Pierwsza próba spalona. Druga tak samo. W trzeciej minimalny błąd. Cztery lata temu w Londynie Paweł Fajdek, faworyt do medalu olimpijskiego, nie przebrnął nawet przez kwalifikacje. „To nie jest koniec świata, chociaż przecież w tym roku miał być” – powiedział, szukając w sobie pokładów humoru. A przecież był zdruzgotany, bo zamiast świętować triumf na oczach milionów Polaków rozpoczął pakowanie walizek.
Fajdek się jednak nie załamał. Rok później na mistrzostwach świata po wygranym konkursie paradował z polską flagą na moskiewskich Łużnikach. Był najmłodszym mistrzem w historii rzutu młotem. W Rio de Janeiro znów jest kandydatem do złotego medalu.
Gdzie jest medal
W rozmowach o Fajdku prędzej czy później pojawia się temat słynnego złotego medalu z mistrzostw świata, ale nie w Moskwie, tylko w Pekinie. Medalu słynnego, bo zgubionego. Albo oddanego. Albo skradzionego. Właściwie do dziś nie wiadomo, co się z nim stało. Po ubiegłorocznym triumfie brytyjski dziennik „The Independent” opisał, jak pijany Fajdek za kurs taksówką zapłacił złotym krążkiem! – Rano o zgubie zawodnik poinformował policję, a ta szybko namierzyła feralne auto. Medal ostatecznie wrócił do Polaka, a jego menedżer Czesław Zapała wyjaśnił, że zamieszanie wynikło z gapiostwa – opisuje dziennikarz Jack de Menezes. Sprawa obrosła legendą, a bez względu na to, jaka jest prawda, wizerunkowi Fajdka dodała kolorytu.
27-latek rzut młotem zaczął trenować już jako dziecko. Do zajęcia się tą dyscypliną namawiała go Jolanta Kumor, trenerka ULKS Zielony Dąb Żarów. Paweł miał być jednak kolarzem! Tak zdecydował jego ojciec Waldemar Fajdek, który w przeszłości sam uprawiał ten sport. – Paweł jednak postanowił się zbuntować. Na szczęście dla nas wszystkich – śmieje się jeden z jego pierwszych trenerów Zygmunt Worsa. Sam ojciec z uśmiechem dodaje: – Uparł się, że nie będzie jeździł, i już. I tak miał problemy, żeby przy swojej wadze ścigać się w górach.
O Fajdku mówią, że to jednocześnie ogień i woda. Altruista o gołębim sercu, ale potrafi wściec się tak, że kto żyw ucieka na drzewo. Kocha życie, potrafi się nim bawić, przede wszystkim jest jednak zawodowcem rozumiejącym, że w sporcie upadek na kolana często stanowi nie koniec, ale początek. W środowisku krąży anegdota opowiadana przez trenerkę Jolantę Kumor. Na mistrzostwach Polski juniorów młodszych młociarzowi został ostatni rzut. Był poza podium. – Po tym rzucie będziesz miał medal – motywowała go Kumor. – Wiem – odparł Fajdek, po czym rzucił na tyle daleko, że zdobył brąz. – Brawo, ale mogło być złoto! – powiedziała po zawodach trenerka. – Wiem – znów spokojnie odpowiedział Fajdek. – Ale na złoto nie jestem gotowy – dodał.
Zmiana warty
Jego idolem był Szymon Ziółkowski. Gdy w 2002 r. Fajdek po raz pierwszy wszedł do koła, Ziółkowski był już mistrzem olimpijskim z Sydney i mistrzem świata z Edmonton. Oficjalna zmiana warty nastąpiła w 2014 r. na warszawskim Stadionie Narodowym. Podczas Memoriału Kamili Skolimowskiej Fajdek posłał młot na odległość 83,48 m i pobił rekord Polski ustanowiony przez utytułowanego kolegę. Został najlepszym polskim młociarzem.
Początki kariery „Fafika”, jak mówi na niego o dwa lata starszy brat Dawid, nie należały do serialowych. Pierwsze rzuty oddawał na łące. Młot często lądował na polu ziemniaków, więc aby łatwiej było go znaleźć, przywiązywał do niego czerwoną wstążkę. Dziś Paweł ma już na koncie triumfy na mistrzostwach świata i Europy, uniwersjadzie, a także corocznym cyklu IAAF Hammer Throw Challenge. W jego koronie brakuje już tylko jednej perły – złotego medalu olimpijskiego. W Rio chce zapomnieć na zawsze o tym, co wydarzyło się w Londynie. I jak nigdzie indziej pasuje tu powiedzenie, że wszystko w jego rękach.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.