Aleksander Kwaśniewski i Wojciech Jaruzelski 9 maja podrepczą karnie za rydwanem triumfalnym Władimira Putina
To jest normalne, że nie gadasz z bandytami,/ Nie zapraszasz ich do domu, nie odwiedzasz ich sam. (...) W imię imperialnych bredni to pomysł nieprzedni,/ Nie tłumaczy tego święto ani dzień powszedni. (...) Bardzo to niesmaczne, że i cała ta afera,/ Kto ma jechać, a kto nie, rozmiary przybiera". To słowa piosenki Kazika Staszewskiego "Łysy jedzie do Moskwy" z 1995 r. Dziesięć lat temu chodziło o to, czy Józef Oleksy, ówczesny premier, powinien jechać do Moskwy, gdy ta dopuszcza się ludobójstwa na Kaukazie. Teraz Kazik mógłby napisać piosenkę "Olo jedzie do Moskwy". Kogo 9 maja będzie reprezentował w Moskwie Aleksander Kwaśniewski? Jedną trzecią Polaków - wynika z sondażu Pentora dla "Wprost". 45,8 proc. badanych uważa bowiem, że jedzie on tam tylko we własnym imieniu, a zaledwie 34,5 proc. jest zdania, że będzie reprezentował także ich.
Na marmurowej trybunie z napisem "Lenin" 9 maja w Moskwie staną obok siebie prezydent Kwaśniewski i generał Jaruzelski. Oficjalnie deklarowanym powodem ich podróży jest zabieganie o to, by Rosja życzliwie spojrzała na Polskę i nie rozgłaszała po świecie, że Warszawa jest skażona antyrosyjską fobią. Podobno Kwaśniewski i Jaruzelski chcą powiedzieć Rosjanom prawdę o ich historii. W istocie podrepczą karnie za rydwanem triumfalnym Władimira Putina.
W maju 1856 r. do Warszawy przyjechał z wizytą car Aleksander II. Liberałowie ówczesnej Europy kochali go tak samo jak 130 lat później Gorbaczowa. Miał to być przecież liberał i reformator, jakże odmienny od poprzednika, krwawego satrapy Mikołaja I. Polacy wystąpili do niego z uniżoną petycją, by przywrócił autonomię Królestwa Polskiego i powściągnął bezczelną samowolę czynowników. Odpowiedź cara była lodowata: "Co zrobił mój ojciec, zrobił dobrze. Niczego zmieniać nie zamierzam. Szczęście Polski zależy od całkowitego złączenia się z ludem mojego cesarstwa. Żadnych złudzeń, panowie". Warto posłuchać rady cara. Bo relacje Polski z Rosją zostały zdominowane przez złudzenia albo zwykłe zakłamanie historii.
MIT PIERWSZY - naturalni sojusznicy
Groźnym złudzeniem jest przekonanie, że przyjazne stosunki polsko-rosyjskie zależą od dobrej woli i rezygnacji z "drażnienia Rosji". Publicyści i politycy (zapewne w części pracujący na rosyjskie zamówienie) prześcigają się w zapewnianiu, iż naturalna przyjaźń polsko-rosyjska została tylko chwilowo zaburzona przez nasze niemądre gesty, ale przecież my, "bracia Słowianie", zawsze byliśmy sojusznikami i nic nas nie rozdzieli. Trzeba tylko porzucić rozmowę o historii i "wybrać przyszłość". Zamiast się boczyć, prezydent Kwaśniewski z generałem Jaruzelskim powinni stanąć karnie na mauzoleum Lenina i przyjąć rosyjską wizję historii.
Komunistyczna propaganda wmawiała nam przez dziesięciolecia, że Rosja i Rosjanie byli w całej naszej historii sojusznikami Polski, z przerwami na nieliczne wojny (najczęściej wynikające z obcego poduszczenia, a nie z polskiego interesu). Mityczne pułki smoleńskie wspierające Jagiełłę pod Grunwaldem stały się symbolem rzekomego braterstwa broni, trwającego nieustannie aż po czasy II wojny światowej. Tymczasem nawet pobieżna analiza historii wskazuje na coś zupełnie odmiennego. Trudno w dziejach niepodległej Polski znaleźć jakiś okres współpracy z Rosją. Co więcej, istniał zasadniczy i ten sam na przestrzeni dziejów konflikt interesów. Konflikt o obszar dzisiejszej Białorusi, Ukrainy, państw bałtyckich i Mołdawii.
