Zanim wyruszy na targowisko, z supermarketu na osiedlu Rubinkowo pożycza duży wózek na zakupy. Z wózkiem wchodzi na bazar, toruński Manhattan, podchodzi do handlarzy, którzy właśnie kończą pracę, i pyta, czy mają coś, co planują wyrzucić, a co – bez względu na walory wizualne – wciąż można zjeść. Bierze, co dają. Odrzuca rzeczy, na których zdążyła pojawić się pleśń, a te dobre zawozi do znajdującej się na tym samym bazarze jadłodzielni. Zdobycze układa na półkach i czeka, aż zjawią się chętni. Gdy jedzenia jest dużo, a chętnych mniej, informację przekazuje dalej, żeby nic się nie zmarnowało. Akcję kończy, oddając wózek do supermarketu. W taki sposób kilka popołudni w tygodniu spędza Michał Wiśniewski, 29-letni socjolog z Torunia. Jest ratownikiem żywności. Przez kolegów nazywanym superratownikiem. Takich jak on wolontariuszy, którzy ocalają przed wyrzuceniem jedzenie nadające się do spożycia, działa już ponad stu w całej Polsce. Jadłodzielni, czyli miejsc, w których można za darmo poczęstować się tym, co zdobyli ratownicy żywności albo przynieśli okoliczni mieszkańcy dysponujący nadmiarem, jest już ponad 20. Biorąc pod uwagę, że pierwsza polska jadłodzielnia pojawiła się wiosną zeszłego roku, a do końca tego roku tylko w Łodzi mają stanąć cztery kolejne, można uznać, że foodsharing w Polsce nabiera rozpędu.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.