Niecodzienne pogróżki Słowenii wobec Polski chciałoby się w zasadzie uznać za polityczny dowcip tegorocznego lata. Po pierwsze dlatego, że Polski nie łączą z tym krajem żadne istotne interesy. Po drugie – bo słoweński premier Miroslav Cerar, który wyszedł przed szereg, zgłaszając się jako pierwszy chętny w Europie do nałożenia wszelakich sankcji na Polskę, nawet w swojej ojczyźnie nazywany jest „Barbie”, i to nie tylko z powodu swej prezencji, ale bardziej z racji wyjątkowego oportunizmu. Ale co najważniejsze, bo Słowenia – kraj skorumpowany i zawładnięty przez postkomunistyczną nomenklaturę – nigdy nie prowadziła samodzielnej polityki. Nie dlatego, by małe kraje nie były w ogóle zdolne do jej prowadzenia (czego dowodem jest Litwa czy Chorwacja), ale po prostu dlatego, że akurat w Ljubljanie nikt nigdy nie miał ani takich aspiracji, ani ambicji. Jednak paradoksalnie, to właśnie ten ostatni fakt winien skłaniać Polskę do nielekceważenia słoweńskich pogróżek.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.