Zaangażowanie się Polski w poparcie "pomarańczowej rewolucji" na Ukrainie, nasza aktywna rola we wprowadzaniu do NATO Litwy, Łotwy i Estonii przypomniały, że konflikt ten istnieje nadal. I nawet gdyby Aleksander Kwaśniewski przyjechał do Moskwy z portretem Stalina w klapie, nic się nie zmieni, póki nie porzuci on mrzonek o partnerstwie z Ukrainą. Nawet w czasach Borysa Jelcyna, który szczerze pragnął pojednania rosyjsko-polskiego, próby współpracy polsko-ukraińskiej budziły alergiczne reakcje na Kremlu. Podstawowym motywem, który skłonił Jelcyna do słynnej deklaracji, że nie ma nic przeciwko wejściu Polski do NATO, było przekonanie, iż oddali to możliwość ścisłej współpracy pomiędzy Warszawą a Kijowem. Tenże Jelcyn nie omieszkał odtworzyć prezydentowi Ukrainy nagranych sekretnie taśm z rozmów z Lechem Wałęsą, podczas których była mowa o tym, że priorytetem Polski jest Zachód, a nie Ukraina.
Wsparcie dla prozachodnich tendencji na Ukrainie i Białorusi zawsze powodowało niezadowolenie Moskwy. Dopuszczano tylko fasadowe gesty przyjaźni między Aleksandrem Kwaśniewskim a Leonidem Kuczmą, wiedząc doskonale, że ten były dyrektor fabryki rakiet atomowych nie dokona politycznego zwrotu na Zachód. Po "pomarańczowej rewolucji" w Kijowie stan chłodnego pokoju polsko-rosyjskiego przeszedł w fazę zimnej wojny. Wojny, która w relacjach polsko-rosyjskich jest stanem normalnym.
MIT DRUGI - cywilizacyjna bliskość
Złudzeniem uparcie pieszczonym przez partię moskiewską w Polsce jest przekonanie o bliskości cywilizacyjnej naszych narodów. Samuel Huntington przypomina: "Cywilizację prawosławną, której ośrodkiem jest Rosja, od Zachodu odróżnia bizantyjski rodowód, odrębna religia, dwieście lat panowania tatarskiego oraz ograniczony kontakt z tak ważnymi dla Zachodu zjawiskami, jak renesans, reformacja i oświecenie". Spór między Polską a Rosją jest głębokim konfliktem cywilizacyjnym. Z jednej strony stają indywidualizm, poszanowanie własności prywatnej i demokracja, a z drugiej kolektywizm i upaństwowienie wszystkiego - "do duszy ludzkiej włącznie", jak zapisał w swoich dziennikach Jan Lechoń. Rodzące się demokracje Zachodu, śladem konstytucji Stanów Zjednoczonych, deklarowały "My, naród...". Pierwsza konstytucja rosyjska ("Prawa podstawowe imperium"), nadana przez cara po rewolucji 1905 r., mówiła tymczasem: "Najwyższa władza samodzierżawna należy do cesarza Wszechrosji. Podporządkowanie się jego władzy jest nakazem sumienia, nie zaś strachu. Sam Bóg tak nakazuje". I choć zmieniały się nazwy cesarza - był sekretarzem generalnym partii komunistycznej, potem prezydentem - zasada pozostaje głęboko zapisana w rosyjskim systemie politycznym. Podobnie zresztą jak spojenie władzy duchownej ze świecką, także obce kulturze Zachodu. Z tego spojenia wynikła rażąca obserwatorów nieobecność prezydenta Rosji i patriarchy Aleksego II na pogrzebie Jana Pawła II.
Kiedy Piotr I, wzór i ulubiona postać historyczna Władimira Putina, likwidował urząd patriarchy, przekazując władzę w Cerkwi Świętemu Synodowi, argumentował: "Ludzie prości, widząc jednego władcę Cerkwi, sądzą, że jest on drugim gosudarem obok monarchy, a co więcej, że Cerkiew to inne, całkiem odrębne i lepsze państwo. Serca proste demoralizują się do tego stopnia, że w jakiejkolwiek sprawie oglądają się na swego pasterza, a nie na władcę". Jeśli zamienić słowo "Cerkiew" na "Jukos", a "patriarchę" na "prezesa", to otrzymamy argumentację, która sprawiła, że niedawny faworyt Kremla i najbogatszy człowiek w Rosji, Michaił Chodorkowski, siedzi w żelaznej klatce i ma perspektywę spędzenia w niej najbliższego dziesięciolecia.
