Zrobiłem już wystarczająco dużo głupich uwag na temat porzucenia kina. Jest zbyt wiele ważnych historii do opowiedzenia, aby rozstawać się z kamerą” – mówił mi Ken Loach. Po premierze „Klubu Jimmy’ego” w 2014 r. twierdził, że już nie wróci na plan. Tuż przed 80. urodzinami zaprezentował film „Ja, Daniel Blake”. I zdobył drugą w karierze canneńską Złotą Palmę. Loach pozostaje wierny sobie. Wraca do stylu swoich wczesnych filmów: szorstkich, oschłych, pozbawionych zbędnych ozdobników. Ale bliskich ludziom. Tytułowy Daniel Blake jest stolarzem. Po zawale nie może wrócić do pracy, po raz pierwszy prosi państwo o pomoc. Ale urząd odmawia mu prawa do renty. Mężczyzna rozbija się o mur procedur. Czekając w kolejce do urzędniczki, spotyka kobietę, samotną matkę, której opieka społeczna odbiera zasiłek, bo spóźniła się kilka minut na spotkanie. Brytyjski mistrz realizmu razem ze swoim stałym scenarzystą Paulem Lavertym obserwuje kolejne etapy dehumanizującego procesu. Jego bohaterowie walczą o coś więcej niż pieniądze. Walczą o godność. O prawo do niezgody i buntu, o szacunek, z którego odziera ich współczesność. Bo nie starcza im pieniędzy na jedzenie, bo zdrowie nie pozwala im dalej pracować, bo nie umieją obsłużyć komputera. „Ale dajcie mi deski i gwoździe, a zbuduję dom” – mówi Blake. Wreszcie, jak zawsze, Loach odnajduje solidarność na dnie. W jego filmach to ona liczy się najbardziej. Portretuje ludzi, którzy nie mają nic poza sobą nawzajem. Ale potrafią się dzielić, wspierać, poświęcić drugiej osobie atencję, choć mają własne problemy. „Wspólnota i bliskość wciąż istnieją – opowiada mi Loach. – Przy »Danielu Blake’u« odwiedzaliśmy banki żywności. Niezamożni ludzie organizują wspaniałe akcje pomocy dla bezrobotnych, wykluczonych, niepełnosprawnych. Nie mogą pogodzić się z tym, że w potwornej biedzie żyją dzieci. Wywieszają sztandary »Welcome« dla uchodźców. Ale ich głos nie brzmi silnie, a politycy krzyczą: »Zamknijmy przed nimi drzwi!«”. Na swoich skromnych bohaterów artysta patrzy z wielką czułością. Celem jego krytyki są natomiast politycy. Margaret Thatcher, która wciąż pozostaje dla niego symbolem złych przemian angielskiego społeczeństwa, Tony Blair, David Cameron. Ale od wskazywania palcem winnych dla tego wybitnego artysty ważniejsze jest spojrzenie w przyszłość. Kiedy wychodzi na scenę canneńskiego Palais des Festivals i z nagrodą w dłoni przypomina: „Inny świat jest potrzebny. Inny świat jest możliwy”.
„Ja, Daniel Blake” reż. Ken Loach
M2Films
Ten Obcy
Nowy film Sasnali jest wariacją na temat „Obcego” Alberta Camusa. Od francuskiego egzystencjalisty twórcy przejmują poczucie izolacji bohatera. Ale i przeświadczenie, że źródeł zła należy szukać nie w jednostce, lecz w zbiorowości. Reżyserzy obserwują agresję i znieczulicę naszego społeczeństwa. I choć bliższa była mi ich „Huba”, także tutaj potrafią zatrzymać kamerę na pozornie banalnej rzeczywistości.
„Słońce, to słońce mnie oślepiło” reż. Anna i Wilhelm Sasnalowie
Balapolis
Eros i Tanatos
Zaczyna się od dzikiej, pokazanej bez filtra gejowskiej orgii. Ale, paradoksalnie, później napięcie rośnie. Dwóch chłopaków wychodzi z dudniącego muzyką seksklubu i zaczyna rozmawiać. Ducastel i Martineau tworzą przejmującą opowieść o życiu z wirusem HIV i chwili, w której decyduje się los człowieka. Błyskotliwie odwracają klasyczne kategorie Erosa i Tanatosa. Jednak ich obraz to również kameralna refleksja nad młodością, kiedy wciąż ma się przed sobą otwarte wszystkie drzwi. Film znacznie bardziej subtelny, niż na to wskazuje pierwsze 20 minut.
„Paryż 05:59” reż. Olivier Ducastel, Jacques Martineau
Tongariro
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.