Przez pięć lat Krzysztof Bondaryk był najpotężniejszym człowiekiem służb, generałem niemal pięciotysięcznej armii funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Wśród polityków budził strach, krążyły legendy o tym, co i na kogo ma. Wydawał się wszechmocny i niewzruszalny, niczym filmowy Bond, którego nazwiskiem był od lat przezywany.
A jednak musiał odejść. Czy poszło o pewien dokument ze sprawy Amber Gold? A może o pewnego ministra, który chciałby w ABW wprowadzić swoje porządki? A może już nie dało się tuszować pewnej wojny w służbach specjalnych?
Jak śpiewa w najnowszym odcinku bondowskiej serii Adele: „This is the end…”.
Szorstko z premierem
Bondaryk nigdy nie był bohaterem bajki premiera. Sztywny, kostyczny, nigdy nie zabiegał o względy Donalda Tuska. W dodatku uważany był za człowieka bliskiego wiceszefowi PO Grzegorzowi Schetynie, co w otoczeniu Tuska potęgowało nieufność.
Według informacji „Wprost” po wyrzuceniu Schetyny z rządu na fali afery hazardowej jesienią 2009 r. premier zastanawiał się także nad pozbyciem się Bondaryka. Jednak ostatecznie się na to nie zdecydował. Tyle że od tego czasu plotki o dymisji były stałym rytuałem ich rzadkich zresztą kontaktów.
Taka szorstka kohabitacja trwała do połowy minionego roku, gdy wybuchła afera Amber Gold. Kluczowe było to, że w tle pojawiło się nazwisko premierowicza Michała Tuska, który pracował dla linii lotniczych OLT, finansowanych przez Amber Gold.
Według naszych rozmówców premier wpadł w furię, że ABW nie zapobiegła wybuchowi afery. Publicznie Tusk mówił, że informacje na temat piramidy finansowej dostał od Bondaryka zbyt późno. W odpowiedzi Bondaryk nakazał opublikowanie kalendarium działań swoich ludzi w sprawie Amber Gold. – Generał chciał się bronić po tym, jak Tusk publicznie zaatakował ABW – tłumaczy współpracownik Bondaryka.
W kalendarium kluczowa okazała się informacja, że Tusk i inni najważniejsi ludzie w kraju dostali ostrzeżenie od ABW 24 maja 2012 r. To rzuciło cień na premiera. Wyglądało na to, że gdy na początku czerwca, jeszcze przed wybuchem afery, Tusk urządził karczemną awanturę synowi i kazał mu się zwolnić z OLT, miał już wiedzę z ABW, że będą z tego kłopoty. Premier i jego rzecznik Paweł Graś musieli dokonywać ekwilibrystycznych wyczynów, by przekonywać, że Michał Tusk nie został ostrzeżony.
Wyrok na Bondaryka zapadł właśnie wtedy. Pozostał tylko termin i narzędzie egzekucji.
Narzędzie dość szybko się znalazło – odebranie ABW uprawnień śledczych. Premier uznał, że skoro ABW zawiodła go w sprawie Amber Gold, to nie potrzebuje uprawnień do prowadzenia samodzielnych śledztw i powinna zostać zamieniona w klasyczny kontrwywiad, czyli namierzanie szpiegów i terrorystów. Reszta – przekręty gospodarcze, przestępstwa mafijne, korupcja – powinny zostać przekazane do innych służb.
Bondaryk trzymał język za zębami. Jednak według informacji „Wprost” w prywatnych rozmowach nie krył rozgoryczenia planami Tuska. Do kluczowej rozmowy doszło między świętami a Nowym Rokiem. Według naszych informacji Tusk oznajmił Bondarykowi, że nie ma odwrotu od przygotowanych zmian. Bondaryk oświadczył, że to osłabienie ABW. I podał się do dymisji.
Do wybicia zębów ABW Tusk wyznaczył szefa MSW Jacka Cichockiego. To było zagranie w stylu premiera, który znakomicie wyczuwa i rozgrywa antagonizmy. A antagonizmów między Cichockim a Bondarykiem narosła przez lata cała masa.
W minionej kadencji, gdy Cichocki był koordynatorem służb specjalnych w kancelarii premiera, Bondaryk widowiskowo go ignorował. Pokazywał, że młody analityk z Ośrodka Studiów Wschodnich, bez doświadczenia w służbach specjalnych, nie jest dla niego partnerem.
Tyle że Cichocki nie okazał się kaprysem Tuska. W nowym rządzie niepomiernie wzmocnił swoją pozycję, bo zasiadł na fotelu szefa MSW. Na początku swojej ministerialnej kadencji Cichocki przebąkiwał, że chce sobie podporządkować ABW. Wówczas to Bondaryka śmieszyło, jak dziś widać – niesłusznie.
Najpierw rozporządzeniem Tuska ABW trafiła pod nadzór Cichockiego, a potem Cichocki został wyznaczony do przeprowadzenia zmian w uprawnieniach śledczych Agencji. Zmian, które – co nie było dla nikogo w rządzie tajemnicą – miały zmusić Bondaryka do dymisji.
