W 1995 r., wówczas 44-letni Krzysztof Olszewski, polski biznesmen z niemieckim paszportem, odkupił ogromne hale Pressty i umieścił w nich fabrykę autobusów. Tablice wyjeżdżających z tej fabryki niskopodłogowych pojazdów wyświetlają często zaskakujące nazwy: Frankfurt, Göteborg, Berlin, a nawet Dubaj. Z 1,1 tys. produkowanych tu rocznie autobusów prawie 70 proc. trafia na eksport, a przychody Solarisa rosną tak szybko jak drapacze chmur w Dubaju. W 2009 r. wyniosły 1,2 mld zł, aż o 20 proc. więcej niż w kryzysowym 2008 r. Firma zajmuje 5. miejsce w Europie pod względem wielkości sprzedaży. W Polsce jest już pierwsza, a Krzysztof Olszewski awansował dzięki temu z 71. na 43. miejsce na liście 100 najbogatszych Polaków.
Ciekawe, co by na to powiedzieli koledzy z Niemiec, od których w 1994 r. usłyszał, że jest wariatem, bo zamierza otworzyć biznes w Polsce.
Obczyzna
Już w czasie studiów w latach 70. na Politechnice Warszawskiej Olszewski nie był w stanie usiedzieć w Polsce. Wyjeżdżał – a to do Szwecji, by pracować w wytwórni płyt gramofonowych i zarobić na pierwszego fiata 1600, a to do Austrii, by dorabiać przy produkcji wafelków. Zawsze jednak wracał. W 1976 r. założył na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie warsztat samochodowy. – Mieścił się nieopodal bramy uniwersytetu. W sprawie miejsc parkingowych dogadałem się z siostrami wizytkami z pobliskiego kościoła – wspomina Olszewski w rozmowie z „Wprost". Naprawiał auta zachodnich marek, które jakimś cudem trafiły do Polski. Po części jeździł do Niemiec. Kiedy jechał w grudniu 1981 r., nie spodziewał się, że wróci dopiero po 10 latach. Ledwo wysiadł ze swojego fiata, gen. Jaruzelski ogłosił stan wojenny.
W styczniu 1982 r. znalazł pracę w berlińskich zakładach firmy Gottlob Auwärter GmbH, producenta neoplanów. Szybko ujawnił talenty inżynieryjne i równie szybko awansował. W 1985 r. był już dyrektorem fabryki.
O powrocie do Polski zaczął myśleć, gdy upadał komunizm, a ustawa ministra Wilczka zlikwidowała bariery dla prywatnego biznesu. W Niemczech świetnie zarabiał, ale czegoś mu brakowało. Jego żona Solange (Polka, imię dostała po córce George Sand, wieloletniej miłości Chopina, którego uwielbiali jej dziadkowie) do Polski wracać nie chciała. To ona odradziła mu powrót do Polski po wybuchu stanu wojennego. Do męża w Niemczech dołączyła we wrześniu 1982 r. By uzyskać paszport, wmówiła władzom, że musi się leczyć za granicą. Z wykształcenia lekarz stomatolog – zaczęła karierę uniwersytecką na Wydziale Stomatologii Dziecięcej.
Stomatolog za kierownicą
Olszewskiemu udało się w końcu przekonać ją do powrotu. Wrócili w 1994 r. On reprezentował w Polsce Neoplan. Sprzedał pierwszy w Polsce autobus niskopodłogowy. Potem zamówienia przychodziły jedno po drugim, jednak po 1995 r. import zza Odry przestał się opłacać ze względu na wprowadzenie wysokich ceł. To wtedy zaczął namawiać rodzinę Auwärterów do założenia w Polsce fabryki i wtedy też usłyszał, że jest wariatem.
Fabryka Neoplan Polska w Bolechowie ruszyła dzięki kredytowi udzielonemu przez ówczesny Bank Handlowy. Ani niemieckie banki, ani właściciele Neoplanu nie chcieli dać ani grosza. Biznes ruszył w 1996 r. Początki były trudne: Olszewski w zasadzie mieszkał w hali produkcyjnej. Spośród 36 zatrudnionych tylko on miał autobusowe prawo jazdy i mógł wykonywać jazdy próbne.
Dziś firma zatrudnia przy produkcji autobusów 1600 pracowników, a prezesem jest Solange Olszewska. Oddał stery żonie w 2008 r., sam został szefem rady nadzorczej. Takich zmian nie muszą konsultować z centralą Neoplanu, odkąd w 2000 r. odkupili ostatnie udziały niemieckiej firmy i stali się ich jedynymi właścicielami. Spółka zmieniła nazwę na Solaris Bus & Coach.
