I oczywiście twarożek, o którego formę wciąż spieraliśmy się w Madrycie. Czy ma być bardziej słodki, czy bardziej słony? Jak doprawiony? Tylko pieprzem czy może odrobiną dymki? A może całym mnóstwem szczypiorku? Ostatecznie wygrywała wersja słodko-słona, która swoim świeżym smakiem łagodziła wszelkie spory. W moim wyobrażeniu polskiego śniadania nie mogło zabraknąć trzyminutowego jajka na miękko albo ulubionej przeze mnie do dziś jajecznicy z kurkami, pomidorami i koperkiem. Niektórzy prosili jeszcze o kaszę mannę z sokiem wiśniowym, a ja zastanawiałam się, gdzie oni to wszystko mieszczą.
Później moje wyobrażenie polskiego śniadania zmieszało się z tradycją domu mojego pierwszego męża, Niemca. W jego rodzinnym domu panował cudowny zwyczaj przyrządzania na śniadanie krótkich konfitur z owoców, które opadły z drzewa poprzedniego dnia. Szybko smażone w ten sposób morele i śliwki oddawały nieprawdopodobną ilość smaku i zapachu, a kładzione na świeżo posmarowane masłem pieczywo zmieniały nasze śniadania w wykwintne uczty. Pieczywo było zawsze różnorodne i świeże, pamiętam, że najbardziej lubiłam bułeczki „z przedziałkiem". Jajka różnie – czasem na miękko, czasem w szklance, czasem nawet na twardo. Różnorodność składników i forma ich podania przypominały nieco śniadania ogródkowe, podczas których niekoniecznie wszystko się je, ale za to na wszystko patrzy się z prawdziwą przyjemnością.
Zwariowane śniadania jadałam w Katalonii. Gdy robi się chłodniej, Katalończycy rozpalają kominki, układają w nich ruszt i układają na nim pokrojony w pajdy świeży, duży, pszenny chleb. Grillują go prawie na twardo, po czym ścierają na nim odrobinę czosnku i całego, mocno dojrzałego pomidora. Do tego trochę oliwy z oliwek i wysoka kawa z mlekiem. Koniec śniadania. Tuż obok w Madrycie na śniadania zamiast grzanki jadało się kawałek słonej, ziemniaczanej tortilli, którą popija się bardzo, bardzo słodką kawą z mnóstwem mleka. Niewiele i dziwnie, prawda? Cóż, taki był smak śniadań moich madryckich studiów... Nadal go uwielbiam.
Wyjątkowo eleganckim, ale nieco trudnym początkiem dnia były dla mnie śniadania w krajach skandynawskich. Moje szwedzko- -duńskie poranne posiłki to gravad lax, czyli marynowany łosoś w towarzystwie lampki musującego sava, białe grzanki, ciemne pieczywo i wszystkie możliwe gatunki śledzi. Do tego mleko. Chyba jednak nie chciałabym jadać tak codziennie. Codziennie za to mogłabym jeść śniadania, które przygotowuje dla mnie mój mąż, gdy jestem w Kanadzie. Jego podstawą jest najcudowniejszy na świecie bajgiel z wędzonym łososiem z Alaski i serkiem Filadelfia, do którego rano w Kanadzie dodaje się kapary. Obok czeka pokrojony ananas, tak świeży, jakby ktoś zerwał go przed kilkoma minutami. Do tego grzanki z syropem klonowym, kawa, pomidory i mozzarella. Pomieszanie światów nad wyraz lekkie i przyjemne.
Nie mogę zrozumieć, dlaczego Anglicy ładują w siebie co rano białe kiełbaski, bekon, fasolę i ziemniaki. Jeśli śniadanie ma dodać energii i ochoty do życia, to znacznie lepiej zastosować hiszpański model bardzo wczesnego posiłku. Wracający z nocnych eskapad Hiszpanie raczą się bowiem pożywną, gęstą jak budyń czekoladą w towarzystwie churros i porros, czyli czegoś w rodzaju naszych racuchów, ale wyciskanych przez maszynkę do makaronikowych ciastek i smażonych na głębokiej oliwie. Posypuje się to cukrem pudrem, zjada i bez skrępowania dalej cieszy się życiem.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.