Gdyby polski rząd zrezygnował z kupna francuskich helikopterów kilka miesięcy wcześniej albo przynajmniej przedłużył negocjacje do maja przyszłego roku, czyli odczekałby do końca rozpoczynającej się właśnie prezydenckiej kampanii wyborczej we Francji, nie spotkałby się być może z tak ostrą reakcją francuskich polityków. Kontrakt na 50 helikopterów Caracal, opiewający na 3,14 mld euro, miał bowiem udowodnić, że Franćois Hollande, najgorzej oceniany od 1950 r. prezydent Francji, nie jest nieudacznikiem, a jego rząd walczy o interesy francuskiego przemysłu jak lew. I choć prezydent Hollande wciąż nie ogłosił oficjalnie, że będzie się ubiegać o kolejną kadencję, a o szczegółach jego ewentualnej kampanii nie wiedzą według francuskiej prasy nawet jego bliscy współpracownicy, to gospodarka z pewnością będzie, oprócz bezpieczeństwa, jej głównym tematem.
Trudno więc się dziwić, że kiedy do Paryża dotarła wiadomość o zakończeniu rozmów z Airbusem, prezydent Hollande potraktował to jako osobiste, osłabiające jego szanse w wyścigu prezydenckim niepowodzenie i odwołał wizytę w Warszawie. Cofnięcie uprawnień do darmowego uczestnictwa w konferencji zbrojeniowej w Paryżu dla polskiej delegacji było kolejnym, choć może błahym afrontem, który pokazywał, w jak czuły punkt trafili Polacy. Mimo to część polskich mediów krytykowała polski rząd za decyzję o rezygnacji z caracali, a wiceministra Bartosza Kownackiego za wytknięcie Francuzom braku klasy i przypomnienie ucieczki króla Henryka Walezego z Polski z widelcem, którym Francuz miał się nauczyć jeść właśnie w Rzeczypospolitej. W tym medialnym szumie nie sposób było znaleźć informacji, że Francuzi walczą po prostu za wszelką cenę o interesy swojego rynku. Airbus Helicopters, producent caracali, przechodzi od jakiegoś czasu poważny kryzys.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.