Niech się dzieci uczą, kiedy była bitwa pod Zamą, alewara im od wiedzy, czym zajmowali się ich dziadkowie
Wciągu ostatniego roku oprócz stert gazet i czasopism polskich i zagranicznych oraz biuletynów IPN czytałem rozmaite książki. Remanent wykazał, że czytałem głównie opracowania historyczne z różnych epok. Przede wszystkim z czasów PRL i starożytnego Rzymu. Czytałem Dudka i Cenckiewicza na zmianę z "Gesta Romanorum" w tłumaczeniu Pawła Hertza i "Dziejami Greków i Rzymian" Zygmunta Kubiaka. Mam na półkach wszystkie książki o dziejach starożytnej Grecji i Rzymu napisane przez Aleksandra Krawczuka. I wracam do nich często. Mam Ammianusa Marcellinusa i Swetoniusza, mam nawet Tukidydesa. Gdzieś leży "De bello Gallico" Cezara w oryginale. Mam wydane w Szwajcarii opracowanie encyklopedyczne Weebera "Codzienność w Rzymie". Mam nawet książkę kucharską Apicjusza. Dzięki tym wszystkim lekturom moja wiedza o Rzymie starożytnym jest dość spora. Wiem chociażby, że kiedy Kaligula doszedł do władzy po śmierci Tyberiusza, kazał spalić publicznie wszystkie donosy kierowane do poprzednika. Dopiero kilka lat później okazało się, że spalono jakieś szpargały, a donosy znów zaczęły pełnić misję oczyszczającą społeczność rzymską z wyrzutków.
Wiem, ale ciągle mi mało. Żałuję, że wiele starożytnych źródeł nie przetrwało do naszych czasów, że zachowały się tylko strzępy. Spalenie Biblioteki Aleksandryjskiej uważam za tragedię dla całej ludzkości i akt potwornego barbarzyństwa. Podobnie jak spalenie biblioteki w Konstantynopolu. I teraz okazuje się, że jestem idiotą, jak wszyscy czytelnicy książek historycznych, badacze przeszłości dalszej i bliższej. Tylko opętaniec może chcieć się dowiedzieć, jak zginął Jerzy Zawieyski albo kto pomógł wyjść przez okno Henrykowi Hollandowi. Tylko charakteropata może pragnąć wiedzy o tym, który literat złamał któremu pisarzowi karierę donosami. No to co powiedzieć o takich, którzy interesują się szczegółami życia Konstancjusza albo chcieliby poznać archiwa prefekta Rzymu Sejana, który za pomocą donosów i fałszywych oskarżeń przetrzebił mocno szeregi senatorów, arystokracji, a nawet ekwitów. O kimś takim można tylko powiedzieć, że jest oszalały z nienawiści.
Prezydent podpisał nową ustawę o IPN, która otworzy archiwa służb PRL. I oczywiście odezwał się natychmiast chór krytyków z tymi samymi od siedemnastu lat argumentami - że to tylko tania sensacja i grzebanie w cudzych życiorysach, że co to kogo obchodzi, że trzeba z żywymi naprzód iść, po życie sięgać nowe, a nie oglądać się na zamierzchłą przeszłość. Zastanawiam się, czy ludzie deklarujący publicznie, że nie interesuje ich zawartość archiwów SB, mówią tak, bo znają tę zawartość od dawna, czy też w ogóle nie są niczym zainteresowani. Większość przeciwników lustracji nigdy w życiu nie przyznałaby się, choćby ze snobizmu, że nie chciałaby wiedzieć, jak to było za Oktawiana, ale twierdzi, że za żadne skarby nie potrzebuje wiedzy, jak to było za Bieruta, Gomułki, Gierka czy Jaruzelskiego. Mam wrażenie, że taka rozdzielność pędu do wiedzy historycznej na epoki dalsze, to znaczy ciekawe, i bliższe, czyli nieinteresujące, wynika wprost z faktu, że przeciwnicy otwarcia archiwów za Nerona nie uczestniczyli w organizowaniu igrzysk z udziałem lwów i chrześcijan, a za Jaruzelskiego owszem. Jak najbardziej.
Teraz powinienem tu wtrącić poważny wykład o potrzebie dogłębnego poznawania przeszłości, także najnowszej, choćby po to, aby nie trwała w nieskończoność. Powinienem zacytować Żeromskiego (trzeba rozdrapywać rany przeszłości, aby nie zarosły błoną podłości) i w ogóle wygłosić trochę wzniosłości, jak to jest we zwyczaju. Ale to już wszyscy znają na pamięć. Można sobie dać spokój. Pozostańmy przy uznanym przez elity za absolutnie poprawny stosunku do historii. Zaprzeszła, proszę bardzo. Niech się dzieci uczą, w którym roku była bitwa pod Zamą, ale wara im od wiedzy, czym zajmowali się ich rodzice i dziadkowie. Można publikować życiorysy Spartakusa albo Kostki Napierskiego, ale nie wolno ogłaszać czynów TW i ich oficerów prowadzących. SLD zapowiedział, że zaskarży ustawę do Trybunału Konstytucyjnego. Zaskarży historię. Może przy okazji trybunał wypowie się w sprawie konstytucyjności badań historycznych w ogóle.
