Seksafera z Fibakiem w tle to bardzo smutna, ale i ważna sprawa, bowiem od czasów Rywina nie mieliśmy afery, która by stawiała tak mocno pytanie o jakość naszego estabilshmentu, jego poczucie bezkarności i wszechmocy. Przez lata wiedziano, że coś jest na rzeczy. Kiedy w 1996 r. jechałam na swój pierwszy festiwal do Cannes jako dziennikarka (wtedy TVP 1), usłyszałam od swojego szefa: „Tylko uważaj na imprezy z Fibakiem”. Byłam zdziwiona, o co chodzi, bo dla mnie był kolekcjonerem sztuki. Rok później wybuchła afera obyczajowa, w której bohaterami byli m.in. Wojciech Fibak i Robert De Niro. Polski tenisista, odkąd wszedł na kort i wygrał pierwszy turniej tenisowy, nie jest już osobą prywatną, tylko publiczną. W dodatku łączy kilka światów: politykę, sport, biznes i show-biznes. Dlatego jeśli zarzuty okażą się prawdziwe, nie da się tu zbyt wiele zamieść pod dywan. Sęk w tym, że nie tylko Fibak, ale i show-biznes oraz media mają w tej sprawie wiele za uszami. Niedawno mój przyjaciel, który pożegnał się z dziennikarstwem, powiedział mi wprost: „Jak to dobrze, że już nie muszę promować prostytutek”.
Opisana we „Wprost” sprawa może rozpocząć ważną dyskusję, której nie mieliśmy. Dyskusję o jakości naszych „elit” i bezkarności, na którą się im pozwala. Gdyby anonimowy Kowalski załatwiał w ten sposób interesy, poszedłby „w dyby”. Kiedy jest podejrzenie, że robi to ktoś ze świecznika, mówi się o ofierze, szczuciu i zasługach dla Polski. To bardzo smutne, bo podobno żyjemy w kraju, w którym wobec prawa jesteśmy równi. Podobno...
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.