Czy pedofilskie lobby blokuje wprowadzenie prawa umożliwiającego ściganie pedofilów w Internecie?
Oficer Biura Ochrony Rządu, księgowy, ochroniarz ze stołecznego hipermarketu i pracownik warszawskiego żłobka siedzą już w aresztach. To pedofile wytropieni w ciągu trzech miesięcy przez dziennikarzy "Wprost" i telewizji Polsat. W ramach akcji "O jednego mniej" znajdujemy przestępców w Internecie, a potem są oni chwytani podczas spotkań w tzw. realu. Aresztowani to wciąż kropla w morzu, bo według policyjnych szacunków, w polskim Internecie jest aktywnych około 50 tys. osób z pedofilskimi skłonnościami. Z badań fundacji Kidprotect.pl i portalu Onet pl. wynika, że co miesiąc treści pedofilskich szuka w Internecie ponad 18 tys. osób. - Naszą akcją chcemy pokazać pedofilom, że nie mogą czuć się bezkarnie - mówi Bogusław Chrabota, dyrektor programowy telewizji Polsat.
Fundacja Dzieci Niczyje (w ramach akcji "Dziecko w sieci") przebadała 1500 dzieci: prawie 65 proc. z nich przyznało, że otrzymało propozycję spotkania z pedofilem w realnym świecie, a ponad 37 proc. z takiej propozycji skorzystało. W 2003 r. zatrzymano 957 osób podejrzanych o pedofilię. Tylko kilka z nich namierzono przez Internet. W większości wypadków dowodów umożliwiających zatrzymanie internetowych pedofilów dostarczyli policjantom dziennikarze.
Parszywa czwórka
Trzydziestoośmioletni Arkadiusz K. z Warki, oficer Biura Ochrony Rządu, wpadł w styczniu. Ma żonę i dwójkę małych dzieci. Poznaliśmy go na jednym z internetowych czatów. Korespondencja trwała kilka tygodni. Otrzymywaliśmy od niego między innymi maile z dziecięcą pornografią. Umówiliśmy się na spotkanie. Podstawiliśmy pełnoletniego chłopaka, który wyglądał jak nastolatek. Na spotkaniu pojawili się powiadomieni przez nas policjanci.
Franciszek M. był przekonany, że na czacie rozmawia z czternastolatkiem. Najpierw wysyłał maile, w końcu zaproponował spotkanie w galerii handlowej. Podczas spotkania został aresztowany. Okazało się, że na co dzień jest głównym księgowym w kilku firmach na Podlasiu. Trzeci namierzony przez nas pedofil okazał się ochroniarzem w jednym ze stołecznych hipermarketów. Czwarty, Grzegorz K., gdy nawiązaliśmy z nim kontakt, zaczął przysyłać dziecięcą pornografię. Od początku proponował też seks (50 zł za spotkanie). Podczas spotkania "w realu" został zatrzymany. Jest pracownikiem Zespołu Żłobków Miasta Stołecznego Warszawy. Ustaliliśmy, że mógł mieć pedofilskie kontakty wcześniej, działał bowiem w rzeszowskim ZHP - był opiekunem dzieci na koloniach.
Schwytani w sieć
Zatrzymanych pedofilów namierzyliśmy przez Internet, stosując dziennikarską prowokację. Gdyby podobnie mogła postępować policja, byłaby znacznie efektywniejsza w zwalczaniu pedofilii. Ale policji nie wolno stosować prowokacji, dlatego działający w sieci pedofile czują się bezkarni. Kilka miesięcy temu informatycy portalu Onet.pl we współpracy z fundacją Kidprotect.pl umieścili w sieci stronę, która w wyszukiwarkach figurowała jako witryna z materiałami pedofilskimi. - Żadnych takich materiałów tam nie zamieściliśmy, ale witryna w ciągu zaledwie dwóch dni miała ponad pięć tysięcy odwiedzin - mówi Jakub Śpiewak z fundacji Kidprotect.pl. To pokazuje, jak ogromna jest skala internetowej pedofilii.