Teraz, zamiast importować autobusy z Niemiec, eksportują je tam. Mają już ponad 16 proc. niemieckiego rynku. Momentem przełomowym było zwycięstwo w przetargu na autobusy dla Berlina w 2004 r. Miasto zamówiło 240 sztuk.
Widać kobiecą rękę w funkcjonowaniu firmy. Zwłaszcza w jej wizerunku. Gdy w 1999 r. fabrykę opuścił pierwszy model polskiego autobusu Solaris (nazwę zaczerpnięto z powieści Lema), Solange wymyśliła jego znak rozpoznawczy: jamnika. Bo solaris jest niskopodłogowy jak jamnik, tani w eksploatacji i wierny – klientom.
Solange stworzyła też system motywacyjny dla pracowników – Solaris organizuje im zawody sportowe, spotkania integracyjne, wykłady, rozdaje gwiazdkowe prezenty. Działa również pracownicze przedszkole.
– Nasi pracownicy zarabiają o wiele więcej niż gdzie indziej w przemyśle motoryzacyjnym. Niedawne badania pokazują, że spośród spółek tej branży w Polsce to właśnie Solaris jest uznawany za najbardziej pożądanego pracodawcę, przed Toyotą i VW – mówi Olszewski. To żona przekonała go w 2005 r., by w poszukiwaniu kapitału zwrócić się do banków, zamiast – jak planował – wchodzić na giełdę. – Mieliśmy już gotowy prospekt emisyjny, ale dostaliśmy w końcu świetną ofertę kredytową. Gdybyśmy weszli na giełdę, zamiast prowadzić biznes wedle własnego uznania, musielibyśmy spowiadać się przed inwestorami z każdego ruchu – przyznaje Olszewski. 60 mln zł zysku rocznie to dla banku wystarczająca gwarancja, by udzielić wysokiego kredytu.
Solaris wciąż się rozwija. Pierwszy wprowadził na rynek autobus hybrydowy. Wyczuł, że trolejbusy nie odejdą w zapomnienie, i został jednym z największych producentów tych pojazdów w Europie. Pracuje nad nowym elektrycznym pojazdem. – Taki autobus musi ważyć o mniej więcej 2,5 tony mniej niż tradycyjny, żeby można było zmieścić w nim odpowiednio dużą baterię. Do produkcji wykorzystamy konglomerat materiałów naśladujący kształtem skorupę żółwia, jedną z najbardziej wytrzymałych konstrukcji spotykanych w przyrodzie – tłumaczy Olszewski.
Alkomat na życzenie
Produkując elektryczne i hybrydowe pojazdy, Solaris wykorzystuje ekologiczną koniunkturę, którą stwarzają unijni politycy. Firma ma nadzieję, że polityka klimatyczna zakładająca zmniejszenie emisji CO2 nie pójdzie w odstawkę. Drogie ekologiczne pojazdy nie sprzedają się jeszcze tak, jak powinny. Już zakup zwyczajnego autobusu jest ogromnym wydatkiem dla miejskich budżetów: 12-metrowy kosztuje ok. 200 tys. euro, a 18-metrowy – nawet 300 tys. euro.
Solaris nie walczy jednak z konkurentami tylko ceną. Spełnia dodatkowe wymagania. Autobusy miejskie zamówione przez Francuzów na życzenie związków zawodowych musiały mieć toalety, autobusy dla mieszkańców Dubaju – specjalne przedziały dla kobiet z dziećmi i filtry antypiaskowe, a autobusy wysyłane do Szwecji – alkomat dla kierowcy; jeśli urządzenie wykryje alkohol, uniemożliwia zapłon. Szwedzi tylko w zeszłym roku zamówili ponad 200 autobusów. Szwedzkie firmy Volvo i Scania w tym czasie sprzedały u nas w sumie osiem pojazdów (stan na koniec września 2009 r.).
Olszewski twierdzi, że to autobusy produkowane dla polskich miast są obecnie najnowocześniejsze. Po Swarzędzu na przykład jeżdżą solarisy z dostępem do bezprzewodowego internetu. Pierwsze takie na świecie. Teraz Olszewscy myślą o zwiększeniu sprzedaży dzięki nowemu autobusowi międzymiastowemu. Firma zaczęła też produkcję tramwajów Tramino. – Możliwe, że wejdziemy na rynek kolejowy i będziemy produkować pociągi elektryczne. Te plany są na razie tylko w mojej głowie, ale z reguły to, co w głowie, realizuję bardzo szybko – opowiada Olszewski. Dodaje jednak, że wobec wielu jego planów sceptyczna jest żona i jej zdanie często działa na niego jak zimny prysznic.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.