Wojnę ogłosił sułtan turecki Mehmed V, który był jednocześnie kalifem, najwyższym rangą przywódcą religijnym muzułmanów. Dżihad miał być skierowany przeciw państwom ententy - Wielkiej Brytanii, Francji i Rosji. Muzułmanie na całym świecie mieli wzniecić rebelię przeciw obywatelom i instytucjom tych państw. Anglików i ich sojuszników czekała krwawa rzeź.
Wezwanie do dżihadu musiało być dużym zaskoczeniem dla poddanych sułtana. Nakaz zbrojnej obrony islamu niemal popadł w zapomnienie - czasy gwałtownych starć religijnych między chrześcijanami i muzułmanami skończyły się kilka stuleci wcześniej. Ani podczas wojen z państwami bałkańskimi, ani podczas walk z Rosją sułtan kalif nie wzywał do dżihadu. Pewnie nie zrobiłby tego i w 1914 r., gdyby nie naciski Niemiec.
Islamiści Herr Oppenheima
Tuż po wybuchu I wojny światowej niemiecki resort spraw zagranicznych utworzył Służbę Tłumaczeń i Wywiadu dla Krajów Orientu, zwaną później w skrócie Wywiadem na Orient. Jego siedziba mieściła się początkowo w Berlinie przy ulicy
Mauerstrasse 45/46, a następnie Tauentzienstrasse 19a. Trzon służby tworzyło piętnastu niemieckich orientalistów i językoznawców, dwudziestu muzułmańskich cudzoziemców oraz jedenastu tłumaczy. Wywiadem kierował Max von Oppenheim, Żyd koloński i znawca Bliskiego Wschodu, który wcześniej przez trzynaście lat pracował w niemieckim konsulacie generalnym w Kairze, a potem rozpoczął karierę archeologa w Turcji. Oppenheim doskonale znał świat islamu i to on postanowił wykorzystać religijne nakazy Koranu w politycznym interesie Niemiec.
We wrześniu 1914 r. Oppenheim przedstawił rządowi niemieckiemu 136-punktowe memorandum (dokument stał się szybko podstawą niemieckiej polityki wschodniej), które było planem wywołania rewolucji islamskiej na ziemiach od Maroka po Indie. Były to w większości terytoria kontrolowane przez państwa ententy - chodziło zatem o zasianie fermentu na tyłach wroga. Zdaniem Oppenheima, tylko dżihad mógł zjednoczyć przeciw entencie Arabów, Berberów, Persów, Kaszmirczyków, Kirgizów oraz wiele innych muzułmańskich ludów Azji i Afryki.
Niemiec, Turek, dwa bratanki
"Niech sułtan i 300 mln muzułmanów rozproszonych po świecie, którzy uznają w nim kalifa, wiedzą, że niemiecki cesarz będzie waszym przyjacielem po wsze czasy!" - wołał Wilhelm II w Damaszku podczas triumfalnego objazdu imperium osmańskiego w 1898 r.
Niemcy mieli pecha w rozgrywce kolonialnej mocarstw toczonej na przełomie XIX i XX wieku, ciągle spóźniali się na podział łupów. Za późno zwodowali silną flotę, za późno zbudowali prężny przemysł, który mógłby zasypać kolonie tanimi towarami. Na mapie świata zrobiło się ciasno, ale kanclerz Bismarck dostrzegł lukę, którą należało jak najszybciej wykorzystać. Była nią Turcja - mocarstwo panujące niegdyś nad rozległymi ziemiami w Azji, Afryce i Europie, które w XIX wieku stało się kolosem na glinianych nogach. Berlin postanowił to wykorzystać.
Przemówienie Wilhelma zapoczątkowało niemiecką penetrację imperium osmańskiego. Niemcy zdobyli koncesję na budowę kolei ze Stambułu do Angory (dziś Ankara), a następnie na przedłużenie linii do Bagdadu. Armię sułtana zasilili instruktorzy dowodzeni przez generała Otto Limana von Sandersa. Dzięki niemieckiemu sprzętowi wojskowemu unowocześniono armię, a dostawy obrabiarek z Hamburga i Bremy dały początek nowoczesnemu przemysłowi zbrojeniowemu. Niemcy stworzyli też turecki system łączności telegraficznej i lotnictwo, pomogli w budowie nowych fortyfikacji oraz mostów.