W USA czy w Wielkiej Brytanii dla ochrony dzieci przed pedofilami z sieci tworzy się specjalne jednostki policji i kontroluje zasoby Internetu. W amerykańskiej FBI już kilka lat temu powołano jednostkę Innocent Images, która wyłapuje pedofilów z sieci. W latach 1995--2002 dzięki działaniom tej jednostki rozpoczęto około 5,7 tys. śledztw i aresztowano ponad 3 tys. pedofilów.
Przed dwoma laty w ramach międzynarodowej akcji "Operation Predator" w ciągu zaledwie kilku dni za kratami znalazło się ponad tysiąc osób podejrzanych o pedofilię. Dzięki odpowiednim uregulowaniom niemiecka policja rozbiła niedawno 38 siatek handlujących w sieci dziecięcą pornografią. Ustalono adresy ponad 26 tys. użytkowników Internetu podejrzanych o pedofilię w 166 krajach. W ubiegłym roku pół tysiąca internetowych pedofilów zatrzymano w Australii. Pod koniec 2004 r. wielką akcję podjęto we Włoszech.
Brytyjskie sądy zabraniają pedofilom korzystania z telefonów i Internetu jeszcze przez kilka lat po wyjściu z więzienia. Angielscy policjanci przygotowali specjalny słownik wyrażeń i zwrotów, którymi posługują się pedofile, co ułatwia ich namierzanie. W USA i w Wielkiej Brytanii administratorzy internetowych serwisów muszą stosować specjalne antypedofilskie procedury bezpieczeństwa.
Polska niemoc
W Polsce policjanci nie mogą nawet namierzać pedofilów na podstawie numerów IP ich komputerów. Robią to więc z konieczności dziennikarze, pracownicy fundacji i niektórzy rodzice. - Nie jestem zwolennikiem prowokacji, ale w tym wypadku jest ona jedyną możliwością przeciwdziałania złu - przekonuje Chrabota. Od kilku lat mówi się o tym, by polskim policjantom dać uprawnienia, jakie mają ich koledzy w innych krajach. Katarzyna Piekarska, przewodnicząca sejmowej Komisji Sprawiedliwości, przekonuje, że gdyby policjanci mogli tworzyć w Internecie strony pułapki czy podszywać się na erotycznych czatach pod dzieci, ściganie pedofilów byłoby o wiele łatwiejsze. - W Wielkiej Brytanii byłam świadkiem umawiania się policjanta z pedofilem. Zwyrodnialec chciał zamówić kilkuletnią dziewczynkę, by odbyć z nią stosunek płciowy. Podczas długich rozmów ustalano cenę, umówiono się na konkretny dzień, hotel i numer pokoju. Kiedy osobnik zapukał do drzwi, został zatrzymany - opowiada Piekarska. Gdy posłanka zaproponowała wprowadzenie w naszym kraju podobnych uregulowań, jak w Wielkiej Brytanii i USA, niektórzy posłowie i eksperci pytali, czy tworzenie za publiczne pieniądze witryn, na których teoretycznie mają być materiały pedofilskie, jest etyczne. Projekt utknął na martwym punkcie. Efekt jest taki, że Polska jest rajem dla internetowych pedofilów. Na europejskich serwerach roi się od informacji, że najbezpieczniej uprawiać ten proceder właśnie w polskiej sieci.
Polska policja nie ma możliwości monitorowania osób, które odwiedzają strony z pedofilskimi materiałami, nie mówiąc już o gromadzeniu danych takich osób, bo jest to niezgodne z prawem. Gdyby było inaczej, policjanci mieliby wiedzę o pedofilach wymieniających między sobą adresy dzieci i zdjęcia pornograficzne z ich udziałem. Marcin Szyndler z KGP twierdzi, że policjanci sprawdzają sygnały o pedofilskich stronach, likwidują je i starają się dotrzeć do ich twórców. Jak widać, niezbyt efektywnie.