Bliskość narodów słowiańskich ma w Rosji tylko jedną konotację - podporządkowanie. Współcześni rosyjscy politolodzy dowodzą, że Polacy, Czesi czy Bałtowie, wchodząc do świata zachodniego, wręcz nie wiedzą, co czynią. W Europie Wschodniej, jak twierdzi czołowy rosyjski politolog Aleksander Panarin, kultura polska czy czeska odgrywała rolę wiodącą. A teraz te narody przekształciły się w "lumpenproletariat Zachodu" i źródło taniej siły roboczej. Odbudowa rosyjskiej mocarstwowości (czyli jako plan minimum wchłonięcie Ukrainy i Białorusi) - zdaniem Panarina - "pozwoli Słowianom uniknąć losu murzynów Europy". Podsumowując dominujący nurt rosyjskiej myśli politycznej, prof. Andrzej Nowak w swojej "Idei imperium" napisał: "W odniesieniu do krajów byłego imperium zewnętrznego w Europie swego rodzaju kompromis geopolityczny (...) stanowić może koncepcja marchii pogranicznej". Państwa te nie powinny być zintegrowane z Zachodem, którego symbolem było NATO, "by nie została odcięta droga powrotu tych krajów do roli marchii pogranicznej nie Zachodu, ale Wschodu".
MIT TRZECI - rosyjscy liberaŁowie
Polacy do znudzenia poszukują partnerów w kręgu tak zwanych liberałów rosyjskich. Wprawdzie rządzą teraz twardogłowi, ale przecież w Rosji jest potężna grupa prozachodnia - czytamy w dziesiątkach artykułów polskiej i zachodniej prasy. Tyle że od stuleci fascynacja Zachodem i gotowość wprowadzenia Rosji do Europy jest opatrywana jednym warunkiem: wejść do Europy Rosja może tylko jako potężne i równoprawne imperium. Tak, przyjmiemy waszą cywilizację - powiadają liberałowie - ale pod warunkiem że to my, Rosjanie, będziemy cywilizować w waszym imieniu Ukraińców, Białorusinów, a także Polaków i Bałtów.
Niechęć do Polski jednoczyła najwybitniejszych intelektualistów w rosyjskich dziejach. Puszkin, Dostojewski i Bułhakow pisali o Polakach z mieszaniną niechęci, strachu i pogardy. W niedokończonym opowiadaniu Bułhakowa "Pan Piłsudski" pogardliwie sportretowani kijowscy inteligenci, bojący się bolszewików, czekają na "pana Piłsudskiego" w salonie. A kiedy polscy oficerowie wchodzą do tego salonu, zamieniają go w stajnię. Z kolei Puszkin dziękuje Katarzynie II za to, że "pognębiła Szwecję i podbiła Polskę". Cała rosyjska literatura naukowa - od XVIII wieku aż po ostatnie miesiące - w swoim głównym nurcie jest skonstruowana wokół skrajnie negatywnego stereotypu Polaka. Wedle słów współczesnego historyka Stanisława Kuniajewa, Polska była "specnazem Europy" skierowanym przeciwko Rosji.
MIT CZWARTY - wielki rynek zbytu
Szkodliwym i uparcie kultywowanym złudzeniem w polskiej polityce jest przekonanie o wielkim rosyjskim rynku, który stałby przed nami otworem, gdyby nie "głupie obrażanie Rosji". To nic, że mit ten przegrywa z logiką po spojrzeniu na pierwszy z brzegu rocznik statystyczny, z którego wynika, iż PKB wielkiej Rosji odpowiada maleńkiej Holandii (takie więc są możliwości nabywcze tego kraju). Co więcej, absurd tej argumentacji jest zawarty w niej samej. Skoro bowiem handel z Rosją jest zależny od naszych działań politycznych bądź propagandowych, to w takim razie trzeba od niego uciekać, gdyż uzależnia nas od wielkiego i militarnie potężnego sąsiada. Tymczasem partia moskiewska w Polsce spokojnie dowodzi, że nazwanie peryferyjnego ronda w Warszawie imieniem Dżochara Dudajewa, prezydenta Czeczenii, zrujnuje polską gospodarkę, a jednocześnie uważa, że kupowanie od Rosji prawie 100 proc. potrzebnych nam surowców energetycznych to "czysty biznes", niczym nie związany z polityką.
