Wygląda to na prawidłowość. Wasze płyty ukazują się co cztery, pięć lat. To nie jest zbyt szybkie tempo…
Nie ma w tym żadnej matematyki, bo nasz kontrakt z Warnerem nie jest na wiele płyt. Za każdym razem podpisujemy go raczej na jeden album. Takie tworzenie to przypadłość zespołów starszych. Nie porównuję się do gigantów, ale Rolling Stones wydali płytę 11 lat temu i wracają dopiero teraz, U2 może wydaje trochę częściej, ale nie co rok czy dwa. Rzadko nagrywa Bob Dylan. Nam za moment stuknie 35 lat grania. To nasza 11. płyta studyjna. Poprzednia – „Old Is Gold” – sporo nas kosztowała. Pracowaliśmy nad nią cztery lata – bo jak grasz z kimś dłużej, to masz wobec niego większe wymagania. T.Love jest dla nas jak zgrupowanie reprezentacji. Na co dzień gramy w różnych klubach – ja jestem zajęty pobocznie różnymi rzeczami, na przykład T.Love Alternative, Szwagierkolaską, solową płytą „Muniek”. Każdy z chłopaków też ma swoje projekty. Znamy się jak łyse konie, do tego każdy z nas jest melomanem, ale słucha innej muzyki. Teraz, żeby wejść do studia i zrobić płytę, musi zdarzyć się to „coś”…
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.