Miller do ekonomii miał stosunek nieco lekceważący. Idąc do wyborów, przypuszczał zapewne, że usunięcie ewidentnych nonsensów, które w końcowej fazie rządzenia masowo produkowała AWS, pozwoli przynajmniej przywrócić Polskę na ścieżkę wzrostu, a może nawet odnieść sukces gospodarczy. Dlatego zgodnie z recepturą "kuchni na winie", kto się nawinął, to wpisywał do tez programowych SLD różne "bardzo mądre postulaty". Tworzone według prostej zasady: ma być inaczej niż robili poprzednicy.
Ucieczka przed katastrofą
"Inaczej" w wydaniu tytularnych socjaldemokratów przybrało konkretny kształt po przejęciu władzy. Wtedy okazało się, że faktycznie realizowany program sprowadza się do abolicji podatkowej, darowania długów wobec budżetu i ZUS (głównie państwowym molochom), likwidacji kas chorych i zastąpienia ich scentralizowanym Narodowym Funduszem Zdrowia, wprowadzenia nowego podatku winietowego, wyrzucenia kilku miliardów złotych na produkcję biopaliw, powstrzymania prywatyzacji i powiększenia skali ręcznego sterowania gospodarką. Do tego dochodziło nieśmiertelne żądanie poluzowania polityki monetarnej i radykalnego (o 3-5 proc.) obniżenia stóp procentowych. Pod koniec ubiegłego roku dodano kuriozalny postulat dodrukowania pieniędzy i sfinansowania przez NBP deficytu budżetowego. Niezależni ekonomiści z niedowierzaniem kręcili głowami i przestrzegali, że jest to najkrótsza droga do katastrofy gospodarczej.
I ekonomiści wykrakali! Gospodarka wprawdzie powoli wychodzi z fazy stagnacyjnej, ale ożywienie jest bardzo mikre (ciągły spadek inwestycji i produkcji budowlanej - w I kwartale 2003 r. o 18 proc.) i nie wiadomo, na ile trwałe. Nowe miejsca pracy nie powstają, a dziura budżetowa swoimi rozmiarami przypomina tę, którą zostawił Jarosław Bauc. Jednocześnie praktyka pokazała, że większość cudownych pomysłów ministrów rządu Millera jest niewykonalna lub przynosi skutki odwrotne do zamierzonych. Szczególnie wyraźnie widać to w ochronie zdrowia - totalne bankructwo grozi najlepszym placówkom leczniczym. Co więcej, dość podobna jest sytuacja w tych państwach, które - jak Niemcy - mają bogate tradycje gospodarki socjaldemokratycznej i które przed laty stawiane były przez SLD za wzór.
Socjaldemokrata, czyli liberał
Miller chętnie odwołuje się do doświadczeń europejskiej socjaldemokracji. Ta przez lata widziała świat jako konstrukcję prostą na wzór cepa. Jest konflikt kapitału i pracy, jest wyzysk, potrzeba więc państwa opiekuńczego i silnej redystrybucji podatkowej. A nawet więcej. Jeszcze w 1983 r. brytyjska Partia Pracy w swym manifeście wyborczym broniła nacjonalizacji całych gałęzi przemysłu, barier celnych, kontroli rynków finansowych itd. W kręgach ekonomistów ten socmanifest został określony jako "najdłuższy list pozostawiony przez samobójcę" - ten oczywisty fakt bardzo powoli docierał do zwolenników "sprawiedliwości społecznej".
Jeszcze w połowie lat 90. Tony Blair i Gerhard Schröder pisząc słynny "Manifest socjaldemokratyczny" ("Trzecia Droga/Nowy Środek"), robili bardzo niewdzięczny szpagat. Niby podkreślali rolę rynku i potępiali interwencję państwa, lecz ciągle jeszcze pozostawali w niewoli mitów o trzeciej drodze i kalamburów typu: "gospodarka rynkowa - tak, rynkowe społeczeństwo - nie". Okazało się jednak, że szpagat jest pozycją bardzo niewygodną, a gospodarka w szpagacie nie chce się rozwijać. Przy ciągle podnoszonych podatkach i rosnących wydatkach budżetowych bezrobocie zwiększało się w Niemczech z kwartału na kwartał, a chimeryczny wzrost gospodarczy od ubiegłego roku całkowicie zanikł.