Być może używanie słowa "złudzenie" jest zbyt pochlebne wobec autorów takich stwierdzeń. To w najlepszym razie głupota, a w najgorszym - zdrada narodowa. Kiedy przeróżne spółki z aprobatą tajnych służb i czynników rządowych włączają się do rosyjskich planów przejęcia polskiego rynku energii, trudno mówić o czystej głupocie. Tę trzeba by zarezerwować dla polityków skłonnych do czynienia politycznych koncesji w zamian za możliwość wyeksportowania do Rosji marnych ziemniaków i tłustej wieprzowiny. No i, rzecz jasna, trzeba by ją też zarezerwować dla licznych przedstawicieli partii moskiewskiej, przekonujących obywateli, że nie ma niczego ważniejszego od uznania i "przyjaźni" wielkiego sąsiada. Wielkiego obszarem, bo przecież rosyjska gospodarka jest czystym przykładem gospodarki Trzeciego Świata, żyjącej tylko i wyłącznie ze sprzedaży surowców.
MIT PIĄTY - gotowość do współpracy
Rosjanie złudzeń nie mają. Kiedy po objęciu władzy na Ukrainie przez Wiktora Juszczenkę pojawiła się szansa na budowę rurociągu z Odessy do Gdańska (pozwalającego na niezależny od Rosji eksport tego surowca znad Morza Kaspijskiego do Europy), Rosja natychmiast podpisała umowę z Grecją i Bułgarią i rozpoczęła budowę rurociągu omijającego Bosfor, by kontrolować przesył kaspijskiej ropy.
W dziedzinie energetyki rosyjska polityka jest najlepszym przykładem tego, że nie chodzi ani o sentymenty, ani nawet o pieniądze. Chodzi przede wszystkim o politykę i zachowanie trwałych narzędzi uzależniania państw środkowej i wschodniej Europy od Moskwy. Umowa podpisana przez prezydenta Putina w Niemczech o budowie gazociągu pod Morzem Bałtyckim nie ma ekonomicznego uzasadnienia. Politycznie służy natomiast pogłębieniu sojuszu rosyjsko-niemieckiego, który - wedle HenryŐego Kissingera - zawsze prowadził do ograniczenia roli Polski.
Imperializm wiecznie żywy
Może - jak radzi potężna w naszym kraju partia moskiewska - trzeba dać sobie spokój z Ukraińcami i Białorusinami, a starać się zarobić na współpracy gospodarczej i politycznej z Rosją. Tylko że jedyną ceną, jaką skłonna jest zaakceptować Rosja, jest niepodległość - ukraińska i polska. Rosja konsekwentnie buduje przyczółki wpływów na drodze gospodarczej i politycznej, konstruuje też wizerunek Polaków wiecznych rusofobów, by obniżyć wiarygodność polskiej polityki wschodniej w Brukseli i Waszyngtonie. Moskwa rozbudowuje swoje wpływy gospodarcze w najważniejszych państwach Europy. I dokonuje wyrazistej rewizji historii. Zbliżające się obchody rocznicy zakończenia II wojny światowej będą podporządkowane idei zaszczepienia rosyjskiej, imperialnej wizji tego konfliktu. Przed dziesięcioma laty rosyjski historyk Michaił Mieltiuchow oznajmił: "Działania Armii Czerwonej w Polsce [po 17 września 1939 r.] można rozpatrywać, używając współczesnej terminologii, jako operację pokojową". A poza tym - dodał - "Armia Czerwona przywracała terytoria utracone w wyniku agresji zewnętrznej". Obecne rosyjskie władze zdają się przyjmować wizję historyczną Mieltiuchowa za obowiązującą.
Rosjanie, niczym kiedyś Puszkin i Dostojewski, wierzą w tendencyjną i zakłamaną wizję historii. Polska od lat jest dla Moskwy bardzo wygodnym wrogiem zewnętrznym. W realnej polityce nasz kraj się nie liczy. Jak powiedział mi jeden z doradców prezydenta Putina: "Nie ma tematu współpracy polsko-rosyjskiej. Sprawy gospodarcze i dotyczące tranzytu energii załatwimy w Brukseli. O Ukrainie nie będziemy z wami rozmawiać, bo uważamy waszą politykę za wrogą. Do dialogu zostaje historia - tu dialog będzie raczej nieprzyjemny. Ale zawsze warto rozmawiać o współpracy kulturalnej. W tej materii jest coś do zrobienia".