Ostrzegające przed pedofilami z sieci kampanie społeczne i akcje mediów nie zastąpią skutecznego, wypróbowanego w innych krajach prawa. Bez tego pedofile nadal będą się czuli bezkarni. Skoro pozwolono policji na stosowanie prowokacji demaskujących łapowników, dlaczego nie można w podobny sposób zwalczać pedofilów? Czyżby to prawne zaniechanie wynikało z działania pedofilskiego lobby? Policjanci zwalczający pedofilię twierdzą, że jest wpływowe.
Fundacja Dzieci Niczyje (w ramach akcji "Dziecko w sieci") przebadała 1500 dzieci: prawie 65 proc. z nich przyznało, że otrzymało propozycję spotkania z pedofilem w realnym świecie, a ponad 37 proc. z takiej propozycji skorzystało. W 2003 r. zatrzymano 957 osób podejrzanych o pedofilię. Tylko kilka z nich namierzono przez Internet. W większości wypadków dowodów umożliwiających zatrzymanie internetowych pedofilów dostarczyli policjantom dziennikarze.
Parszywa czwórka
Trzydziestoośmioletni Arkadiusz K. z Warki, oficer Biura Ochrony Rządu, wpadł w styczniu. Ma żonę i dwójkę małych dzieci. Poznaliśmy go na jednym z internetowych czatów. Korespondencja trwała kilka tygodni. Otrzymywaliśmy od niego między innymi maile z dziecięcą pornografią. Umówiliśmy się na spotkanie. Podstawiliśmy pełnoletniego chłopaka, który wyglądał jak nastolatek. Na spotkaniu pojawili się powiadomieni przez nas policjanci.
Franciszek M. był przekonany, że na czacie rozmawia z czternastolatkiem. Najpierw wysyłał maile, w końcu zaproponował spotkanie w galerii handlowej. Podczas spotkania został aresztowany. Okazało się, że na co dzień jest głównym księgowym w kilku firmach na Podlasiu. Trzeci namierzony przez nas pedofil okazał się ochroniarzem w jednym ze stołecznych hipermarketów. Czwarty, Grzegorz K., gdy nawiązaliśmy z nim kontakt, zaczął przysyłać dziecięcą pornografię. Od początku proponował też seks (50 zł za spotkanie). Podczas spotkania "w realu" został zatrzymany. Jest pracownikiem Zespołu Żłobków Miasta Stołecznego Warszawy. Ustaliliśmy, że mógł mieć pedofilskie kontakty wcześniej, działał bowiem w rzeszowskim ZHP - był opiekunem dzieci na koloniach.
Schwytani w sieć
Zatrzymanych pedofilów namierzyliśmy przez Internet, stosując dziennikarską prowokację. Gdyby podobnie mogła postępować policja, byłaby znacznie efektywniejsza w zwalczaniu pedofilii. Ale policji nie wolno stosować prowokacji, dlatego działający w sieci pedofile czują się bezkarni. Kilka miesięcy temu informatycy portalu Onet.pl we współpracy z fundacją Kidprotect.pl umieścili w sieci stronę, która w wyszukiwarkach figurowała jako witryna z materiałami pedofilskimi. - Żadnych takich materiałów tam nie zamieściliśmy, ale witryna w ciągu zaledwie dwóch dni miała ponad pięć tysięcy odwiedzin - mówi Jakub Śpiewak z fundacji Kidprotect.pl. To pokazuje, jak ogromna jest skala internetowej pedofilii.
W USA czy w Wielkiej Brytanii dla ochrony dzieci przed pedofilami z sieci tworzy się specjalne jednostki policji i kontroluje zasoby Internetu. W amerykańskiej FBI już kilka lat temu powołano jednostkę Innocent Images, która wyłapuje pedofilów z sieci. W latach 1995--2002 dzięki działaniom tej jednostki rozpoczęto około 5,7 tys. śledztw i aresztowano ponad 3 tys. pedofilów.
