidłowo pobieraną akcyzą od energii elektrycznej czy importowanych samochodów niż z nadmiernym liberalizmem w rejestrowaniu podmiotów gospodarczych. Najlepszym dowodem jest to, że w Polsce odsetek osób pracujących w firmach jednoosobowych (14 proc.) należy do najniższych we wspólnocie (dla porównania: Grecja - 32 proc., Włochy - 29 proc.).
Ograniczenia samozatrudnienia domagała się "Solidarność". Szczęśliwie jednak ten związek zawodowy, zrzeszający 10 proc. pracujących, jeszcze w Polsce nie rządzi i nie wszystkie szkodliwe pomysły gospodarcze związkowych obrońców uciśnionych muszą być realizowane. Prawda jest taka, że Ministerstwo Finansów po pracowitym rozdysponowaniu przez rządzącą koalicję wielu miliardów złotych na świadczenia socjalne gwałtownie poszukuje sposobów na łatanie dziury budżetowej i ma nadzieję, że przez ten niemal klasyczny domiar podatkowy uzyska miliard złotych. Niestety, jest to tylko nadzieja. W praktyce bowiem przychody budżetu mogą wręcz zmaleć.
Samozwolnienie
Jakie konsekwencje będzie mieć zmiana definicji samozatrudnienia? Dla samozatrudniających bardzo wyraźne i natychmiastowe. Nawet jeżeli pracodawca zdecyduje się zatrudnić ich etatowo, to w związku z wyższymi kosztami pośrednimi będzie musiał obniżyć im wynagrodzenie. Skala tej obniżki ze względu na konieczność płacenia składek ubezpieczeniowych wyniesie około 15 proc., co oznacza, że osoba, która w ciągu roku zarabiała 60 tys. zł, teraz będzie musiała się zadowolić kwotą o 10 tys. zł niższą. To jednak wariant optymistyczny, bowiem wielu mniej rentownych firm nie będzie stać na związanie sobie rąk przez etatowe zatrudnienie i z niektórych usług zrezygnują. Skutkiem wprowadzonej zmiany będzie zatem zwiększenie bezrobocia. Wzrośnie też szara strefa, bo tam, gdzie będzie to możliwe, część firm skorzysta z outsourcingu świadczonego nielegalnie przez podmioty nie zarejestrowane.
Ministerstwo Finansów projekt zmian w samozatrudnieniu wpisało do projektu nowelizacji ustawy o podatku dochodowym, a posłowie i senatorowie, którzy nie bardzo wiedzą, nad czym głosują, posłusznie tę zmianę poparli. Trudno także namawiać prezydenta do zawetowania ustawy okołobudżetowej, gdyż to wywracałoby przyszłoroczny budżet. Przedstawione ograniczenia wejdą zatem w życie i nie przysłużą się gospodarce, a jedynym wyjściem jest namawianie posłów, by uchwalając ustawy podatkowe na 2008 r., przywrócili przepisy, które będą obowiązywać do końca tego roku.
Ilustracja: D. Krupa
Na własnym nawozie
Dotychczas praktycznie każdy pracownik mógł przejść na swoje i zarejestrować działalność gospodarczą. Dla przedsiębiorstwa tzw. outsourcing, czyli kupowanie usług u firmy zewnętrznej zamiast realizowania jej przez etatowych pracowników, oznaczał istotną redukcję kosztów. Jak wiemy, wypłacenie etatowemu pracownikowi 1 zł wynagrodzenia oznacza łączne koszty w wysokości 1,81 zł. Dla pracowników ta forma zarobkowania wiązała się wprawdzie z koniecznością samodzielnego płacenia składek ubezpieczeniowych, ale dawała możliwość wytargowania lepszych kontraktów, świadczenia usług wielu zleceniodawcom oraz możliwość rozliczania się wedle zryczałtowanej, 19-procentowej, stawki PIT. To, że mamy (według danych z 30 września 2006 r.) 2 762 128 zarejestrowanych podmiotów gospodarczych, dowodzi, że samozatrudnienie stało się atrakcyjną formą aktywności zawodowej. I często pierwszym krokiem do prawdziwego biznesu. Tak dobrze już jednak nie będzie.