Nie ma sensu, by imperialnej wizji przeciwstawić się w samej Rosji. Tę zimną wojnę możemy wygrać tylko na Zachodzie. Nie wygramy jej jednak przez wycieczki prezydenta Kwaśniewskiego z generałem Jaruzelskim, żywym symbolem Jałty, do Moskwy. Wygramy, kiedy wspólnie z Bałtami, Ukraińcami czy Słowakami uświadomimy naszym sojusznikom, że polityka "bez złudzeń, panowie" stanowi logiczną kontynuację - od cara Aleksandra przez Lenina i Breżniewa aż do Putina.
Vytautas Landsbergis europarlamentarzysta, były prezydent Litwy Spodziewałem się, że Aleksander Kwaśniewski po umorzeniu śledztwa w sprawie zbrodni katyńskiej przez rosyjską prokuraturę zrezygnuje z wyjazdu do Moskwy na obchody Dnia Zwycięstwa. Umorzenie zbrodni przez prokuraturę to jednoznaczny sygnał, że Rosja nie potrafi się przyznać, iż w Katyniu dopuściła się ludobójstwa. To każe ostrożnie patrzeć na przyszłość jej stosunków z sąsiadami. Katyń to tylko jedna z płaszczyzn, na której rozgrywa się konflikt polsko-rosyjski. Jego korzenie są głębsze, sięgają poglądu na życie ludzkie. W Polsce się je ceni - w wymiarze indywidualnym i narodowym, a w Rosji wręcz przeciwnie. Pod tym względem ten kraj jest ciągle barbarzyński, nic się w nim nie zmieniło mimo rozpadu ZSRR. Richard Pipes historyk Uniwersytetu Yale Z perspektywy historycznej stosunki polsko-rosyjskie nigdy nie były dobre. Między waszymi krajami zawsze pojawiało się napięcie, więc teraz i tak wszystko układa się dość pomyślnie. Rosja uważa Polskę za zdrajcę słowiańskiej tradycji, bowiem wasz kraj przeszedł na katolicyzm. Z kolei Polacy nie lubią Rosjan, gdyż zbyt wiele wycierpieli z ich rąk. Dlatego przyjaźń między wami jest właściwie niemożliwa, ale ostatnie zatargi nie doprowadzą do poważniejszego konfliktu. Dobrze, że Kwaśniewski pojedzie do Moskwy 9 maja, sam mu to zresztą doradzałem. Polski prezydent nie powinien jednak być szczególnie wdzięczny za pomoc w odzyskaniu niepodległości. Powinien podziękować, ale jednocześnie ostro zaznaczyć, że Polska ciągle pamięta o czasach krwawej dyktatury sowieckiej i oczekuje przeprosin. Irina Kobrinska główny naukowy współpracownik IMEMO Rosyjskiej Akademii Nauk Warszawa od wieków podejrzewa Moskwę o zakusy imperialne i ten temat wypływa u was w ważnych momentach. Tak też jest tym razem - w Polsce rozpoczyna się kampania przedwyborcza i natychmiast odżywa dyskusja o kształcie relacji z Rosją. Pamiętając wspólną historię, polskie obawy przed rosyjskim imperializmem są w pełni uzasadnione, ale Rosjanie źle na nie reagują. Oni nie rozumieją ich wagi. Dobrze się stało, że Kwaśniewski 9 maja będzie w Moskwie. Na obchody Dnia Zwycięstwa nie dotrze tylko trzech europejskich przywódców - Estonii, Litwy i Ukrainy. Dlatego cieszę się, że Kwaśniewski nie dołączył do nich - choć być może zdecydował się na to dlatego, że nie startuje w wyborach prezydenckich. Polski przywódca nie powinien w Moskwie składać ostrych deklaracji politycznych, powinien się ograniczyć do podziękowań za wyzwolenie. Stephen R. Sestanovich były doradca prezydenta Billa Clintona ds. Rosji Polska skutecznie wykorzystuje swoje możliwości wpływu na Rosję, choć nie zawsze robi to rozsądnie. Konstruktywne było włączenie się w ukraińską "pomarańczową rewolucję". Miała ona wpływ także na Moskwę - większość Rosjan się jej sprzeciwiała, ale w głębi serca wiedzieli, że nie mają racji. Polska zmusiła ich, by się do tego przyznali. Błędem jest natomiast nazwanie ronda w Warszawie imieniem Dżochara Dudajewa. Nie oznacza to oczywiście, że rosyjska polityka wobec Czeczenii jest właściwa. Jeśli jednak Polska chce zaakcentować swój sprzeciw wobec niej, powinna to robić w inny sposób, na przykład Kwaśniewski powinien zrezygnować z wyjazdu do Moskwy 9 maja. Byłby to czytelny sygnał, że wasz kraj sprzeciwia się poczynaniom Moskwy, jej nieprzyznaniu się do ludobójstwa w Katyniu czy nieprzeproszeniu za pakt Ribbentrop - Mołotow. |
