Najlepsza jest jednak rozmowa przy płocie, gdyż można ją w każdej chwili przerwać, skoro rozmówca jest po drugiej stronie. I tak będzie dalej mówił, ale ruszywszy do przodu, a mam z półtora kilometra do wsi, nie trzeba już słuchać i nie jest to niegrzeczne. Spotykam więc starszego sąsiada, który już i tak stoi oparty o płot i patrzy w dal. Najpierw naturalnie o pogodzie, o deszczu– kartofle gniją w ziemi, o grzybach – brak, o tym, że kradną drzewo w lesie – jakbyśmy obaj nie wiedzieli kto. Wreszcie zadaję moje pytanie i zostaję całkowicie zbity z pantałyku. – Ja – rzecze sąsiad – to na tego, co umarł. Zbaraniały odpowiadam: – Ale on umarł. – Umarł, nie umarł, ale brat żyje – mówi sąsiad i patrzy na mnie badawczo. Oddalam się powoli, bo nie mam dobrej odpowiedzi.
Dwieście metrów dalej spotykam jadącego na rowerze dalszego i młodszego (pięćdziesiątka) sąsiada. Zsiadamy obaj, obowiązkowe podanie ręki – ile razy dziennie byśmy się spotkali, zawsze trzeba podać rękę chłopu i nigdy babie, bo to byłoby erotycznie podejrzane. Jemu ziemniaki obrodziły, bo na górce, oferuje worek jako prezent, grzybów też nie widział, ale we wsi dziesięć kilometrów dalej zbierali maślaki, a o drzewie dyskretnie nie mówimy. Sąsiad małopitny, więc zamożny (związek między piciem a zamożnością jest całkowity) i poglądy ma silne. – Może Polski nie zbudowali – powiada – ale kto zbudował, tylko król Kazimierz (widać maturę!), he, he, pan też Król, ale mi się powiedziało? – To pan, panie Henryku, na Platformę? – A kto wie – odpowiada zagadkowo, ale widzę, że trafiłem.
Nad wieczorem zajeżdża hydraulik do drobnych napraw. To jeden z najinteligentniejszych obywateli w okolicy. Układa zręcznie pakuły na śrubunku i pyta mnie: – Czy oni całkiem zgłupieli? – Kto? – odpowiadam dla podtrzymania rozmowy, chociaż wiem, że jemu chodzi o tych z telewizji. – W tej telewizji – zaskoczenia nie ma – ile można o Gilowskiej? Ale PiS to się sam prosi. – O co prosi? – pytam. – Żeby przegrać – odpowiada. – Im to nawet będzie lepiej, bo nic robić nie będą musieli, a jak się rządzi, to trzeba robić, a jak się robi, to się urobi – wybucha lekko charkoczącym od papierosów śmiechem.
Następnego dnia w południe dnia powszedniego udaję się na zakupy samochodem. Przy piwie nikogo, bo w pracy, ale przy poczcie spore zgromadzenie. Zaskoczony pytam: – O co idzie? – Jakiś obcy przyjechał – mówi mi jeden ze strażaków w cywilu – i ulotki rozdaje. – Jakie ulotki? – A za Peselem (PSL). – To co, przecież… Przerywa mi: – Ale nie za naszymi z Peselu, tylko za jakimiś z miasta. A won z takim. Jak Pesel, to nasz. Ale poseł, każdy wie, o kogo chodzi, nie kandyduje od nas, tylko z Chełma. A co on mnie obchodzi? – odpowiada strażak, który budzi pewne moje zawodowe wątpliwości, bo cherlawy jakiś i ledwie mi do piersi sięga. – A pan za Peselem? – pytam z badawczej wnikliwości. – A za kim, jak w straży jestem? Patrzy na mnie jak na głupka i istotnie na głupka wychodzę.
Pod wieczór zainteresowało mnie piwo, więc udaję się do jednego z trzech odpowiednich sklepów (we wsi jest sklepów ogółem osiem), gdzie przy stolikach siedzą młodsi panowie i kulturalnie piją. Dłoni się naściskawszy, nie przysiadam, ale próbuję wzbudzić debatę. Prawie wszystkim podoba się Palikot. Niewinnie pytam dlaczego, nie oczekując jasnej odpowiedzi. A tu padają aż dwie. Bo klechom przykłada i bo zamożny, to znaczy nie idzie do polityki, żeby się nakraść. Jeden ze znajomych, skądinąd dobrze o poglądach wsi poinformowany, bo rankami dorabia jako listonosz, mówi, że baby to na Tuska, bo przystojny. Ogólna radość.
O PJN nikt nie słyszał, wytypować wygranego, jak widać, będzie trudno. Bo jeszcze ci, co po kościele. Ale obserwacja uczestnicząca przekonuje mnie do trzech tez: raz – w poglądach totalne zamieszanie, jak chyba nigdy przedtem; dwa – ludzie z punktu widzenia wyborów dzielą się na racjonalnych, tradycyjnych, emocjonalnych i szaleńców; trzy – wybory na wsi będą takie same jak w całym kraju, a jakie? Toć przecież widać.
Ani debaty, ani brak debat nie mają najmniejszego wpływu, ulotek nikt nie czyta, a na spotkania z kandydatami w pobliskim miasteczku przychodzi kilkanaście osób w nadziei na przekąskę. Najważniejsze – nie drażnić i nie prowokować do nowych zachowań. I to Platforma Obywatelska robi doskonale. – Najlepiej – powiada elektryk, który właśnie naprawił nam dzwonek – żeby było tak, jak jest. Dla umiarkowanego konserwatysty jest to stanowisko w pełni zadowalające.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.