Dla wielu kardynałów idealnym kandydatem na papieża jest Joseph Ratzinger
W dniu rozpoczęcia konklawe wiele wskazuje na to, że kardynał Joseph Ratzinger będzie Janem Pawłem III. Jedno z najstarszych powiedzeń watykańskich wspomina jednak o tych, którzy "wchodzili na konklawe papieżami, a wychodzili kardynałami".
W 1978 r. było dwóch żelaznych kandydatów włoskich: konserwatysta Siri i postępowiec Benelli, ale pod naciskiem purpuratów z Europy Środkowej i z poparciem kardynałów "peryferyjnych" do wszystkich dotarło, że najważniejszym zadaniem Kościoła będzie odzyskanie 250 mln katolików oddzielonych żelazną kurtyną. Kiedy określono priorytet, stało się jasne, kto będzie najwłaściwszą osobą do jego realizacji. Wybrano kardynała Karola Wojtyłę.
Kościół w szoku
Nad konklawe może zaciążyć szok, jaki Kościół przeżył po śmierci Jana Pawła II. Czy będzie w stanie przeżyć kolejny, jakim byłby wybór papieża spoza Europy, Amerykanina z południa, Azjaty lub Murzyna? Czy jest przygotowany na Brazylijczyka Claudio Hummesa, który nazajutrz po śmierci Jana Pawła II mówił o potrzebie rewizji doktryny moralnej i bioetycznej Kościoła? Czy wytrzyma wstrząs wywołany przez Jorgego Mario Bergoglio, arcybiskupa Buenos Aires, który więcej czasu spędza w barakopolis wokół argentyńskiej stolicy niż w kurii i porusza się autobusami, a nie limuzyną? Czy Kościół, a zwłaszcza jego struktury, zaakceptują Hindusa Ivana Diasa, który tak dobre wrażenie wywiera na wiernych w krajach Trzeciego Świata?
By uniknąć tego wstrząsu, prawdopodobne jest, że Kolegium Kardynałów wybierze "opcję przejściową", czyli kardynała obdarzonego charyzmatem, zapewniającego ciągłość pontyfikatu w kwestiach doktrynalnych i jednocześnie zdolnego rozpocząć reformy, których tak energicznie, by nie powiedzieć - desperacko, domagają się kościelne "peryferie".
Dlatego dla wielu idealnym kandydatem na papieża jest Joseph Ratzinger, odwieczny prefekt Kongregacji Doktryny Wiary, pięciokrotnie zatwierdzany na tym stanowisku przez Jana Pawła II. Tylko on ma autorytet, który pozwala mu wskazywać słabości Kościoła w sposób równie drastyczny, jak uczynił to podczas ostatniej drogi krzyżowej w rzymskim Koloseum: "Kościół przypomina tonącą łódź", "jego szaty i oblicze są brudne", "Panie, ratuj Twój Kościół".
Tylko Ratzinger ma doświadczenie w kurii, które pozwoli mu na rządy bez nieustannych przeszkód ze strony niektórych watykańskich urzędów, tak jak spotykało to - częściej, niż się mogło wydawać - Jana Pawła II. I ma też na tyle silną rękę, by usuwać z kurii ludzi wyraźnie niezdolnych do spełniania wiązanych z nimi oczekiwań.
Kościół oczekiwałby po nim potwierdzenia i zachowania doktryny, oparcia się nowinkom i niebezpiecznym prądom teologicznym. Oczywiście, wielu dostojników miało do niego żal za rozprawianie się z teologami, którzy myśleli inaczej. To jednak, co niegdyś było jego słabością, dziś może się okazać siłą. Kościół potrzebuje zachowania czystości. Potrzebuje rozwagi i ostrożności. Potrzebuje czasu. - Nowinki, owszem - powiedział "Wprost" jeden z purpuratów - ale powoli, nie rezygnując z pryncypiów katechizmu.
