WITOLD ORZECHOWSKI
Kandydaci na prezydenta Warszawy przerzucają się obietnicami. Ja mam jedną prośbę: aby moje miasto stało się stolicą europejskiego formatu. Warszawa jest stolicą jednego z największych krajów Europy, miastem zbliżonym wielkością do Barcelony, Rzymu lub Hamburga. Ale zupełnie się tego nie czuje. Zamiast tego dominuje prowincjonalne wrażenie. Praga czy Budapeszt, choć mniejsze, cieszą oczy wielkomiejską atmosferą. Problem leży w urbanistyce miasta, a raczej w jej braku. Machnijmy wreszcie ręką na tłumaczenie wszystkiego historią II wojny światowej, która zniszczyła miasto. Po 30 latach je odbudowano, a potem przez następne 30 lat zdegradowano prymitywną urbanistyką. Mam na myśli brak centrum i satelickie osiedla. Do dzisiaj Warszawa nie ma kompletnej obwodnicy drogowej, transport ciężarowy przepycha się przez miasto. Centra handlowe zlokalizowano zbyt blisko centrum. Złote Tarasy jak baloniasty grzyb rozpychają się 15 m od Dworca Centralnego, a nie zbudowano nowoczesnego dworca z podjazdami i parkingami, co powoduje gigantyczne korki w śródmieściu. Spróbujcie podjechać autem, aby odebrać żonę z Dworca Centralnego. Gdzie ma podjechać autobus, jeśli wycieczka przesiada się do pociągu? Brak miejsca, żenująca prowizorka.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.