Mimo wszystko z rozbawieniem myślę o tym, że istnienie (lub nie) gimnazjów w Polsce czy na przykład wejście (lub nie) jakichś pozycji do kanonu lektur obowiązkowych zależy od sejmowej arytmetyki i politycznej gry w rządzie. Choć rzecz jasna sytuacja śmieszna nie jest, a przykłady zagadnień dzielących Polaków niemal na pół można mnożyć.
Drodzy (bo opłacani z naszych podatków) politycy (wszystkich opcji), czy nie czujecie absurdalności tej sytuacji? Nie przyjdzie wam na myśl, że coś jest nie tak? Ile nerwów muszą stracić rodzice, którzy akurat nie zgadzają się z daną rządzącą opcją polityczną i nie mają ochoty, aby właśnie ci politycy układali plan lekcji ich dziecka w zakresie edukacji seksualnej albo specyfikacji patriotyzmu. Heloł! Miliony Polaków zdecydowały się na opuszczenie kraju, bo wcale nie muszą żyć nad Wisłą. Miliony! Świat się otwiera, a naszemu narodowi trudno coś narzucić, co zresztą pokazuje temperatura sporów o szkoły wybuchających przy okazji wprowadzania kolejnych reform. Może pora ogłosić promocję, zachęcić do pozostania w kraju, na przykład odpolityczniając szkoły? Nie twierdzę, że edukacja jest motorem napędowym emigracji, ale widzę, jak wielu ludzi z dziećmi się na nią decyduje.
Znam opinie fachowców przekonujące, że polski system edukacji jest elastyczny, a nauczyciele mają sporą swobodę działania. Przyjmuję to. Nie twierdzę też, że Polacy są słabo wykształceni. Przeczą temu choćby sukcesy na międzynarodowych konkursach wiedzy. Szczególnie imponuje mi znajomość języków obcych, popularna nawet wśród najmłodszych. Ale mówię: mało! Zastanawiam się, czy w pełni wykorzystujemy potencjał młodego pokolenia i determinację starszego, gotowego na wiele, aby dzieci zdobyły dobre wykształcenie.
Przyznaję, mam uraz z dzieciństwa w PRL. Gdy Bill Gates biegał ze śrubokrętem po garażu i skręcał Windowsa, ja w szkole podstawowej zbijałem karmniki dla ptaków (co tu dużo mówić, nie zrobiłem potem żadnego), uczyłem się szydełkować (podziwiałem, gdy ktoś miał do tego pasję, mi w ogóle nie szło) oraz obsługiwałem maszynę do szycia, która szybko stała się zabytkiem (Jerzy, nic osobiście, byłeś świetnym nauczycielem!). Tak sobie wymyślili moją naukową karierę ówcześni bogowie edukacyjnego Olimpu – wiem, kwiecisty język, nie chciałem, żeby wyszło, że odrzucam wszystko, co wyniosłem ze szkoły.
A zatem domagam się jeszcze większej elastyczności, przede wszystkim pola do decydowania dla rodziców w zakresie tego, czego nauczy się ich dziecko. To nie takie proste, bo programy nauczania to nie wszystko. Decydenci mają jeszcze w zanadrzu ostateczną broń masowego rażenia: obowiązkowe egzaminy, z maturą na czele. Nie, nie domagam się jej likwidacji. W żadnym wypadku, apage, Satanas! (łaciny nie miałem, ale to jednak uczony wtręt). Zastanawiam się po prostu, jak będzie wyglądał świat za 15 albo 20 lat i jakie umiejętności będą w nim potrzebne? Pożyjemy, zobaczymy. Szkoda tylko tego rodzicielskiego politycznego stresu po drodze i ewentualnych straconych szans młodego pokolenia.
Czucie i wiara silniej mówią do mnie niż mędrca szkiełko i oko.
***
W tym wydaniu „Wprost” poświęcamy szczególną uwagę bulwersującemu i głośnemu w ostatnim czasie tematowi, niestety, za sprawą napływających dramatycznych informacji: gwałtom i innym przestępstwom seksualnym. Wygląda na to, że państwo ma tu sporo do zrobienia, aby takim zbrodniom (według mnie właściwe określenie) zapobiegać, przestępców łapać i karać, a ofiary otaczać należytą opieką. Będziemy do tego tematu wracać.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.