Polityka słabości Fragmenty raportu "Rosja 2004", przygotowanego na Forum Europa - Rosja, które odbyło się w Krynicy 14-16 kwietnia 2005 r. |
---|
Polityka zagraniczna Rosji w minionym roku była maksymalnie niekonsekwentna i doznawała wielu niepowodzeń. Nawet zadania ogłoszone jako priorytetowe były dalekie od idealnego wykonania. Szczególnie ostro przejawiło się rozchwianie systemu podejmowania decyzji w zakresie polityki zagranicznej: wielu aktorów polityki zagranicznej, zajętych głównie konkurowaniem z sobą, nie gwarantuje wypracowania uzgodnionej strategii. (...) Paradoks rosyjskiej polityki zagranicznej polega na tym, że jej kurs i realną treść określają nie ci, którzy powinni się tym zajmować zgodnie z zakresem swoich obowiązków. Żaden z formalnych uczestników polityki zagranicznej - ani minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow, ani sekretarz Sowbieza (Rady Bezpieczeństwa) Igor Iwanow, ani przedstawiciel prezydenta Rosji ds. współpracy z UE Siergiej Jastrzembski - nie bierze udziału w wypracowywaniu strategii polityki zagranicznej. Ich realna misja polega na zwykłym podawaniu do publicznej wiadomości decyzji prezydenta Władimira Putina. (...) W rezultacie Rosja, której prezydent nie ukrywa swojej pasji zajmowania się polityką zagraniczną (nierzadko ze szkodą dla innych kierunków polityki państwa), doznaje na międzynarodowej arenie porażki za porażką. Jako polityk wywodzący się z kręgów "siłowych", prezydent coraz częściej komunikuje się ze społecznością światową właśnie z pozycji "siłowych", jednakże w rzeczywistości głośne oświadczenia przekształcają się w niekonsekwentną i słabą politykę dzielącą puste groźby z nieadekwatnymi ustępstwami. (...) Szansa znalezienia się w jednym szeregu z rozwiniętymi krajami demokratycznymi, walczącymi ze światowym terroryzmem, została wykorzystana przez rosyjską elitę we własnym rozumieniu - jako możliwość uzyskania zgody Zachodu na użycie metod siłowych do scalania rozdrobnionej poradzieckiej przestrzeni. Zasadniczy cel - otrzymanie carte blanche od Waszyngtonu na eliminację terrorystów poza granicami Rosji - nie został jednak zrealizowany w należyty sposób. Pod hasłem walki z terroryzmem Moskwie udało się nawet doprowadzić do otwarcia bazy wojskowej w Tadżykistanie. Wzmocnienie wojskowo-strategicznej pozycji Federacji Rosyjskiej stało się możliwe dzięki pozytywnej tendencji minionego roku, jaką była korzystna dla Rosji zmiana nastrojów wśród elit środkowoazjatyckich republik. Próby środkowoazjatyckich władz, by znaleźć w Rosji protektora i gwaranta dla własnej władzy, warunkują możliwość poszerzenia jej obecności w regionie. Jednakże obraz nieco zaciemniła decyzja o wycofaniu rosyjskiej straży granicznej z tadżycko-afgańskiej granicy. "Rosja 2004. Raport z transformacji", Instytut Wschodni, Warszawa 2005 |
Więcej możesz przeczytać w 16/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.