Turcja, która uchodziła w Europie za bezradnego kolosa, zmieniła się w groźną bestię. Gdy w 1914 r. Niemcy popchnęli Turków do wojny, Oppenheim podsunął cesarzowi Wilhelmowi chytry pomysł wykorzystania pozycji, jaką sułtan miał wśród wyznawców islamu.
Wilhelm się przeliczył
Dżihad przeciwko państwom ententy mógł być dla nich poważnym zagrożeniem. Zarówno Francja, jak i Wielka Brytania miały wiele kolonii zamieszkanych przez muzułmanów. Wybuch rebelii mógłby doprowadzić do chaosu i związać część sił obu mocarstw w beznadziejnych walkach partyzanckich poza Europą. O to właśnie chodziło Niemcom.
Wilhelm podchwycił ideę ogłoszenia dżihadu. Namówił sułtana, by ogłosił świętą wojnę. Ku zdumieniu Niemców, wezwanie nie spowodowało wybuchu rewolucji islamskiej. Właściwie w ogóle przeszło bez echa, jeśli nie liczyć wydarzeń z wiosny 1915 r., gdy kolumny Ormian pędzone przez turecką żandarmerię na pustynię syryjską zostały zmasakrowane przez Kurdów. Prości górale zrozumieli świętą wojnę dosłownie, jako wezwanie do wymordowania chrześcijan. Skąd mieli wiedzieć, że sułtan, wzywając do dżihadu, ugiął się pod presją chrześcijańskich Niemiec, które chciały wywołać powstanie muzułmanów przeciwko Wielkiej Brytanii i Francji?
Gdy okazało się, że autorytet kalifa jest zbyt mały, by wzniecić wojnę religijną, Niemcy postanowili zmodyfikować swój plan. Oppenheim - wysłany wiosną 1915 r. do Stambułu - i jego następcy: Karl Schabinger von Schowingen i Eugen Mittwoch, wydali majątek na wydrukowanie ton ulotek, plakatów, broszur i kilkudziesięciu pism w kilkunastu językach. Cała ta makulatura miała uświadomić muzułmanom, jak wielkim złem jest chrześcijański Zachód - no, może z wyjątkiem Niemiec.
Z materiałów propagandowych przygotowywanych w Berlinie korzystało ponad 260 gazet w Azji i Europie. Niemieckie samoloty zrzuciły na linii frontu miliony adresowanych do muzułmanów ulotek, w których przedstawiano cesarza Wilhelma jako jedynego prawdziwego przyjaciela wyznawców islamu i nawoływano do buntu. Wydrukowano je w jedenastu językach azjatyckich i afrykańskich oraz w dziewięciu europejskich. Tylko w 1915 r. przeznaczono na ten cel 2,5 mln marek.
Cesarz Wilhelm II zapowiedział, że muzułmanie służący w armii rosyjskiej, brytyjskiej i francuskiej nie będą uważani za wrogów. I rzeczywiście, muzułmańskich jeńców przewożono do luksusowych obozów Zossen i Wünsdorf, gdzie namawiano ich do wstępowania do islamskich oddziałów organizowanych w Turcji. Właśnie w Wünsdorf zbudowano pierwszy na ziemiach niemieckich meczet. I to nie byle jaki - jego minaret miał 27 m wysokości. To był osobisty dar Wilhelma II.
Dżihad przeciwko Mekce?
Poza propagandą podejmowano także bardziej konkretne działania. Do Turcji płynęły niemieckie działa, karabiny maszynowe i sukna na mundury. Do 1918 r. w imperium osmańskim przebywało już 800 niemieckich oficerów i 20 tys. żołnierzy. Generał Liman von Sanders, szef niemieckiej misji wojskowej, został generalnym inspektorem armii tureckiej, Bronsart von Schellendorf szefem sztabu głównego, a generał von der Goltz dowódcą VI armii walczącej z Anglikami w Mezopotamii. Za ludźmi i sprzętem szły pieniądze, pod koniec wojny dług Turcji wobec Niemiec sięgał 300 mln marek.
