P(r)oza klasy średniej
Piotr C. „Brud”
Novae Res
To jeden z najbardziej zaskakujących sukcesów wydawniczych ostatnich lat. Autor, ukrywający się pod pseudonimem Piotr C., sprzedaje, bez promocji, 120 tys. egzemplarzy dwóch tomów „Pokolenia Ikea”, a jego trzecia powieść „Brud” na listach best sellerów dziś ustępuje tylko Harry’emu Potterowi. Skąd ten fenomen? Z internetu. Autor pisał w sieci bloga, zdobył ogromną popularność w mediach społecznościowych, a potem publikował powieść w odcinkach w „Angorze”. Jest to zatem zjawisko z pogranicza socjologii, jako że oddolny ruch fanów wymusił na autorze publikowanie książek. Ale to pogranicze w zasadzie nie jest literackie. Temu, co pisze Piotr C. w „Brudzie”, zdecydowanie bliżej do felietonistyki niż do powieści. Książka napisana jest z werwą i dowcipem; czasem autor nieco nadużywa wulgaryzmów, ale to nie przypadek. Piotr C. stara się odtworzyć język i horyzonty współczesnej klasy średniej. Jego bohaterowie mieszkają w Warszawie, robią kariery, a jednocześnie są ludźmi zagubionymi. Bohaterem „Brudu” jest prawnik Relu, który obsługuje, niezbyt legalne, interesy miliardera Janusza. Akcja jest tu jednak szczątkowa i chyba nikt nie czyta tej książki z powodu wciągającej intrygi. Oto Relu poznaje kolejne kobiety, w jednej zaczyna się zakochiwać i wcale mu w tym nie przeszkadza (całkiem, jego zdaniem, udane) życie rodzinne. W zasadzie najbardziej dramatycznym wydarzeniem w tej opowieści (poza puentą) jest epizod na parkingu, kiedy bohater broni kobiety napadniętej przez chamskiego kierowcę. Tajemnica sukcesu Piotra C. polega chyba na tym, że czytelnicy odnajdują siebie w opisie współczesnej wielkomiejskiej dżungli, gdzie wszyscy mają coś na sumieniu, kobiety są samotne i rozpaczliwie poszukują miłości (najczęściej myląc ją z seksem), a wartości to tylko puste słowa. Przed takim, skrajnie nieprzyjaznym, światem jedni bronią się brutalnością i ironią, inni narkotykami i pornografią. W efekcie, mimo nowoczesnego opakowania, powieść ma bardzo tradycyjne (choć ukryte) przesłanie: że mianowicie najważniejsze są miłość i rodzina.
Szuflada z osiołkiem
Rynek literacki ma swoje reguły. Raz na jakiś czas trzeba wypuścić książkę, choćby się nie za bardzo miało materiał. Bo umowy… Bo trzeba o sobie przypomnieć czytelnikom... Do tego pisarze uznani, przynajmniej w Polsce, mają obyczaj wydawać wszystko, co zalega im w szufladach. I tak dochodzi do opublikowania książek takich, jak „Osiołkiem” Andrzeja Stasiuka czy „Proszę mnie nie budzić” Wojciecha Kuczoka. Książek, które są potrzebne chyba jedynie garstce najzagorzalszych fanów tych pisarzy i prezentują poziom zdecydowanie niższy niż ich wcześniejsze dzieła. Stasiuk znowu wybrał się na wyprawę do Azji Środkowej i postanowił przy tej okazji opowiedzieć o swojej fascynacji samochodami. Problem w tym, że choć jest wybitnym stylistą i opowiadać potrafi, tym razem nudzi. Kuczok z kolei postanowił opublikować kilkadziesiąt zapisów swoich snów. Jeden Bóg raczy wiedzieć, po co. Owszem, autor „Gnoju” ładnie pisze, ale to wiemy już od lat. W sumie w pamięci zostają jakieś towarzyskie żarty w rodzaju opowieści o Agnieszce Drotkiewicz, która wpław przepłynęła Atlantyk.
Andrzej Stasiuk „Osiołkiem”
Czarne
Wojciech Kuczok „Proszę mnie nie budzić”
W.A.B.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.