Jarosław Kaczyński w przedwyborczych debatach mówił o tym długo i z przekonaniem: Polsce należy się miejsce w grupie G20. Czy rzeczywiście? I co by nam z tego przyszło? G20 to struktura nieformalna, nie ma kapituły ani sekretariatu. Zrzesza bogate państwa. Kryterium, które otwiera drzwi do elitarnej grupy,
jest wzrost gospodarczy. Zgodnie ze statystykami Międzynarodowego Funduszu Walutowego w 2008 r. Polska awansowała na 18. pozycję pod względem wielkości dochodu narodowego. Nie na długo. W zeszłym roku według MFW (własne rankingi przygotowują także Bank Światowy i CIA, ale jeszcze nie przedstawiły zestawienia za 2009 r.) spadliśmy już na miejsce 21. Dochód jest bowiem liczony w dolarach, więc po osłabieniu się złotego do głównych walut wartościowo wypadliśmy gorzej.
Do G20 nie należą zresztą znacznie większe od naszej europejskie gospodarki, np. Hiszpania i Holandia.
Premierzy tych krajów zostali co prawda raz zaproszeni na szczyt (do Londynu w 2009 r.), ale było to wydarzenie jednorazowe. Bo G20 tylko z nazwy zrzesza 20 pierwszych w kolejności największych gospodarek świata. W spotkaniach udział biorą także kraje, które według standardów na liście najbogatszych są w trzeciej dziesiątce, jak Arabia Saudyjska (26.), czy dalej, jak RPA (32.). W rzeczywistości ważniejsze jest, aby do tej struktury należały kraje, które wywodzą się ze wszystkich regionów świata.
– Nie ma czego zbytnio żałować – uważa prof. Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów. Jego zdaniem na szczytach G20 karty rozdają przywódcy USA, Japonii, Chin i największych gospodarek europejskich, pozostali przyjeżdżają dla prestiżu. Niektórzy komentatorzy dodają, że w czasach, gdy kryzys pustoszy kasy poszczególnych państw, G20 przestaje spełniać swoje zadanie – liderzy myślą głównie o własnych interesach. MK
jest wzrost gospodarczy. Zgodnie ze statystykami Międzynarodowego Funduszu Walutowego w 2008 r. Polska awansowała na 18. pozycję pod względem wielkości dochodu narodowego. Nie na długo. W zeszłym roku według MFW (własne rankingi przygotowują także Bank Światowy i CIA, ale jeszcze nie przedstawiły zestawienia za 2009 r.) spadliśmy już na miejsce 21. Dochód jest bowiem liczony w dolarach, więc po osłabieniu się złotego do głównych walut wartościowo wypadliśmy gorzej.
Do G20 nie należą zresztą znacznie większe od naszej europejskie gospodarki, np. Hiszpania i Holandia.
Premierzy tych krajów zostali co prawda raz zaproszeni na szczyt (do Londynu w 2009 r.), ale było to wydarzenie jednorazowe. Bo G20 tylko z nazwy zrzesza 20 pierwszych w kolejności największych gospodarek świata. W spotkaniach udział biorą także kraje, które według standardów na liście najbogatszych są w trzeciej dziesiątce, jak Arabia Saudyjska (26.), czy dalej, jak RPA (32.). W rzeczywistości ważniejsze jest, aby do tej struktury należały kraje, które wywodzą się ze wszystkich regionów świata.
– Nie ma czego zbytnio żałować – uważa prof. Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów. Jego zdaniem na szczytach G20 karty rozdają przywódcy USA, Japonii, Chin i największych gospodarek europejskich, pozostali przyjeżdżają dla prestiżu. Niektórzy komentatorzy dodają, że w czasach, gdy kryzys pustoszy kasy poszczególnych państw, G20 przestaje spełniać swoje zadanie – liderzy myślą głównie o własnych interesach. MK
Więcej możesz przeczytać w 28/2010 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.