Dlaczego oni nas tak nienawidzą? – to pytanie najczęściej zadają przeciętni Polacy. Oni to władza. Na co dzień zwykli ludzie odbierają od niej taki mniej więcej komunikat: „Po co, debilu, niemyty ryju (to określenie z filmu „Rzeka posępna” Jaropełka Łapszyna) i łajzo, zawracasz nam głowę. Musimy cię znosić, żeby utrzymać robotę, ale jesteś dla nas zwykłym śmieciem”. Tak wygląda Polska, gdy wyjrzeć poza Warszawę.
Gdy słyszy się określenie „służba publiczna", ogarnia pusty śmiech. W tysiącach polskich miejscowości służba publiczna to zapewnienie pomyślności rodzinie i kompanom urzędników. Małe miasta i miasteczka wyglądają jak minimonarchie dziedziczne: najlepsze posady zajmują (albo mają najlepsze umowy) córka, szwagier, kuzyn, teściowa czy inny pociotek. Los większości ludzi zależy tam od urzędu, nawet tych, którzy żyją z lipnych rent, o czym władza doskonale wie. Ci ludzie wiedzą, że uczestniczą w jakimś cyrku, że pogrążają się w moralnym bagnie, ale uzależnienie od władzy nawet nie pozwala im się zbuntować. I nie mają co liczyć na sprawiedliwość, bo tam wszyscy się znają i nie zrobią sobie krzywdy. Burmistrz, sędzia, prokurator, policjant, proboszcz, lekarz to członkowie tej samej drużyny. Śmieszy, kiedy politycy w Warszawie rozczulają się nad „biednymi" ludźmi, deklarują, że nie chcą, by dziedziczyli nędzę i beznadzieję. Ale przecież to ich koledzy „w terenie” tych ludzi spychają na margines (będą w nim tkwić jeszcze ich wnuki). W Polsce poza Warszawą, która jest jednak bardzo na widoku, więc mniej można, partie kupują sobie zwolenników, uzależniając ich od łaskawości urzędu, bo inna metoda nie skutkuje, a zresztą wcale nie chcą tego zmieniać. Niczym się to nie różni od polityki chińskich komunistów, którzy są największymi beneficjentami państwowego kapitalizmu. I są chyba najbardziej skorumpowaną klasą polityczną na świecie.
Władza warszawska (centralna) jest miła, uśmiechnięta i uczynna tylko przed kamerami i podczas gospodarskich wizyt „z Kolbergiem po kraju". Tak naprawdę jednak nie chce mieć z przeciętnymi ludźmi nic wspólnego. Gdy gdzieś zdarzy się katastrofa lub klęska żywiołowa, natychmiast pojawiają się tam „hieny" z Warszawy. I obiecują tym biednym, pokrzywdzonym ludziom cuda-niewidy, choć dobrze wiedzą, że nikt tych obietnic nie zrealizuje. Na co dzień jest tak jak w wypadku Wioletty Woźnej z Błot Wielkich. Wysterylizowano ją oczywiście dla jej dobra i nikt nie dopatrzył się tu przewinienia – zasada solidarności lokalnej drużyny zadziałała w całej okazałości. Bo po co ta „patologia” ma się plenić i tylko stwarzać władzy problemy? Stąd już mały krok do przyznania, że prawo do rodzenia wielu dzieci mają tylko piękni, mądrzy i bogaci. Jak swego czasu w Szwecji, gdzie „patologię” sterylizowano, żeby nie psuła czystej aryjskiej rasy. Z perspektywy warszawskiej władzy większa część społeczeństwa to „patologia”. Trzeba ją tolerować, bo ktoś musi co cztery lata pójść do urn i wrzucić kartkę. Niech więc „patologia” doceni tę wspaniałomyślność władzy i się od niej odczepi.
Władza warszawska (centralna) jest miła, uśmiechnięta i uczynna tylko przed kamerami i podczas gospodarskich wizyt „z Kolbergiem po kraju". Tak naprawdę jednak nie chce mieć z przeciętnymi ludźmi nic wspólnego. Gdy gdzieś zdarzy się katastrofa lub klęska żywiołowa, natychmiast pojawiają się tam „hieny" z Warszawy. I obiecują tym biednym, pokrzywdzonym ludziom cuda-niewidy, choć dobrze wiedzą, że nikt tych obietnic nie zrealizuje. Na co dzień jest tak jak w wypadku Wioletty Woźnej z Błot Wielkich. Wysterylizowano ją oczywiście dla jej dobra i nikt nie dopatrzył się tu przewinienia – zasada solidarności lokalnej drużyny zadziałała w całej okazałości. Bo po co ta „patologia” ma się plenić i tylko stwarzać władzy problemy? Stąd już mały krok do przyznania, że prawo do rodzenia wielu dzieci mają tylko piękni, mądrzy i bogaci. Jak swego czasu w Szwecji, gdzie „patologię” sterylizowano, żeby nie psuła czystej aryjskiej rasy. Z perspektywy warszawskiej władzy większa część społeczeństwa to „patologia”. Trzeba ją tolerować, bo ktoś musi co cztery lata pójść do urn i wrzucić kartkę. Niech więc „patologia” doceni tę wspaniałomyślność władzy i się od niej odczepi.
Więcej możesz przeczytać w 50/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.