Przed dwoma laty w ramach międzynarodowej akcji "Operation Predator" w ciągu zaledwie kilku dni za kratami znalazło się ponad tysiąc osób podejrzanych o pedofilię. Dzięki odpowiednim uregulowaniom niemiecka policja rozbiła niedawno 38 siatek handlujących w sieci dziecięcą pornografią. Ustalono adresy ponad 26 tys. użytkowników Internetu podejrzanych o pedofilię w 166 krajach. W ubiegłym roku pół tysiąca internetowych pedofilów zatrzymano w Australii. Pod koniec 2004 r. wielką akcję podjęto we Włoszech.
Brytyjskie sądy zabraniają pedofilom korzystania z telefonów i Internetu jeszcze przez kilka lat po wyjściu z więzienia. Angielscy policjanci przygotowali specjalny słownik wyrażeń i zwrotów, którymi posługują się pedofile, co ułatwia ich namierzanie. W USA i w Wielkiej Brytanii administratorzy internetowych serwisów muszą stosować specjalne antypedofilskie procedury bezpieczeństwa.
Polska niemoc
W Polsce policjanci nie mogą nawet namierzać pedofilów na podstawie numerów IP ich komputerów. Robią to więc z konieczności dziennikarze, pracownicy fundacji i niektórzy rodzice. - Nie jestem zwolennikiem prowokacji, ale w tym wypadku jest ona jedyną możliwością przeciwdziałania złu - przekonuje Chrabota. Od kilku lat mówi się o tym, by polskim policjantom dać uprawnienia, jakie mają ich koledzy w innych krajach. Katarzyna Piekarska, przewodnicząca sejmowej Komisji Sprawiedliwości, przekonuje, że gdyby policjanci mogli tworzyć w Internecie strony pułapki czy podszywać się na erotycznych czatach pod dzieci, ściganie pedofilów byłoby o wiele łatwiejsze. - W Wielkiej Brytanii byłam świadkiem umawiania się policjanta z pedofilem. Zwyrodnialec chciał zamówić kilkuletnią dziewczynkę, by odbyć z nią stosunek płciowy. Podczas długich rozmów ustalano cenę, umówiono się na konkretny dzień, hotel i numer pokoju. Kiedy osobnik zapukał do drzwi, został zatrzymany - opowiada Piekarska. Gdy posłanka zaproponowała wprowadzenie w naszym kraju podobnych uregulowań, jak w Wielkiej Brytanii i USA, niektórzy posłowie i eksperci pytali, czy tworzenie za publiczne pieniądze witryn, na których teoretycznie mają być materiały pedofilskie, jest etyczne. Projekt utknął na martwym punkcie. Efekt jest taki, że Polska jest rajem dla internetowych pedofilów. Na europejskich serwerach roi się od informacji, że najbezpieczniej uprawiać ten proceder właśnie w polskiej sieci.
Polska policja nie ma możliwości monitorowania osób, które odwiedzają strony z pedofilskimi materiałami, nie mówiąc już o gromadzeniu danych takich osób, bo jest to niezgodne z prawem. Gdyby było inaczej, policjanci mieliby wiedzę o pedofilach wymieniających między sobą adresy dzieci i zdjęcia pornograficzne z ich udziałem. Marcin Szyndler z KGP twierdzi, że policjanci sprawdzają sygnały o pedofilskich stronach, likwidują je i starają się dotrzeć do ich twórców. Jak widać, niezbyt efektywnie.
Ostrzegające przed pedofilami z sieci kampanie społeczne i akcje mediów nie zastąpią skutecznego, wypróbowanego w innych krajach prawa. Bez tego pedofile nadal będą się czuli bezkarni. Skoro pozwolono policji na stosowanie prowokacji demaskujących łapowników, dlaczego nie można w podobny sposób zwalczać pedofilów? Czyżby to prawne zaniechanie wynikało z działania pedofilskiego lobby? Policjanci zwalczający pedofilię twierdzą, że jest wpływowe.
Więcej możesz przeczytać w 16/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.