Joanna i Rafał Pasztelańscy
Takiego wypadku nie widzieli dawno nawet najbardziej doświadczeni prokuratorzy. To była jatka. W Działoszynie, na Dolnym Śląsku, przy ok. 150 km/h osobowy seat toledo po prostu wbił się w jadącego z naprzeciwka tira. Przy takiej prędkości i zderzeniu z ciężarówką o masie kilkunastu ton jadący samochodem osobowym nie mieli szans na przeżycie. Robert W. i trójka jego dzieci zginęli na miejscu. Była 12.14. I jeszcze nikt nie przypuszczał, że w oddalonym o kilkadziesiąt kilometrów Zgorzelcu nie żyje także Agnieszka, żona Roberta i matka ich dzieci. Wszystko wyglądało na wypadek. Chociaż niemal od razu pojawiły się głosy świadków, że Robert jechał za szybko. Na dodatek praktycznie nie hamował. Oczywiście mogły pójść hamulce.
Mógł zasłabnąć za kierownicą. Któreś z dzieci mogło go rozproszyć. Dokładną prędkość ustalą biegli z zakresu rekonstrukcji wypadków drogowych, jednak szans na przeżycie nie było żadnych. Podczas gdy policjanci zabezpieczali miejsce zdarzenia i ustalali tożsamość ofiar, wiadomo już było, że trzeba będzie zawiadomić rodzinę. Ustalono, że najbliższą krewną jest zamieszkała w Zgorzelcu Agnieszka W. Po rozmowach z sąsiadami wiadomo było, że kobieta musi być w mieszkaniu. Kiedy nie reagowała na kolejne wezwania, policjanci wyważyli drzwi. Agnieszka była w sypialni. Nie żyła prawdopodobnie od kilku godzin, sekcja zwłok wykazała, że kobieta zginęła od czterech ciosów w głowę. Po zabójstwie sprawca ułożył jej ciało w sypialni. Niemal natychmiast pojawiło się podejrzenie, że doszło do tzw. samobójstwa rozszerzonego. Że to nie był jednak wypadek drogowy. Że Robert najpierw zabił żonę, a następnie popełnił samobójstwo, zabijając jednocześnie sześcioletniego Mateusza,
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.