Mimo to Kościół jak kania dżdżu łaknie reform. Przede wszystkim reformy kurii i wprowadzenia zasady kolegialności. Podczas ostatniego synodu biskupi energicznie krytykowali urzędy watykańskie nie tylko za ich niewydolność, w czasach gdy ksiądz musi być i mistykiem, i menedżerem, ale także za styl życia, który daleko odbiegał od ewangelicznego morale. Nic się nie zmieniło na lepsze, ba, w ostatnich czasach rosnącej słabości Jana Pawła II kuria się po prostu "rozszalała", jak usłyszeliśmy od pewnego, wcale nie postępowego, biskupa.
Z kolei sprawa kolegialności nabrzmiewała od pontyfikatu Pawła VI. Zapobiec jej zaognieniu może postać charyzmatyczna i dlatego Ratzinger ma szanse. Ma jeszcze jeden atut: jest stary i nietęgiego zdrowia. W sobotę 16 kwietnia skończył 78 lat i z pewnością w razie wyboru nie przejdzie do historii jako jeden z najdłużej rządzących papieży. Kościół potrzebuje czasu do refleksji, czasu na oswojenie się z myślą, że Jana Pawła II już nie ma. Potrzebuje też czasu, by nabrać odwagi do podejmowania decyzji równie śmiałych jak ta, jaką podjął podczas drugiego konklawe w 1978 r.
Ratzinger - za i przeciw
Kandydaturę Ratzingera propagują kardynałowie z peryferii - Ameryki Łacińskiej, Azji i Afryki. Hamują purpuraci z Europy i Ameryki Północnej. Największymi przeciwnikami Ratzingera są... Niemcy. Pięciu na sześciu kardynałów z tego kraju jest przeciwko niemu: wyjątkiem jest arcybiskup Kolonii Joachim Meisner, a na czele opozycji stoją Walter Kasper i Karl Lehmann.
Nie brak i innych przeciwników. Ratzingerowi pamięta się dokument "Dominus Jesus", którym zatrzasnął większość furtek dialogu z innymi wyznaniami. Są wreszcie i tacy, którzy uważają, że na Tronie Piotrowym nie powinien zasiadać ktoś, kto był w Hitlerjugend. Oczywiście, był 14-letnim chłopcem, członkostwo w organizacji było obowiązkowe i nie ma wątpliwości co do antynazistowskich sympatii młodego Ratzingera, który nawet zdezerterował z oddziałów pomocniczych. Tej przynależności nie da się jednak wymazać z życiorysu.
Skrzydło postępowe
Mimo wszystko Ratzinger jest dobrym kandydatem, ale tylko gdy kardynałowie za priorytet uznają konserwację doktryny, reformę kurii i rozszerzenie zasady kolegialności. A jeśli będzie inaczej? Jeśli większość uzna za priorytetową zmianę katolickiego morale, podejścia do prezerwatyw, rozwodów, badań nad komórkami macierzystymi itp.? Wtedy droga do Tronu Piotrowego otwiera się przed charyzmatycznym arcybiskupem Sao Paulo Claudio Hummesem, wywodzącym się z rodziny niemieckich emigrantów, który stawał na barykadach u boku manifestujących w obronie bezrobotnych. Jan Paweł II dbał o to, by w Kolegium Kardynałów nie zabrakło przedstawicieli skrzydła postępowego, wyczulonego na postulaty społecznych nizin. Są wśród nich Europejczycy, jak wspomniani Niemcy Lehmann czy Kasper, Belg Godfried Danneels, Francuz Philippe Barbarin, Brytyjczyk Cormac O'Connor, Portugalczyk Jose da Cruz Policarpo, Austriak Christoph Schenborn, są Latynosi, jak Jorge Bergoglio z Buenos Aires, Chilijczyk Francisco Erruzuriz Ossa, Meksykanin Norberto Rivera Carrera czy Oscar Andres Rodriguez Maradiaga z Hondurasu. Są Azjaci, jak Hindus Ivan Dias czy Julius Riyadi Darmaatmadja z Indonezji.
