Wyjątkowa jak na czerwiec fala upałów w Waszyngtonie zabrała też wyjątkową ofiarę. Z wycieńczenia
i odwodnienia 28 czerwca zmarł 92-letni senator Robert C. Byrd, parlamentarzysta o najdłuższym w historii USA, 58-letnim stażu w Kongresie, honorowy przewodniczący izby i trzeci w kolejce do prezydenckiej sukcesji.
Polityczne życie Byrda jest ilustracją zmieniającej się Ameryki. Zaczynał razem z prezydentem Dwightem Eisenhowerem, przeżył kadencje kolejnych dziewięciu prezydentów. Całe życie był członkiem Partii Demokratycznej i zmieniał się jak ona. Pochodził z biednej, konserwatywnej Wirginii Zachodniej i jak większość jej ówczesnego establishmentu należał do... Ku-Klux-Klanu. Na początku kariery zaciekle walczył w Senacie z jakąkolwiek próbą poszerzenia praw Afroamerykanów. Z czasem – jak sam twierdził – zaczął żałować swoich rasistowskich poglądów, a przed dwoma laty zaangażował się w kampanię Baracka Obamy.
Przez ponad pół wieku w Kongresie Byrd doszedł do wszystkich ważniejszych stanowisk w izbie. W latach 70. zaciekle rywalizował o przywództwo w partii ze zmarłym w zeszłym roku Edwardem Kennedym. Ze śmiercią Roberta Byrda kończy się w amerykańskiej polityce coś jeszcze. Z panteonu władzy znika ostatni WASP (z ang. – biały anglosaski protestant), dotąd fundament waszyngtońskich elit. Prezydent jest czarnoskóry, wiceprezydent Biden to katolik, przewodniczącą Izby Reprezentantów jest kobieta, podobnie
jak szefem dyplomacji. W Sądzie Najwyższym jest sześcioro katolików i troje żydów. Miejsce Byrda jako honorowego lidera Senatu zajął 86-letni Daniel Inouye z Hawajów, potomek japońskich imigrantów. RK
i odwodnienia 28 czerwca zmarł 92-letni senator Robert C. Byrd, parlamentarzysta o najdłuższym w historii USA, 58-letnim stażu w Kongresie, honorowy przewodniczący izby i trzeci w kolejce do prezydenckiej sukcesji.
Polityczne życie Byrda jest ilustracją zmieniającej się Ameryki. Zaczynał razem z prezydentem Dwightem Eisenhowerem, przeżył kadencje kolejnych dziewięciu prezydentów. Całe życie był członkiem Partii Demokratycznej i zmieniał się jak ona. Pochodził z biednej, konserwatywnej Wirginii Zachodniej i jak większość jej ówczesnego establishmentu należał do... Ku-Klux-Klanu. Na początku kariery zaciekle walczył w Senacie z jakąkolwiek próbą poszerzenia praw Afroamerykanów. Z czasem – jak sam twierdził – zaczął żałować swoich rasistowskich poglądów, a przed dwoma laty zaangażował się w kampanię Baracka Obamy.
Przez ponad pół wieku w Kongresie Byrd doszedł do wszystkich ważniejszych stanowisk w izbie. W latach 70. zaciekle rywalizował o przywództwo w partii ze zmarłym w zeszłym roku Edwardem Kennedym. Ze śmiercią Roberta Byrda kończy się w amerykańskiej polityce coś jeszcze. Z panteonu władzy znika ostatni WASP (z ang. – biały anglosaski protestant), dotąd fundament waszyngtońskich elit. Prezydent jest czarnoskóry, wiceprezydent Biden to katolik, przewodniczącą Izby Reprezentantów jest kobieta, podobnie
jak szefem dyplomacji. W Sądzie Najwyższym jest sześcioro katolików i troje żydów. Miejsce Byrda jako honorowego lidera Senatu zajął 86-letni Daniel Inouye z Hawajów, potomek japońskich imigrantów. RK
Więcej możesz przeczytać w 28/2010 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.