Na ministerialnym stołku w Cichockim – grzecznym, wycofanym analityku – obudził się silny przywódczy temperament. Już wcześniej wyciął ze służb mundurowych tych, którzy mogliby uchodzić za silniejszych od niego – wiceszefa MSW Adama Rapackiego i komendanta głównego policji Andrzeja Matejuka.
Wojna w służbach specjalnych
Tyle że Cichocki ani jako koordynator specsłużb, ani szef MSW nie potrafił zapobiec coraz ostrzejszym konfliktom między służbami specjalnymi, w finale przeistaczającym się w otwartą wojnę na haki i przecieki. Najpierw CBA zainteresowało się niemal półmilionową odprawą, którą Bondaryk dostał, odchodząc z jednego z telekomów do pracy w ABW. To były jeszcze czasy, gdy CBA kierował związany z PiS Mariusz Kamiński, więc w Platformie powszechnie uznano to za jego polityczną rozgrywkę. Tyle że po wyrzuceniu Kamińskiego i obsadzeniu antykorupcyjnej specsłużby przez nominatów Platformy nic się nie zmieniło. Według informacji „Wprost” pod rządami Pawła Wojtunika CBA próbowało doprowadzić do postawienia Bondarykowi zarzutów paserstwa za to, że odchodząc ze wspomnianej firmy telekomunikacyjnej, wykupił na promocyjnych zasadach samochód służbowy. Konkurenci Bonda z CBA nie byli jednak w stanie przekonać do tego prokuratury. Bondaryk nie darował im tej historii, zionął do nich nienawiścią, oskarżał o partaczenie śledztw (choćby w sprawie korupcji sędziów w Sądzie Najwyższym) i przecieki do mediów.
Bondaryk miał na pieńku także z policją, z której wywodzi się większość funkcjonariuszy CBA. Szef ABW obarczał odpowiedzialnością za zaniedbania w sprawie Amber Gold właśnie policję, do której sygnały o finansowej piramidzie opartej na wyimaginowanym złocie dotarły znacznie wcześniej niż do ABW. Sądził także, że Komenda Główna Policji ponosi odpowiedzialność za to, że nie wykryła korupcyjnego eldorado policjanta Andrzeja M., szefa Centrum Projektów Informatycznych przy MSWiA, który podejrzewany jest o wymuszanie milionowych łapówek od firm informatycznych.
Wojna ABW z CBA i policją zaostrzyła się dramatycznie w ostatnich miesiącach. To w ABW można było usłyszeć, że są kompromitujące zdjęcia z alkoholowych imprez Pawła Wojtunika długo, zanim zasugerował to agent Tomek, dawna gwiazda CBA, dziś poseł PiS.
Kluczowe było to, że w tej wojnie za Wojtunikiem murem stanął rzecznik rządu Paweł Graś, człowiek w otoczeniu Tuska znacznie bardziej odpowiedzialny za pilnowanie pulsu specsłużb niż za informowanie mediów o pracach rządu. To Graś parł do wyrzucenia Bondaryka, z którym miał jeszcze dawne porachunki z początków minionej kadencji, gdy krótko zajmował stanowisko koordynatora specsłużb.
Taka wojna na dwa fronty – w sytuacji gdy Bondaryk stracił minimalne zaufanie Tuska, a Graś ma ciągły dostęp do premierowskiego ucha – musiała się zakończyć tak, jak się w minionym tygodniu zakończyła.
Graś jest zblatowany z kierownictwem CBA, zwłaszcza z wiceszefem tej służby Maciejem Klepaczem – dlatego to dziś jeden z mocnych kandydatów na nowego szefa ABW.
Poza Klepaczem i jego szefem Pawłem Wojtunikiem na politycznej giełdzie wymieniany jest jeszcze szef policyjnego Centralnego Biura Śledczego Adam Maruszczak.
Szans raczej nie ma obecny wiceszef ABW Dariusz Łuczak, który po odejściu Bondaryka będzie pełnił obowiązki szefa Agencji. Jest za bardzo związany z „Bondem”.
Wyrzynające się hordy
Jaki krajobraz zostawia po sobie Bondaryk? Przede wszystkim uspokoił sytuację w ABW, jako pierwszy szef tej specsłużby nie przeprowadził masowej wycinki poprzedników. Przez lata to była zmora specsłużb – wyrzynające się wzajemnie polityczne hordy. Nie kierował się politycznymi kryteriami w swoich decyzjach personalnych. Dzięki temu do dziś w ABW można znaleźć i oficerów, którzy trafili do ABW w czasach SLD, i dawnych znajomych Antoniego Macierewicza.
Inna sprawa, że przez pięć lat rządów ABW nie wykryła żadnej poważnej afery w kręgach władzy. Najpoważniejsze skandale – afera hazardowa czy afera stoczniowa – zostały ujawnione przez CBA jeszcze w czasach Mariusza Kamińskiego. ABW okazała się służbą od afer niepolitycznego kalibru, do czego, paradoksalnie, wykorzystywała właśnie uprawnienia śledcze.
Jednak tak naprawdę ostateczna ocena Bondaryka najbardziej zależeć będzie od tego, jaki okaże się jego następca.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.