Z wielu wypowiedzi w sprawie ustawy wynika, że archiwa powinno się otworzyć po śmierci ostatniego świadka tego fragmentu historii. Ale teraz, dzięki postępom medycyny, ludzie żyją coraz dłużej. Jedzą bilobil i mają dobrą pamięć, której nie da się zapieczętować.
Wiem, ale ciągle mi mało. Żałuję, że wiele starożytnych źródeł nie przetrwało do naszych czasów, że zachowały się tylko strzępy. Spalenie Biblioteki Aleksandryjskiej uważam za tragedię dla całej ludzkości i akt potwornego barbarzyństwa. Podobnie jak spalenie biblioteki w Konstantynopolu. I teraz okazuje się, że jestem idiotą, jak wszyscy czytelnicy książek historycznych, badacze przeszłości dalszej i bliższej. Tylko opętaniec może chcieć się dowiedzieć, jak zginął Jerzy Zawieyski albo kto pomógł wyjść przez okno Henrykowi Hollandowi. Tylko charakteropata może pragnąć wiedzy o tym, który literat złamał któremu pisarzowi karierę donosami. No to co powiedzieć o takich, którzy interesują się szczegółami życia Konstancjusza albo chcieliby poznać archiwa prefekta Rzymu Sejana, który za pomocą donosów i fałszywych oskarżeń przetrzebił mocno szeregi senatorów, arystokracji, a nawet ekwitów. O kimś takim można tylko powiedzieć, że jest oszalały z nienawiści.
Prezydent podpisał nową ustawę o IPN, która otworzy archiwa służb PRL. I oczywiście odezwał się natychmiast chór krytyków z tymi samymi od siedemnastu lat argumentami - że to tylko tania sensacja i grzebanie w cudzych życiorysach, że co to kogo obchodzi, że trzeba z żywymi naprzód iść, po życie sięgać nowe, a nie oglądać się na zamierzchłą przeszłość. Zastanawiam się, czy ludzie deklarujący publicznie, że nie interesuje ich zawartość archiwów SB, mówią tak, bo znają tę zawartość od dawna, czy też w ogóle nie są niczym zainteresowani. Większość przeciwników lustracji nigdy w życiu nie przyznałaby się, choćby ze snobizmu, że nie chciałaby wiedzieć, jak to było za Oktawiana, ale twierdzi, że za żadne skarby nie potrzebuje wiedzy, jak to było za Bieruta, Gomułki, Gierka czy Jaruzelskiego. Mam wrażenie, że taka rozdzielność pędu do wiedzy historycznej na epoki dalsze, to znaczy ciekawe, i bliższe, czyli nieinteresujące, wynika wprost z faktu, że przeciwnicy otwarcia archiwów za Nerona nie uczestniczyli w organizowaniu igrzysk z udziałem lwów i chrześcijan, a za Jaruzelskiego owszem. Jak najbardziej.
Teraz powinienem tu wtrącić poważny wykład o potrzebie dogłębnego poznawania przeszłości, także najnowszej, choćby po to, aby nie trwała w nieskończoność. Powinienem zacytować Żeromskiego (trzeba rozdrapywać rany przeszłości, aby nie zarosły błoną podłości) i w ogóle wygłosić trochę wzniosłości, jak to jest we zwyczaju. Ale to już wszyscy znają na pamięć. Można sobie dać spokój. Pozostańmy przy uznanym przez elity za absolutnie poprawny stosunku do historii. Zaprzeszła, proszę bardzo. Niech się dzieci uczą, w którym roku była bitwa pod Zamą, ale wara im od wiedzy, czym zajmowali się ich rodzice i dziadkowie. Można publikować życiorysy Spartakusa albo Kostki Napierskiego, ale nie wolno ogłaszać czynów TW i ich oficerów prowadzących. SLD zapowiedział, że zaskarży ustawę do Trybunału Konstytucyjnego. Zaskarży historię. Może przy okazji trybunał wypowie się w sprawie konstytucyjności badań historycznych w ogóle.
Z wielu wypowiedzi w sprawie ustawy wynika, że archiwa powinno się otworzyć po śmierci ostatniego świadka tego fragmentu historii. Ale teraz, dzięki postępom medycyny, ludzie żyją coraz dłużej. Jedzą bilobil i mają dobrą pamięć, której nie da się zapieczętować.
Więcej możesz przeczytać w 47/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.