Od przyszłego roku samodzielną działalność gospodarczą będą mogły prowadzić tylko te osoby, które udowodnią, że pracują w miejscu i czasie samodzielnie wybranym (a nie w siedzibie zleceniodawcy), nie znajdują się pod kontrolą szefa i ponoszą ryzyko gospodarcze. Znowu zatem będzie jak za Stalina, kiedy rolnikiem mógł być tylko ten chłop, który pole użyźniał własnym nawozem, a obsiewał własnym nasieniem. Oczywiście o tym, czy owe kryteria są spełnione, będą decydować organy skarbowe, co nie wróży dobrze. Wystarczy bowiem, że dziennikarz będący wolnym strzelcem przepisze tekst na redakcyjnym komputerze, a już będzie można mu zarzucić, że skoro pracował w siedzibie redakcji, to powinien być jej etatowym pracownikiem. To samo będzie dotyczyć księgowych, radców prawnych, sprzątaczek i bardzo wielu innych usługodawców.
Nadzieja naiwnych
Przyczyny wprowadzenia tej nowatorskiej zamiany są trzy. Dwie z nich - wedle ludowego określenia - są "dla telewizji", czyli mówi się o nich głośno i zachwala korzyści płynące dla poszkodowanych, a trzecia jest faktyczna i ta jest skrzętnie przemilczana. Powody "telewizyjne" to żądania unii i związków zawodowych. Unia, rzecz jasna, nie byłaby sobą, gdyby pominęła okazję do zdefiniowania samodzielnej działalności gospodarczej. Egzekwowania skutków swojej radosnej twórczości prawnej, świadoma jej nonsensowności, jednak specjalnie nie wymaga. Jeżeli mamy kłopoty, to raczej z nieprawidłowo pobieraną akcyzą od energii elektrycznej czy importowanych samochodów niż z nadmiernym liberalizmem w rejestrowaniu podmiotów gospodarczych. Najlepszym dowodem jest to, że w Polsce odsetek osób pracujących w firmach jednoosobowych (14 proc.) należy do najniższych we wspólnocie (dla porównania: Grecja - 32 proc., Włochy - 29 proc.).
Ograniczenia samozatrudnienia domagała się "Solidarność". Szczęśliwie jednak ten związek zawodowy, zrzeszający 10 proc. pracujących, jeszcze w Polsce nie rządzi i nie wszystkie szkodliwe pomysły gospodarcze związkowych obrońców uciśnionych muszą być realizowane. Prawda jest taka, że Ministerstwo Finansów po pracowitym rozdysponowaniu przez rządzącą koalicję wielu miliardów złotych na świadczenia socjalne gwałtownie poszukuje sposobów na łatanie dziury budżetowej i ma nadzieję, że przez ten niemal klasyczny domiar podatkowy uzyska miliard złotych. Niestety, jest to tylko nadzieja. W praktyce bowiem przychody budżetu mogą wręcz zmaleć.
Samozwolnienie
Jakie konsekwencje będzie mieć zmiana definicji samozatrudnienia? Dla samozatrudniających bardzo wyraźne i natychmiastowe. Nawet jeżeli pracodawca zdecyduje się zatrudnić ich etatowo, to w związku z wyższymi kosztami pośrednimi będzie musiał obniżyć im wynagrodzenie. Skala tej obniżki ze względu na konieczność płacenia składek ubezpieczeniowych wyniesie około 15 proc., co oznacza, że osoba, która w ciągu roku zarabiała 60 tys. zł, teraz będzie musiała się zadowolić kwotą o 10 tys. zł niższą. To jednak wariant optymistyczny, bowiem wielu mniej rentownych firm nie będzie stać na związanie sobie rąk przez etatowe zatrudnienie i z niektórych usług zrezygnują. Skutkiem wprowadzonej zmiany będzie zatem zwiększenie bezrobocia. Wzrośnie też szara strefa, bo tam, gdzie będzie to możliwe, część firm skorzysta z outsourcingu świadczonego nielegalnie przez podmioty nie zarejestrowane.
Ministerstwo Finansów projekt zmian w samozatrudnieniu wpisało do projektu nowelizacji ustawy o podatku dochodowym, a posłowie i senatorowie, którzy nie bardzo wiedzą, nad czym głosują, posłusznie tę zmianę poparli. Trudno także namawiać prezydenta do zawetowania ustawy okołobudżetowej, gdyż to wywracałoby przyszłoroczny budżet. Przedstawione ograniczenia wejdą zatem w życie i nie przysłużą się gospodarce, a jedynym wyjściem jest namawianie posłów, by uchwalając ustawy podatkowe na 2008 r., przywrócili przepisy, które będą obowiązywać do końca tego roku.
Ilustracja: D. Krupa
Więcej możesz przeczytać w 47/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.