Nie jest żadną tajemnicą, że Władimir Putin wielkim kibicem piłkarskim nie jest. Prezydent woli typowo rosyjskie sporty, jak hokej. Sam jest zresztą graczem i chętnie zakłada łyżwy, żeby z kijem w ręku pohasać po lodowisku i pokazać, jaką ma krzepę. Jego rezerwę do futbolu podziela większość Rosjan: piłka nie jest tam namiastką religii jak w niektórych krajach Europy, a rosyjscy piłkarze i ich drużyny nie znaczą wiele w świecie piłkarskim. Sklasyfikowana gdzieś w ósmej dziesiątce rankingu FIF-y reprezentacja Rosji nie miałaby żadnych szans na zakwalifikowanie się do mistrzostw świata, gdyby Putin nie postanowił przełamać swojej niechęci do futbolu i zorganizować w Rosji mundialu.
Nie o miłość do piłki zresztą tutaj chodzi, tylko o czysto polityczne cele. Gdy w 2010 r. w atmosferze korupcyjnego skandalu FIFA przyznała Rosji organizację mistrzostw, Kreml liczył, że będzie to kolejny po olimpiadzie zimowej w Soczi dowód na to, że kraj wstaje z kolan, dołączając do światowej elity potężnych i wpływowych. W międzyczasie jednak Putin najechał Ukrainę i, zamiast awansować na salony, stał się pariasem nękanym międzynarodowymi sankcjami. Moskwa musiała więc zweryfikować plany propagandowe wobec mundialu. Na użytek wewnętrzny wielka sportowa impreza ciągle ma potwierdzać wielkość obecnej władzy w oczach coraz bardziej zmęczonych sankcjami Rosjan. Jednak na zewnątrz gra toczy się już nie o to, żeby rozsiąść się na salonach, tylko żeby przełamać uciążliwą izolację kraju.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.