I tak w obliczu katastrofy współtwórca manifestu stał się autorem projektu reformy "krwawo-liberalnej". Nagle "pierwszy socjaldemokrata Europy" Gerhard Schröder na zjeździe SPD forsuje "Agendę 2010", przewidującą zmniejszenie świadczeń dla bezrobotnych, redukcję bezpłatnych świadczeń medycznych oraz rozluźnienie gorsetu przepisów krępujących przedsiębiorców. Nagle socjaldemokratyczny rząd Niemiec stwierdza, że ratowanie gospodarki wymaga cięć budżetowych. Zaproponowano więc obniżenie tzw. trzynastki i likwidację Urlaubsgeld dla urzędników państwowych, zmniejszenie grupy uprawnionych do zasiłku wychowawczego, likwidację dotacji do budowy domów, zmniejszenie ulgi podatkowej z tytułu dojazdu do pracy, redukcję dotacji do wydobycia węgla kamiennego, zmniejszenie dotacji do paliwa dla rolników i zawieszenie waloryzacji emerytur. Jednocześnie okazało się, że możliwa jest powszechna obniżka podatku dochodowego o 10 proc.
Kanclerzowi Schröderowi basuje wódz czeskich socjaldemokratów, premier Vladimir �Spidla. Mimo tylko jednogłosowej przewagi w parlamencie nie waha się grozić dymisją, jeśli zostanie odrzucony jego projekt redukcji deficytu budżetu przez obniżkę emerytur, zahamowanie podwyżek w sferze budżetowej i redukcję świadczeń społecznych połączoną z obniżeniem z 31 proc. do 24 proc. stawki podatku od firm.
Dwa scenariusze Millera
Miller na razie jeszcze trwa w szpagacie. Już nie wierzy cudotwórcom i dostrzega oczywisty fakt, że ożywienie gospodarki wymaga równoczesnego zmniejszania deficytu budżetowego oraz obniżenia ciężarów fiskalnych. Już widzi, że tzw. reforma służby zdrowia była robiona przez Mariusza Łapińskiego przy bardzo wąskim (żeby nie powiedzieć jednostkowym) rozumieniu interesu społecznego. To wszystko już Miller wie. I wie także, że może zwyciężyć jedynie wtedy, gdy zostanie krwawym socjaldemokratycznym liberałem.
Tyle że Miller wie również, iż zmarnował dwa lata, więc owoce zwycięstwa mogą przyjść za późno. Dlatego dostrzega też zalety strategii konkurencyjnej: grania na czas. Utrzymywania deficytu budżetowego na najwyższym możliwym poziomie i tak długo, jak się da. W ten sposób nie odbierze się nikomu jego przywilejów i - być może - utrzyma gospodarkę w sztucznie pobudzanym kilkuprocentowym ożywieniu.
Im gorzej, tym lepiej
Rząd Millera ma jednak coraz mniej wiary w to, że zachowawcza strategia zminimalizuje wyborczą klęskę. Gospodarka, stan finansów państwa, jakość usług publicznych - to wszystko jest w stanie tak fatalnym, że taktyka przeczołgania się do wyborów przy drobnych korektach może tylko zwiększyć rozmiary porażki. Ta strategia stosowana wcześniej przez rząd Buzka doprowadziła AWS do sromotnej klęski w wyborach. Na podobne rozwiązanie ani Miller, ani SLD pozwolić sobie nie mogą. Miller jest człowiekiem bardzo ambitnym. Wielokrotnie dawał dowody, że nie interesują go remisy czy honorowe porażki. Zwłaszcza że przy narastaniu w łonie SLD krytyki i powolnym kształtowaniu się antymillerowskiej opozycji wynik remisowy może się przerodzić w osobistą klęskę premiera.
Rośnie prawdopodobieństwo, że Miller zdecyduje się na ucieczkę do przodu. Już obniżono podatek CIT - z 27 proc. do 19 proc. I choć rzeczywista stopa zwrotu podatku CIT wynosiła w Polsce 23,7 proc. (z powodu ulg - obecnie zlikwidowanych), to obniżka i tak jest istotna. Uproszczono i skrócono procedurę rejestrowania nowych firm. Wiele wskazuje na to, że rząd rzeczywiście wprowadzi podatek liniowy. Niedawno Ministerstwo Zdrowia zapowiedziało wprowadzenie współfinansowania drobnych usług medycznych przez pacjenta - to pierwszy krok do prywatyzacji służby zdrowia. Wszystkie te kroki rząd Millera musiał podjąć, bo nie można było dłużej czekać. Skutki tchórzliwej polityki gospodarczej dały o sobie znać wcześniej, niż się tego Miller spodziewał. To paradoks, ale tylko na tym zyskamy, bo zmiany będą procentować w przyszłości. Miller może zatem całkiem nieźle skończyć.
Manifest socjaldemokratyczny Trzecia Droga/Nowy Środek W przeszłości: dążenie do sprawiedliwości społecznej było czasem mylone z narzucaniem równości. Wysiłek i odpowiedzialność nie były należycie nagradzane, socjaldemokracja zaś zaczęła się kojarzyć z miernością i konformizmem, a nie z uznaniem dla twórczości, różnorodności i perfekcji. Niepomiernie rosły koszty pracy.
|
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.