Kościół z ubogimi
Szanse Europejczyków spadną, jeśli za priorytet Kościoła kardynałowie uznają zniesienie przepaści między bogatą północą a ubogim południem, czego domagają się topniejące szeregi chrześcijan w Azji i Afryce. Wtedy na placu boju pozostałby niemal samotnie Portugalczyk Jose da Cruz Policarpo, metropolita Lizbony, znany w Europie, Brazylii, Angoli i Mozambiku, z dużymi wpływami w Azji (Timor Wschodni), wszędzie tam, gdzie Portugalia miała kolonie. Na papieża wybrany byłby ktoś z Ameryki Łacińskiej lub Azji i szanse miałby 68-letni Ivan Dias, Hindus z doświadczeniem dyplomatycznym, który mieszkał w 30 krajach i mówi w 18 językami. Próbowano go powstrzymać, mówiąc o jego zaawansowanej cukrzycy, wpływającej na osobowość, ale zainteresowany zdementował te informacje. Poważnym kandydatem byłby także abp Tegucigalpy Oscar Andres Rodriguez Maradiaga, grający chętnie na saksofonie "Mr. Simpatia", jak mówią o nim jego rodacy z Hondurasu.
Jeśli zaś wśród celów znajdzie się dialog ekumeniczny i międzyreligijny, to wzejdzie gwiazda kard. Lubomyra Huzara, unickiego arcybiskupa Lwowa, człowieka o porywającej osobowości, umiejącego zrezygnować z tytułu patriarchy, by nie zaogniać konfliktu z Moskwą, oraz Syryjczyka Ignace'a Moussy Daouda, prefekta Kongregacji Kościołów Wschodnich.
Wariant zachowawczy
Istnieje obawa, że kardynałowie posłużą się starymi schematami. Wówczas nadejdzie czas na Włocha. Wśród włoskich purpuratów nie ma nikogo, kto byłby w stanie dorównać Janowi Pawłowi II. Od lat jako kandydata numer jeden na jego następcę wskazywano kard. Dionigiego Tettamanziego, arcybiskupa Mediolanu. Jest on niezłym biblistą i człowiekiem lubianym - nie tylko przez Kościół, ale i przez organizacje katolickie: Focolari, Akcję Katolicką, Comunione e Liberazione i - last but not least - Opus Dei. Już przy Janie Pawle II mówiono, że Dzieło założone przez Josemarię Escrive wybrało sobie papieża. Nie było to bez podstaw, bo za pontyfikatu wielkiego Polaka to, co przez Pawła VI było o krok od ekskomuniki, nie tylko zostało zaakceptowane, ale i uzyskało kanonizację swego założyciela. Również podczas obecnego konklawe Opus Dei będzie miało wiele do powiedzenia; watykaniści twierdzą, że prałatura jest w stanie ukierunkować co najmniej jedną trzecią głosów.
Wśród włoskich papabile wymienia się też Ennio Antonellego, postępowego arcybiskupa Florencji, Camillo Ruiniego, papieskiego wikariusza diecezji rzymskiej, i Angelo Scolę, patriarchę Wenecji. Do niedawna uważano, że kard. Angelo Sodano, papieski sekretarz stanu, jest bez szans ze względu na żywą niechęć do Kurii Rzymskiej. Jednak od czasu, kiedy Ruini i Scola zaczęli prowadzić kampanię przeciw Tettamanziemu, Sodano wrócił do grona papabile jako wspólny kandydat Włochów, który na dodatek cieszy się poparciem konserwatystów z Ameryki Południowej, w której przez lata był nuncjuszem.
Już za dzień, dwa będziemy wiedzieli, co okazało się najważniejsze. Albo że nie zdołali obrać priorytetu i pozostawili właściwe decyzje przyszłemu konklawe.
Więcej możesz przeczytać w 16/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.