Wszystko na próżno. W obozach Zossen i Wünsdorf spośród 32 tys. muzułmańskich jeńców zwerbowano ledwie 2 tys. chętnych do wzięcia udziału w dżihadzie. Wezwania kalifa posłuchali tylko Kurdowie i Azerowie, którzy skorzystali z okazji, by zmasakrować i ograbić chrześcijańskich sąsiadów. Nie wywarło ono za to wrażenia na Persach i muzułmanach indyjskich, nie zbuntowali się Arabowie. Oppenheim i niemieccy "twórcy dżihadu" nie wzięli pod uwagę jednego - większość ludów muzułmańskich nienawidziła Turków i nie miała zamiaru, nawet pod sztandarem proroka, iść wspólnie z nimi na jakąkolwiek wojnę, choćby kalif (też Turek) uznał ją za najświętszą.
"Niemiecki dżihad" został ostatecznie pogrzebany w świętym mieście muzułmanów - Mekce, gdy rządzący nią emir Husajn sprzymierzył się z Wielką Brytanią i wezwał Arabów do wojny z Turcją. W oddziałach emira walczył słynny Lawrence z Arabii. Do końca wojny Mekka była centrum antytureckiego powstania. W takiej sytuacji plany Niemców musiały spalić na panewce. Dżihad przeciwko Mekce? Na to nie dał się nabrać żaden muzułmanin.
Konsekwencje "niemieckiego dżihadu" ujawniły się znacznie później, wraz z narodzinami terroryzmu w drugiej połowie XX wieku. Wtedy okazało się, że Niemcy przebudzili upiora świętej wojny, który - gdyby nie wojenne ambicje cesarza Wilhelma - prawdopodobnie dziś byłby tylko złym wspomnieniem z czasów średniowiecza.
DŻIHAD, święta wojna, ma w teologii muzułmańskiej dwa znaczenia. "Wielki dżihad" to doskonalenie się duchowe człowieka, a "mały dżihad" jest walką zbrojną w obronie islamu lub w celu jego szerzenia. Dżihadem nie może być wojna między muzułmanami, ale wyłącznie między muzułmanami a niewiernymi. W średniowieczu dżihad ogłaszano wielokrotnie, przede wszystkim podczas wypraw krzyżowych, w następnych wiekach także w czasie podbojów tureckich w Europie. Do świętej wojny nawoływał kalif, a gdy jego władza osłabła, mógł to zrobić także inny autorytet religijny, na przykład ulem Mekki (strażnik prawa i religijnej tradycji) lub mufti (przywódca muzułmanów w danym kraju). Nie każdy muzułmanin musiał się takim wezwaniom podporządkować, bo nie każdy musiał uznawać autorytet dostojnika religijnego. Dziś termin dżihad jest nadużywany, zarówno przez media zachodnie, które określają tym mianem każdą islamską aktywność zbrojną, jak i przez fundamentalistów muzułmańskich ogłaszających świętą wojnę bez upoważnienia uznanych autorytetów religijnych. |
Kto prowadzi Świętą wojnę Współcześnie do dżihadu odwołują się dziesiątki radykalnych ugrupowań fundamentalistycznych działających w różnych częściach świata. W Palestynie są to Islamski Dżihad i Hamas, walczące z izraelską okupacją, w Egipcie Dżihad, uznający, że władze tego kraju sprzeniewierzyły się islamowi. Na Filipinach ugrupowanie Abu Sajef, walczące o niepodległość zamieszkanej przez muzułmanów południowej części wyspy Mindanao. W Libanie do 2000 r. - kiedy ten kraj opuściły wojska izraelskie - dżihad prowadził szyicki Hezbollah. Al-Kaida Osamy bin Ladena nieustannie wzywa do świętej wojny przeciwko Ameryce i jej sojusznikom. Każde z tych ugrupowań deklaruje dżihad w swoim imieniu, zatem muzułmanie nie muszą się tym wezwaniom podporządkowywać. Większość muzułmańskich teologów traktuje dżihad bardzo ostrożnie i nie szermuje hasłem świętej wojny. |
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.