Po co nam dyskusja na temat niemieckich reparacji za II wojnę?
Nie wiem, czy rząd polski zdecyduje się na oficjalne wysunięcie żądań w sprawie reparacji, bo moim zdaniem szanse na załatwienie tej sprawy na drodze prawnej są niewielkie. Należy jednak o tym mówić, zwłaszcza że ta kwestia była dotąd tematem tabu. Niestety, u źródeł dobrosąsiedzkich stosunków z Niemcami leży pewien ładunek hipokryzji i, z polskiej strony, lęk przed poruszaniem niektórych spraw.
To jest kwestia świadomego wyboru czy grzech zaniechania?
To był świadomy wybór. Gdy w 1990 r. po upadku komunizmu na nowo kształtowaliśmy swoje stosunki z Niemcami, strona niemiecka wymusiła na Polsce niepodejmowanie sprawy reparacji.
Przygotowana niedawno przez administrację Bundestagu ekspertyza wskazuje, że Polska w 1990 r. wyraziła na to milczącą zgodę.
Ta zgoda została wymuszona. Kanclerz Helmut Kohl, kreowany później na jednego z ojców polsko-niemieckiego pojednania, zastosował wobec Polski szantaż: ostrzegł publicznie, że Niemcy uznają granicę na Odrze i Nysie Łużyckiej pod warunkiem, że Polska nie będzie stawiała kwestii reparacji i potwierdzi traktatowo prawa mniejszości niemieckiej w Polsce. Rząd Tadeusza Mazowieckiego uznał, że priorytet musi mieć potwierdzenie przez Niemcy polskiej granicy zachodniej. Polska oczekiwała także, że Niemcy zaangażują się w rozwiązanie sprawy ogromnego zadłużenia PRL. Nie bez znaczenia był fakt, że ówczesny szef polskiej dyplomacji, prof. Krzysztof Skubiszewski,który był wybitnym znawcą prawa międzynarodowego, uważał, że skoro już rząd Bieruta w 1953 r. reparacji się zrzekł, to trudno to będzie zakwestionować. Strona niemiecka bezwzględnie to wykorzystała.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.